9 listopada 2014

Rozdział dwudziesty drugi: Herbatka i całuski




           
Nasz bohater. Nasz wybawca. Człowiek, który wyrwał nas z jakże ogromnej opresji, jaką było brak planów na sylwestra, czyli nikt inny, jak Harry Styles we własnej osobie. Jak to na niego przystało zapomniał poinformować nas z odpowiednim wyprzedzeniem o imprezie, jaką organizował wraz ze swoim szanownym współlokatorem z okazji powitania nowego roku i aż do dwudziestego szóstego grudnia, kiedy to Minnie zrzędziła odnośnie naszego pecha, trzymał nas w niepewności, twierdząc, że najzwyczajniej w świecie wypadło mu to z głowy. Tak czy inaczej, liczył się fakt, że koniec końców mieliśmy gdzie się podziać ostatniej nocy dwutysięcznego trzynastego roku, nie wspominając już o tym, że będziemy mieli zaszczyt bawić się w doborowym towarzystwie kilku znanych osób, czy jak kto woli – celebrytów, co szczerze mówiąc nieco mnie stresowało. Choć wiedziałam, że to tacy sami ludzie, jak my i nie powinnam się, broń Boże spinać i jakoś dziwnie przy nich zachowywać, po prostu nie było to dla mnie niczym normalnym, co zdarzało mi się na co dzień, dlatego mimo wszystko zastanawiałam się jak to będzie wyglądać. Czy powinnam ich unikać, czy się wyluzować, zresztą zawsze istniała możliwość, w której mogłoby nie dojść do takiej sytuacji, że się na nich bezpośrednio natknę, żeby musieć zamienić parę słów bowiem według listy Harry'ego na domówce miało być około trzydziestu osób, a przecież nie będzie z nami chodzić jak z grupką dzieciaków i przedstawiać nas każdemu po kolei. Przyjęłam zatem opcję „Będzie, co będzie”, a kiedy już stanę przed faktem dokonanym, zobaczymy jak sobie poradzę i czy znów zrobię z siebie kretyna, czy może wyjdę cało z opałów.
            Podczas wspólnej podróży do Londynu w przedostatni dzień roku zdecydowanie miałam czym zająć swoje myśli. Niby nic wielkiego się nie wydarzyło, ale kilka kwestii wciąż krążyło mi po głowie, domagając się atencji i szczegółowej analizy. Począwszy od drobnostek typu „sławy na imprezie, na której planuję się upić za wsze czasy ze swoimi przyjaciółmi”, po niespodziewane wiadomości od Liama i prezent od Harry'ego, skończywszy na rozterkach odnośnie Louisa.
            Harry uparł się, aby jechać do stolicy razem jego autem. Bardzo zależało mu na tym, żebyśmy nie musieli toczyć się po torach pociągiem ponad cztery godziny i wydawać bez sensu kupy pieniędzy, skoro równie dobrze mogliśmy pojechać z nim samochodem dzień wcześniej. Jakoś pomieściliśmy jego rzeczy, których było całkiem sporo zważywszy na to, że znów wyjeżdżał z rodzinnego miasta na dłużej, do tego doszły nasze plecaki i została odrobina miejsca, aby wygodnie się rozsiąść. Miles, jako samiec alfa zajął miejsce z przodu, a ja wraz z Minnie usadowiłyśmy się na tyłach. Właściwie to nie potrzebowaliśmy brać ze sobą wielu ubrań, bo jechaliśmy tam tylko na trzy dni, ale jak to na dziewczyny przystało, w razie czego wzięłyśmy z Fletcher ponadprogramowe ciuchy. Ostateczna decyzja odnośnie kreacji na sylwestra dwa dni przed dla każdej kobiety byłaby rzeczą niemożliwą do wykonania, dlatego też wypchałyśmy plecaki po same brzegi, żeby mieć z czego wybierać i nie żałować potem, że jednak nie spakowałyśmy tego i tamtego. Ile weszło, tyle zabrałyśmy.
            Podróż miała trwać około trzech godzin, ale domyślaliśmy się, że przejechanie Londynu zajmie nam trochę czasu, zanim trafimy pod sam dom, więc przeciągnie się to do czterech godzin w związku z czym zaopatrzyliśmy się w pendrive'a z muzyką, dobierając utwory tak, że odpowiadały każdemu z nas. Wyjechaliśmy z Holmes Chapel z lekkim opóźnieniem, a to za sprawą kierowcy, którego budzik rzekomo nie zadzwonił, choć doskonale wiedzieliśmy, że Harry lubił sobie pospać i mimo że sam wyznaczył porę odjazdu na dziesiątą, śmiało mogliśmy się spodziewać, że prędzej niż o jedenastej nie odpalimy silnika. I tak właśnie było. Czarny mercedes klasy GL odjechał bez żadnego zjawiskowego pisku opon spod domu naszego szofera, gdzie zjawiliśmy się rzecz jasna na czas, aby zastać go nadal smacznie leżącego w mięciutkiej pościeli w swoim łóżku. Operacja Pobudka przebiegła bez większych komplikacji, stawiając go na równe nogi w wręcz zawrotnym tempie. Naturalnie, nie obyło się bez wyzwisk skierowanych w stronę Charliego, który to odważył się oblać na wpół zasłoniętą kołdrą twarz Harry'ego wodą, twierdząc, że to znakomity i sprawdzony patent na budzenie ludzi o twardym śnie. Do całej szopki dołączył też przeszczęśliwy William, robiąc wokół siebie sporo hałasu, jednocześnie przypominając mi nie tak bardzo odległe, upojne chwile spędzone z rodziną. Gdy wreszcie zasiedliśmy w aucie, męska część naszej paczki poczuła się odpowiedzialna za tło muzyczne i mianowała Milesa oficjalnym didżejem podróży. Zaczęło się od jakiegoś hucznego remiksu w celu lepszego rozbudzenia się, ale po późniejszych protestach, zmienił repertuar na coś spokojniejszego, co definitywnie bardziej sprzyjało wyglądaniu przez okno i rozmyślaniu.
            Odkąd zobaczyłam Harry'ego tego dnia, myślałam tylko o tym, żeby dorwać go gdzieś na osobności i podziękować za prezent, który podarował mi po kryjomu na wzgórzu. Otworzyłam go zaraz po wejściu do domu, a mój humor zmienił się diametralnie. Z głupkowatego uśmiechu wywołanego niewielką ilością alkoholu, przeszłam w niezwykłą powagę, czując ciepłe, pojedyncze łzy spływające po moich policzkach, gdy przeczytałam krótką notkę zamieszczoną na ostatniej stronie notatnika, który był ów prezentem. Nie był to zwykły notatnik. Był wyjątkowy choćby dlatego, że osobą, która go dla mnie wybrała był Harry. Notes miał skórzaną, granatową oprawę i lekko beżowe kartki w kratkę, a sznurek do zaznaczania wybranego miejsca w środku miał kremowy kolor. Do tego w śmiesznym, a zarazem uroczym papierze w renifery zapakowane było także czarne pióro, jakby stworzone idealnie dla mnie. Było odpowiednio ciężkie, trzymało mi się je znakomicie, a pisanie nim sprawiało mi niesamowitą przyjemność. Zanim zapisałam nim swoje imię i nazwisko w wyznaczonym na to obszarze na pierwszej stronie, zabazgroliłam jakąś ulotkę leżącą na szafce obok łóżka, żeby je wypróbować. Dopiero po podpisaniu swojego nowego nabytku, wpadłam na to, aby go przekartkować uważnie w poszukiwaniu jakiejś dedykacji, czy czegoś w tym stylu. W końcu, gdy dawało się ludziom takie rzeczy, zwykle pisało się kilka symbolicznych słów. I nie myliłam się bowiem po przejrzeniu całości, na samym końcu moim oczom ukazały się dwa piękne zdania i to właśnie one doprowadziły mnie do takiego poruszenia.

            „Nigdy nie wahaj się walczyć o swoje marzenia
            Bez względu na wszystko, to nie tak trudne jak może się wydawać”*

                                                                                  Wesołych Świąt, Harry


            Był to fragment jednego z wierszy Harry'ego napisanych za czasów, kiedy nasza przyjaźń kwitła. Sama zamieściłam go pośród innych tego typu cytatów w antyramie, którą podarowałam mu jako prezent świąteczny, co między innymi złożyło się na te kilka łez, które z łatwością wydostały się na zewnątrz. Wzruszył mnie fakt, że oboje wybraliśmy ten sam kawałek tekstu i chociaż nie powinnam wcale tak bardzo się tym ekscytować, bo traktował on o marzeniach i był adekwatny dla nas obojga i tak znalazłam w tym coś wyjątkowego.
            Miałam około dziesięciu takich małych notatników, w których zapisywałam wszystkie najdrobniejsze, losowe myśli i pomysły do nowych historii; jakieś wyrywki scen, suche dialogi i tym podobne rzeczy, aby potem przeanalizować je na spokojnie i stworzyć jedną, spójną całość. Pierwszy kupiłam na początku Junior High i od tamtego czasu dokupowałam następne, gdy miejsce na moje wypociny się kończyło. Trzymałam je w szufladzie w biurku i mimo że te stare, sprzed kilku lat nie były mi już ani trochę potrzebne, bo większość zawartych w nich informacji dawno przelałam na komputer w rozszerzonej i lepszej wersji, ani mi się śniło je wyrzucać. To była część mnie, to była pamiątka, to było coś istotnego w moim życiu i mojej drodze początkującej pisarki. Miałam jeszcze dość sporo pustych kartek w notesie zakupionym w wakacje, ale głównie mieściły się tam zapiski odnośnie mojej książki, dlatego prezent od Harry'ego postanowiłam przeznaczyć na notatki wiążące się z jakimiś świeżymi pomysłami na powieści.
            - Dawaj głośniej! To moja ulubiona – krzyknęła Minnie, kiedy didżej Miles zapodał wesołe „Kiss You” One Direction, a Harry wydał z siebie bliżej nieokreślony jęk niezadowolenia i zaczął interwencję lewą ręką, próbując zabrać Charliemu telefon i zmienić utwór, co rzecz jasna nie powiodło się i był zmuszony słuchać po raz setny piosenki, którą śpiewa na każdym koncercie.
            Wtedy przypomniałam sobie o Liamie i naszej krótkiej wymianie wiadomości kilka dni temu. Siedząc przy komputerze i próbując wycisnąć z siebie choćby ze dwie strony do książki, mój telefon zawibrował, oznajmiając o nadejściu nowego esemesa. Jakże ogromne było moje zdziwienie, gdy na wyświetlaczu ujrzałam imię Payne’a. Nigdy wcześniej do mnie nie pisał, raz dzwonił spytać jak żyję po pamiętnej, październikowej imprezie w Londynie, ale nic poza tym. Domyślałam się, że to zapewne życzenia świąteczne, skoro odezwał się właśnie w tym okresie, ale było też coś jeszcze.

            „Spóźnione życzenia świąteczne, Nancy! Jak Ci mija czas? Słyszałem, że widzimy się na sylwestra. Szykuje się niezła noc :D”

           
Wyglądało na to, że wieści rozchodzą się doprawdy szybko bowiem niespełna dzień wcześniej Harry raczył poinformować nas o imprezie. Tak na dobrą sprawę sam fakt, że Liam postanowił do mnie napisać mnie zaskoczył. Co prawda, jeśli miałabym wybierać z którym z członków One Direction najlepiej się dogadywałam, raczej wskazałabym jego, ale mimo wszystko nie spodziewałam się, że znajdzie czas, czy też chęci, aby się do mnie odezwać tak po prostu. Było to całkiem miłe uczucie. Ten gest poniekąd wskazywał na to, że chłopak mnie polubił, co było dla mnie ważne, w końcu był kumplem Harry'ego, a gdzieś tam w głębi duszy zależało mi na tym, żeby chłopcy z zespołu mnie zaakceptowali.

            „Dzięki, Liam. Też przesyłam spóźnione życzenia :) Czas jakoś leci, rodzina trochę mnie wykańcza psychicznie, ale wkrótce wyjeżdżają, więc zaznam nieco spokoju przed tym szaleństwem u Harry'ego :D A co u Ciebie? Odpocząłeś chociaż odrobinkę od tego wariactwa?”

           
Wymieniliśmy się jeszcze paroma esemesami, rozmawiając o jakichś mało ważnych sprawach, ale i tak było to przyjemne. Kiedy uznałam, że wysłałam ich już wystarczająco dużo, a mój rachunek urósł o nie wiadomo ile zważywszy na fakt, że chłopcy wciąż znajdowali się poza granicami kraju, podjęłam zgrabną próbę zakończenia rozmowy, zaś Liam równie umiejętnie złapał się odpowiedniego fragmentu mojej potencjalnie ostatniej wiadomości i przeciągnął rozmowę na kilka kolejnych. Gdyby nie finansowy aspekt, mogłabym tak pisać z nim nawet i całą noc, bo wydawało mi się, że temat płynął za tematem, wątki wręcz nachodziły na siebie, ale koniec końców przyznałam z lekkim wstydem, że nie stać mnie na takie międzynarodowe esemesowanie, tym bardziej, że treść moich wywodów nie mieściła się w limicie jednej wiadomości i po prostu pożegnaliśmy się słowami:

            „Do zobaczenia na sylwestrze :)”

            Po samochodzie rozpłynął się dźwięk dzwonka jednego z telefonów, tym samym przebudzając mnie z drzemki, jaką ucięłam sobie gdzieś w połowie drogi, zasypiając przy akompaniamencie melodyjnego i spokojnego Sigur Rós. Zorientowałam się, że te moje, całe rozmyślenia przeciągnęły się nieźle w czasie bowiem według tego, co zobaczyłam za oknem znajdowaliśmy się już na obrzeżach stolicy. Co chwilę mijaliśmy znaki wskazujące kierunek, w którym należało podążyć, aby trafić na Harrow, a z tego, co pamiętałam tak nazywała się jedna z dzielnic Londynu.
            Jak zazwyczaj po przebudzeniu, rozejrzałam się wkoło, aby zbadać teren i zarejestrowałam, że Minnie poszła w moje ślady i także skusiła się na sen, natomiast Miles był zbyt zaabsorbowany graniem w psp i słuchaniem muzyki na swoich ogromnych słuchawkach „z kozackim basem”, aby zauważyć, że komórka Stylesa rozbrzmiała na całe auto. Harry miał to do siebie, że zawsze rozmawiając z kimś przez telefon strasznie głośno mówił, niekiedy można by powiedzieć, że krzyczał. Nigdy nie zwracał na to uwagi zbyt pochłonięty tą jedną czynnością i za mocno oddawał się w jej ramiona, aby zdać sobie sprawę z tego, że słychać go ze sporej odległości. Dlatego też nie sposób było nie usłyszeć o czym rozmawiał tym razem, tym bardziej jeśli siedziałam tuż za nim. Ponad to chłopak był chyba dodatkowo głuchy, sądząc po głośności, jaką miał ustawioną w słuchawce bowiem dało się nawet dosłyszeć osobę po drugiej stronie, którą bez wątpienia był Louis wypytujący o nasze położenie.
            - Wjeżdżamy na Harrow, więc będziemy za jakieś pół godziny – wyjaśnij brunet, przy okazji potwierdzając moje podejrzenia odnośnie tego, gdzie aktualnie się znajdowaliśmy, po czym pożegnał swojego współlokatora i odłożył czarnego iphona na bok, do wnęki, gdzie trzymał jakieś drobniaki, papierki i inne tego typu rzeczy.
            Przez resztę drogi obserwowałam na przemian krajobraz przemijający za szybą i twarz Harry’ego odbijającą się w bocznym lusterku. Nie byłam pewna co robiło na mnie większe wrażenie; prawdziwy, zabiegany Londyn za oknem, czy niesamowicie przystojny Styles, patrzący w pełnej koncentracji przed siebie. Oblizujący wargi średnio raz na minutę, ściągający brwi na znak skupienia za każdym razem, gdy zobaczył na ulicy coś, co z jakichś względów przykuwało jego uwagę. Przygryzający co jakiś czas wewnętrzną stronę policzka z nudów, pocierający brodę, kiedy stał na światłach. Wyglądający niebywale dojrzale i męsko, a zarazem wciąż zachowując ten młodzieńczy urok.
            Gwałtowne trąbnięcie, wyrywające z amoku.
            Nie zauważyłam nawet, kiedy samochód zaczął zwalniać, a co dopiero, że stał już na podjeździe pod domem chłopaków. Pomrugałam oczami, aby się opamiętać i wrócić spokojnie na ziemię. Tego typu rozkojarzenia były mi zupełnie niepotrzebnie, szczególnie tuż przed starciem z wielką niewiadomą, jaką był nikt inny, jak Louis Tomlinson. Chodząca zagadka, choć gdyby był kobietą, powiedziałabym, że ma wieczny okres. Raz był dla mnie w miarę przychylny, kiedy indziej z kolei rzucał we mnie ledwo co naostrzonymi sztyletami. Czego zatem miałam się spodziewać tym razem? Wszystkiego i niczego. Na to pytanie nie było jednej, klarownej odpowiedzi. W razie czego lepiej było przygotować się na najgorsze i tak też uczyniłam.
            Wysiadłam z auta w bojowym nastawieniu, gotowa przyjąć wszelkie ciosy. Byłam bardziej czujna niż jakiekolwiek zwierze i świetnie się złożyło, bo nasi kochani dżentelmeni przepuścili mnie po schodach jako pierwszą. Z każdym kolejnym schodkiem czułam, jak zbliżam się do momentu, w którym zginę marnie albo zgrabnie się obronię. Choćby miało mi zabraknąć do końca dnia sił na wykrzesanie z siebie jakiejś riposty, nie było to istotne, jeśli przyćmiłabym Tomlinsona na samym początku.
            Ostatnie trzy schodki przysporzyły mi trochę więcej nerwów bowiem wbrew swojej woli zaczęłam się stresować, co było co najmniej absurdalne. W końcu planowałam się tylko przywitać i zniknąć z pola rażenia, tyle że tak, by Louis nie pomyślał sobie, że przed nim uciekam, a to dopiero była sztuka. Byłam początkującą pisarką, a nie aktorką. Za to jego talenty nie ograniczały się wyłącznie do śpiewania…
            Gdy dotarłam na samą górę zadzwoniłam dzwonkiem i grzecznie czekałam, aż drzwi staną przede mną otworem, co zdarzyło się dosłownie w mgnieniu oka. Złota klamka poszła w dół, a śnieżnobiałe drzwi otworzyły się, objawiając mi obraz wyczekiwany przeze mnie z kolosalnym utęsknieniem. Rozczochrany, aczkolwiek tym razem dla odmiany w czystym ubraniu, Louis rozpostarł swe iście męskie ramiona na mój widok i nim zdążyłam jakkolwiek zareagować na tę anomalię, już tkwiłam w jego stalowym uścisku trwającym niespełna ze trzy sekundy. Zważywszy na fakt, w jak ogromne osłupienie wprawił mnie tym gestem, dane mi było jedynie przejechać ręką po jego plecach, tak szybko wszystko się działo.
            - Hej, Nancy! – zawołał ochoczo jeszcze zbliżając się do mnie, co było pierwszym z kilku elementów zaskoczenia, jakie mi zaserwował. Zaraz po uścisku przeszedł do finezyjnych całusów na przywitanie.
            Jeden. Jezu Chryste… O co chodzi?
            Dwa? Boże drogi, stanowczo za dużo jego śliny na moich policzkach!
            Trzy… Poziom letargu przekroczył wszelkie granice. W życiu się tak nie czułam. Ten stan nie podlegał pod żadną znaną mi grupę emocji, z jakimi miałam okazję się zderzyć. Nie miałam zielonego pojęcia co ze sobą zrobić. Na coś takiego byłam ABSOLUTNIE nie przygotowana. Szok sprawił, że nie potrafiłam wpaść na to, jak się zachować. Czy coś powiedzieć, czy też odwalić taką etiudę jak on, czy Bóg wie co jeszcze. Stałam tylko jak ostatni debil, totalnie oszołomiona, z oczami otwartymi tak szeroko, że omal mi gałki oczne nie wypadły, rozglądając się nerwowo na boki, żeby uniknąć patrzenia na Louisa z takiego bliska. Jego twarz miotała się przed moją jak opętana, a wydęte, małe, cienkie usteczka, które miały w zwyczaju formować piękne riposty, którymi ich właściciel później we mnie ciskał już na zawsze pozostaną na liście rzeczy, które przyczyniły się do moich koszmarów nocnych.
            Po tym, jak po raz ostatni przystawił swój gorący policzek do mojego lodowatego od zimowego wiatru lica, puścił w końcu moje ramiona, a ja odzyskując swą przestrzeń osobistą, przebudziłam się z amoku i postawiłam kilka kroków naprzód, wchodząc w głąb domu. Nie bardzo wiedząc w czym właśnie uczestniczyłam, obróciłam się, aby śledzić dalszy rozwój akcji.
            Zaraz po mnie w progu mieszkania pojawiła się Minnie, która o dziwo, nie miała nigdy wcześniej styczności z Tomlinsonem, dlatego też na wstępie przedstawiła mu się, a ten jak jakiś galant ukłonił się jej, chowając jedną rękę za plecami niczym hrabia, a w drugą złapał jej mizerną dłoń.
            - Witaj, piękna – powiedział kunsztownie, spoglądając w jej oczy uwodzicielsko i pocałował wierzch jej dłoni. Don Juan się, kurwa znalazł. Biedna Fletcher złapała się na haczyk i zarumieniła się, chichocząc jak kretynka. Skrzywiłam się nieznacznie na ten cały cyrk. Ależ sobie plan obmyślił, cwaniak jeden. Szach mat, Nancy. Nawet nie musiał mówić tego na głos. Tym razem to już nie był cios werbalny. Rywal wysoko postawił poprzeczkę.
            - Uważaj sobie, kolego – powiedział Miles ostrzegawczo, choć w dowcipnym charakterze, celując w Louisa palcem wskazującym i obdarzając go groźnym spojrzeniem. I wtem ich dłonie spotkały się w powietrzu, tworząc donośny plask. Właśnie tak. Zbili piątkę jak najlepsi kumple i padli w swe ramiona w typowo męskim uścisku, klepiąc się po plecach i mrucząc coś w stylu „Kopę lat!” i ”Dobrze cię wreszcie widzieć”, tymczasem mnie aż rozbolała głowa od gimnastyki, jaką ze zdumienia odprawiałam na swojej biednej twarzy.
            Nie wiedziałam, że Charlie tak dobrze znał Louisa. Kiedy o nim opowiadałam, jakoś się nie kwapił z komentarzami, jedyne, co od niego usłyszałam to: „Może źle to odebrałaś”, czy „Louis jest w porządku”. Nie wskazywało to raczej na to, że mają taki świetny kontakt. W sumie nie powinno mnie to dziwić. Kiedy nie rozmawiałam z Harrym, Miles wciąż się z nim widywał, więc pewnie spędzał niekiedy czas z resztą chłopaków. Po prostu nadal byłam nieprzyzwyczajona do tego, że znam tych sławnych „przystojniaków” z One Direction, dlatego nie przyszła mi do głowy myśl, że kto inny z Holmes Chapel mógłby ich kiedykolwiek poznać.
            - Siema, stary. - Bezinteresowne, pewnie odruchowe przybicie piątki z Harrym było dla mnie akurat normalne i nie rozwodziłam się nad tym, w końcu byli nie tylko współlokatorami, ale i przyjaciółmi.
Czując, że stoję na doprawdy cienkim lodzie, bałam się wykonać jakikolwiek ruch. Kto wie jakie pułapki przygotował na mnie jeden z gospodarzy. Jednak bardziej niż czyhające na mnie potencjalne zasadzki niepokoiło mnie coś znacznie gorszego, a mianowicie nie mogłam przetrawić w sobie faktu, że nie potrafię rozgryźć Louisa. Do cholery, przecież budowanie portretów psychologicznych nowopoznanych osób przychodziło mi zawsze z łatwością, zważywszy na to, że byłam świetnym obserwatorem i początkująca pisarką, ale nie w tym przypadku. On stanowił dla mnie wyzwanie pod wieloma względami. Musiałam przyznać, że na polu bitwy był naprawdę niezłym przeciwnikiem, do tego mistrzowsko tuszował swoje prawdziwe ja, a motyw swoich zachowań tak głęboko skrył, że żadnym urządzeniem bym się tam nie dokopała. Martwiłam się, że ja z kolei mogę być dla niego jak tania książką z jakiejś obskurnej księgarni słynącej z wyprzedaży, którą może sobie otworzyć na jakiej stronie zapragnie i wyczytać to, na co będzie miał aktualnie ochotę. Zbyt szybko puszyłam się w jego towarzystwie. Na każdym kroku doszukiwałam się podstępu. Byłam całkowicie wyczulona. Chociaż… Jakby nie patrzeć, po tej całej szopce z buziakami na przywitanie ani na mnie nie spojrzał, ani nic więcej nie powiedział. Jeśli chciałby przekazać mi w magicznie niewerbalny sposób, że zbił kolejny z moich pionków zapewne posłałby mi wymowny, przebiegły uśmiech, a nic podobnego nie miało miejsca. I tak oto zrobił mi sieczkę z mózgu. Przeważnie opcje były dwie, tym razem także. Albo dał mi fałszywe poczucie bezpieczeństwa, abym się rozluźniła przed morderczym desantem, jaki planował, albo – mniej prawdopodobne – faktycznie nic mi nie groziło.
Nie, nie, nie. Nie możliwe. Ta cała akcja była zdecydowanie zbyt podejrzana, abym mogła się rozluźnić.
- Harry! – zawołałam bruneta, kiedy po dotarciu do pokoju gościnnego zastałam… Nic. Pustą przestrzeń. No, może nie tak do końca pustą, bo na środku wciąż leżał fioletowy dywan, a mały, biały stoliczek z lampką stał tam, gdzie poprzednio. Brakowało za to najważniejszego elementu sypialnianego. – Gdzie łóżko? – spytałam lekko skonfundowana, gdy chłopak dotarł. Zaśmiał się niedyskretnie i czym prędzej odchrząknął.
- Uległo małemu defektowi na ostatniej imprezie – wyjaśnił, po czym przeszedł do opowiedzenia mi jak to nawalony Liam wskoczył z zaskoczenia Zaynowi na plecy i obaj runęli z hukiem na łóżko, które nie wytrzymało i najzwyczajniej w świecie poszły deski, ale też pękła malutka część łącząca stelaż. A chłopcy stwierdzili, że w sumie nie potrzebują na razie zapasowego łóżka, poza tym są zbyt zajęci, żeby wybrać się po nowe, co więcej nie mają nawet czasu zamówić go z internetu. Pytanie brzmiało co stało się z materacem?
- Ktoś go zarzygał. – Usłyszałam w odpowiedzi. Cóż, nie był to najlepszy zwiastun tego, co może mnie spotkać na sylwestrze. Szkoda, że Styles nie wspomniał kto wypił tyle alkoholu, że przeistoczył się w wodospad, przynajmniej wiedziałabym kogo unikać.
Wszystko w porządku oprócz jednego, malutkiego mankamentu. Gdzie będziemy spać? W sypialni Harry’ego znajdowało się łóżko dość pokaźnych rozmiarów, dwie osoby na pewno by się na nim zmieściły. Co prawda nie miałam „przyjemności” być w pokoju Louisa, ale nie śmiem wątpić, że i on takowe posiadał. Została zatem kanapa w salonie. Czysto teoretycznie te trzy meble były w stanie pomieścić naszą piątkę, lecz problem tkwił w tym, że skoro Miles i Minnie stanowili jedność, ja miałam do wyboru (o ile w ogóle dostałabym zaszczyt wybierania!) spać sama na kanapie albo z jednym z chłopaków na łóżku. Dla uniknięcia jakichś niezręcznych sytuacji wolałabym już chyba połamać sobie kręgosłup i skurczyć nogi na ten wąskiej, skórzanej kanapie i potem marudzić w sylwestra jak to mnie wszystko boli, niż całą noc stresować się obok jednego z nich.
Zostawiłam swój plecak pod ścianą i wróciłam się do przedpokoju, aby ściągnąć płaszcz i dosiąść się do reszty, która koczowała już w salonie. Mijając go wcześniej w drodze do gościnnego nie zwróciłam uwagi na ten kosmiczny syf, jaki tam panował. Tornado? Mało powiedziane. To chyba był jakiś kataklizm. Wszędzie walały się puste butelki po browarach, puszki coli, paczki po chipsach, ciasteczkach, czy tradycyjnych trójkątnych kanapkach. Pudełka po pizzy i innym zamawianym na wynos jedzeniu też miały swój rewir, nie wspominając o okruszkach, widelcach i innych drobiazgach walających się po stole. Louis nieźle się zapuścił w to wolne.
- Sorry za bałagan – powiedział, po czym zaczął pospiesznie zbierać butelki, tymczasem moje brwi ponownie uniosły się ku górze na znak zdziwienia. Ostatnim razem jakoś mu to nie przeszkadzało. Ba, opychał się nawet chrupkami, siedząc obok mnie, a kiedy skończył rzucił paczkę gdzieś na bok i dalej grał w Xbox’a. Piękny gest, zrozumiałam. – Trochę się rozleniwiłem w to wolne – dodał z iście kochanym uśmiechem, biorąc ostatnią butelkę, ponieważ więcej nie dałby rady utrzymać. – Głodni, spragnieni? – zagadnął po powrocie z kuchni, na co wywróciłam oczami.
I co jeszcze? Może mi, kurwa masaż zrobi? Na uprzejmości mu się zebrało.
- Jedno i drugie – odparł Miles, obejmując Minnie ramieniem i wzdychając ciężko, jakby przyszedł do Londynu pieszo, kiedy w istocie wygodnie siedział w samochodzie i w gruncie rzeczy nie miał czym się zmęczyć. Nawet on zaczął mnie irytować.
- Przyjmuję zamówienia – oznajmił Tomlinson, stając przy nas wyprostowany z jedną ręką ugiętą na wysokości klatki piersiowej, a drugą schowaną za plecami, udając w ten sposób kelnera. Dopiero co weszłam do środka, a już miałam go dość na najbliższe tygodnie. Utrzymanie spokoju (chociażby zewnętrznego dla pozorów) było nie lada wyzwaniem. Nikt nigdy nie działał mi tak na nerwy jak on.
Wszyscy zgodnie postawili na herbatę zważywszy na niską temperaturę panującą na dworze, z którą jeszcze przed chwilą mieliśmy styczność, a jeśli chodziło o kwestię jedzenia pizza była idealną opcją. Kiedy razem z Harrymi i Chinnie* odmóżdżaliśmy się przy jakimś reality show, Louis bawił się w kuchni w herbaciarza. Parzyć profesjonalnie to on raczej jej nie umiał, ale zalać wodą owszem i na tym polegała cała jego praca, chociaż zaserwował nam napoje na tacy, dalej popisując się swoimi zdolnościami aktorskimi.
- Dzięki. – Ciche pomruki przeplotły się nad stolikiem, trafiając do odbiorcy, po czym ich miejsce zajęła burzliwa dyskusja odnośnie asortymentu na jutrzejszy wieczór. Chłopcy zaczęli debatować nad tym co woleli by pić, potem co pić tak, żeby w połączeniu z szampanem, który uchodził za absolutny must have, nie zrobić zbyt wielkiego nieładu w ich głowach. Przysłuchiwałam się ich rozważaniom, dmuchając na swoją herbatę. Mimo, że znajdowałam się w ciepłym mieszkaniu od dobrych parunastu minut, wciąż było mi trochę zimno, zatem nie mogłam się doczekać kiedy w końcu będę mogła się napić i rozgrzać swój nieszczęsny organizm.
- To w takim razie kupimy te pięć szampanów i… - Wielce zamyślony i oddany aktualnemu tematowi Harry przerwał w połowie, aby wybity z taktu zwrócić całą swoją uwagę na mnie.
Gdy tylko zaczerpnęłam pierwszego łyka, w zawrotnym tempie wyplułam go z powrotem do kubka i obsesyjnie zaczęłam oczyszczać swój język o zęby, mlaszcząc z niesmakiem.
- Wszystko spoko, Nancy? – zagadnął Miles z rozbawieniem. Zresztą pozostali też zareagowali chichotem na moje nagłe dziwne zachowanie. Mój wzrok spoczął na Louisie, który dla odmiany patrzył w telewizor z durnym wyrazem twarzy, zapewne kątem oka widząc, że mu się przyglądam jakbym chciała wbić mu widelec w udo.
- Oparzyłam się – burknęłam, nadal czując ten paskudny posmak w ustach. Wcale się nie oparzyłam. Nie, nie, nie w tym rzecz. Uwielbiałam gorącą herbatę. Ale nie z octem! Jak na dowcip wymyślony na poczekaniu daję dziesięć na dziesięć w skali mierzącej zdenerwowanie ofiary, ale niestety dwa za błyskotliwość. Tego chyba nie miał w planach, ale jak widać jego umysł pracował na pełnych obrotach, skoro wpadł na coś tak wspaniałomyślnego. W niecałe dwadzieścia minut Tomlinson zepchnął mnie z Mont Everestu, na którego szczyt ciężko będzie powrócić.
Skłamałam odnośnie oparzenia, ponieważ wydało mi się to najodpowiedniejszym z wyjść z tej niewygodnej sytuacji. To, co wyprawiało się pomiędzy mną a Louisem powinno zostać między nami do samego końca, a spieranie się w towarzystwie innych, Bogu ducha winnych ludzi było niestosowne i do niczego by nie doprowadziło. To oczywiste, że w przypadku wszczęcia przeze mnie kłótni Louis udawałby, że nie ma pojęcia o co się rozchodzi, tym samym wyszłabym na jeszcze większą idiotkę. W grę wchodziło ewentualnie porozmawianie z nim na osobności i zrzucenie prosto z mostu całego żalu. Zdaje się, że uważał się za faceta, a prawdziwy facet nie droczyłby się tak z dziewczyną, to po pierwsze, a po drugie w przypadku poważnej rozmowy nie powinien dalej się zgrywać i udawać, że nie ma do mnie żadnego problemu. Bo najwidoczniej coś było na rzeczy. Przecież nawet jeśli byłby największym dupkiem na świecie, nie zachowywałby się tak wobec mnie bez powodu. Coś za tym stało, a ja po akcji z herbatą z domieszką octu miałam dość tego infantylnego podkładania sobie kłód pod nogi i zaczęłam rozważać zrzucenie na niego tego pytania. Dalsze brnięcie w ten cyrk ostatecznie mogłoby upokorzyć nas oboje. To była nigdy niewypowiedziana wojna, która narodziła się z nie wiadomo czego. Z drugiej strony natomiast zawsze mogłam to przemilczeć. Opcji było kilka i dopóki nie potrafiłam żadnej z nich wybrać, przyjęłam alternatywę tchórzliwie głoszącą „czas pokaże”. Istniała też możliwość zmiany swojego nastawienia do chłopaka, ale było to co najmniej niemożliwe. Po tym jak mnie traktował, jak się do mnie odzywał, jak z premedytacją sprawiał, że czułam się zażenowana za każdym razem, gdy się spotykaliśmy, nie byłam w stanie tak po prostu udawać, że nie żywię do niego urazy i wszystko było w porządku.
Zaraz po tym, jak obwieściłam wszem i wobec, że moja gwałtowna reakcja powstała na skutek poparzenia, Harry i Charlie wrócili do obmyślania listy zakupów, zaś Minnie i Louis dalej oglądali telewizję. Jedno z nich bezsprzecznie skupione na nadawanym obecnie programie, drugie w żadnym wypadku.
Wyzwolona spod pytających spojrzeń przyjaciół, mogłam spokojnie zbadać postawę swojego oprawcy. Siedział wygodnie na drugim końcu kanapy i mimo, że zwrócony był ku ekranowi, łatwo było stwierdzić, że nie był ani trochę zainteresowany tym, co oglądał. Jego myśli krążyły wokół czegoś innego, a kiedy zdał sobie sprawę z tego, że go obserwuję kąciki jego ust poszły nieznacznie ku górze, tworząc doskonale znany mi uśmiech, który perfekcyjnie podsumował całe zajście.







 
„Never hesitate to fight for your dreams
No matter what, it's not that hard as it seems”* - Odwołanie do tytułu opowiadania. Hesitate – wahać się.

Chinnie* - Odwołanie do 18 rozdziału. Nancy nazywa tak Charliego i Minnie.



_____________________________________________
             Ja żyję i staram się, ale czasem nie wychodzi tak, jakbym chciała. Na pewno nie porzucę tej historii. Skończę ją choćby nie wiem co. W następnym rozdziale NARESZCIE stanie się TO, haha :D
             Tak w ogóle to jest tu ktoś jeszcze?



PRZYPOMINAM O ZAKŁADCE INFORMOWANI ask




THE HESITATE POJAWIŁO SIĘ W KOŃCU NA WATTPADZIE. ZAPRASZAM!



14 komentarzy:

  1. Nareszcie! Tak długo czekałam.. Z niecierpliwością.. Byleby szybko do następnego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Poprzedni rozdział był dodany tak dawno, że aż musiałam do niego wrócić, bo zapomniałam jak się skończył, haha.
    Bardzo miło ze strony Harry`ego, że zaprosił przyjaciół na imprezę, a oprócz tego, jeszcze zatroszczył się o ich transport. Doskonale rozumiem Nancy i Minnie, że wzięły zapas ubrań. Przecież to logiczne, że dziewczyny muszą mieć duży wybór. Z resztą, to sylwester, kreacja musi być idealna. Tak w ogóle, to nie wiem, w jaki sposób oni wszyscy zapakowali się do samochodu Stylesa, serio, haha.
    Fajnie, że Nancy odnalazła w Liamie kogoś na kształt przyjaciela. On jest taki kochany i miły. Znam ten ból, esemesy za granicę kosztują majątek. Dobrze, że Nancy miała to na uwadze, bo dopiero byłyby jaja. Ja już raz tak miałam. Przekroczyłam rachunek o 200 zł. Ups. Wyobraź sobie miny moich rodziców. XD
    Jak przeczytałam, że Harry głośno rozmawia przez telefon, to od razu skojarzył mi się mój tata. Serio, on praktycznie wrzeszczy do telefonu. To strasznie wkurzające, szczególnie rano, gdy próbuję spać, a on się drze. o.o
    Hahahah, reakcja Nancy na całusy Louisa rozwaliła mnie na łopatki. Śmiałam się jak głupia. Co wstąpiło w Tomlinsona, że nagle postanowił okazywac jej tyle radości? Dziwny facet... Don Juan. Ja pierdole, zabijasz XD
    Nie wierzę, że Louis zachował się w taki dziecinny sposób. Dolanie octu do herbaty? Myślałam, że stać go na więcej. Chociaż na jego korzyść działa to, że mocno ją zaskoczył. Z resztą, herbata z octem, fuuu, aż mnie ciarki przeszły, ugh.
    Cudowny rozdział, strasznie przyjemnie mi się go czytało. Z niecierpliwością czekam na kolejny. I proszę, nie znikaj nam więcej na tak długi czas! :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. Najbardziej w Twoich opowiadaniach lubię to, że człowiek może i przeczytać coś porządnego, czym się pozachwyca, i pośmiać się z opisywanych sytuacji XD Hezi uwielbiam i aż trudno uwierzyć, że to 22 rozdział już :o Wiedz, że tym dopiskiem na końcu sprawiłaś, że teraz skisnę, zanim się doczekam ciągu dalszego. Ja chcę już TO!!!
    Co się zaś tyczy tego rozdziału:
    No naprawdę gratulacje Styles, że dopiero na kilka dni przed wpadłeś na to, że należy zaprosić starą paczkę na organizowanego przez SIEBIE Sylwestra. Jeszcze twierdzi, że wyleciało mu to z głowy. Nie zdziwię się, jak za jakiś czas zapomni swojego numeru buta, przez co będzie przymierzał każdy jak leci. W sumie i tak szybko się zorientował... No nieważne. To całe zamieszanie z pożegnaniem starego roku uświadomiło mi, że sama nie mam pojęcia, gdzie w tym roku spędzę ostatni dzień grudnia i to jest doprawdy smutne :o Wiele bym oddała, żeby się wkręcić na imprezkę z One Direction, po alkoholu mój angielski stałby się z pewnością bardziej biegły XD Tak czy inaczej, ja na miejscu Nancy również zaczęłabym się spinać na myśl o wieczorze spędzonym w towarzystwie gwiazd. Ja jestem typem osoby, którą krępują w ogóle obcy ludzie, a jak sławni - to już w ogóle bym sfiksowała. Mam jednak nadzieję, że nasza bohaterka odnajdzie się w tym towarzystwie i spędzi niezapomnianą noc.
    Po raz kolejny inteligencja Harry'ego i jego sposób na ogarnianie tego, co się wokół dzieje, powaliło mnie na kolana, serio XD Bardzo szlachetnie z jego strony, że zapronował, że zabierze całą trójkę do Londynu swoim samochodem (bo faktycznie podróż pociągiem byłaby bez sensu), tylko szkoda, że zaspał na umówioną godzinę, którą zresztą SAM ustalił XD Na szczęście operacja Pobudka podziałała szybko i skutecznie - nawiasem mówiąc, gdyby to mnie ktoś wylał na łeb wodę podczas snu, to próbowałabym go udusić. Potwierdzone info (remember when mój brat zrobił mi śmigus-dyngus jeszcze zanim zdołałam się obudzić ;___;).
    Potem nastąpiło rozczulenie, bo ten podarunek od Harry'ego był naprawdę słodki. Nic dziwnego, że Nancy tak się wzruszyła - trafił tym prezentem w dziesiątkę, na dodatek w dedykacji wykorzystał jeden ze znanych obojgu, znaczących cytatów. Takie drobne, ale doskonale przemyślane i osobiste prezenty są najlepsze. Wtedy od razu widać, że drugiej osobie na nas zależy i chciała wywołaś uśmiech na naszej twarzy. Harry'emu się to doskonale udało z Nancy, dlatego mam nadzieję, że już ona mu dobrze podziękuje ;>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>
    Jak fajnie, że Liam napisał do Nancy! Co prawda nie rozmawiali o niczym ważnym, ale to w sumie nie jest istotne - chodzi głównie o to, że Payne najwyraźniej polubił dziewczynę i tym zainteresowaniem świetnie jej to okazał. Ja również chciałabym, żeby przyjaciele chłopaka, na którym mi zależy, zaakceptowali mnie i polubili. Mam nadzieję, że Liam sam stanie się przyjacielem Nance, bo coś mi się wydaje, że mógłby się świetnie sprawdzić w tej roli.
    Ja sama bez końca zastanawiałam się, jak to będzie z Louisem. Koleś faktycznie jest nieprzewidywalny i nigdy nie wiadomo, czego się od niego spodziewać - uśmiechu czy noża w plecy. Rozważałam w zasadzie dwie opcje: albo Lou będzie pluł jadem na Nancy, przez co rozwinie się awantura, jeszcze zanim dziewczyna zdoła wejść do domu, albo ten głupek będzie udawał, że jeden z jego gości nie istnieje, co w jego przypadku byłoby darem z nieba. Dlatego to, co się faktycznie wydarzyło, zaskoczyło mnie tak samo jak Nancy: serio, niewiele brakowało, a musiałabym zbierać koparę z podłogi. Od tego całego przedstawienia waliło taką fałszywością i sztuczną słodyczą, że człowiekowi aż się rzygać zachciało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oczywiście nic dziwnego, że bohaterka przez chwilę zastanawiała się, czy na Louisa nie zstąpił czasem Duch Święty i zmienił go w kogoś zupełnie innego, niestety ja nie dałam się zwieść ani na sekundę. Czekałam, aż pozostali znikną z pola widzenia (jaki milutki dla Minnie, oj, oj, jakie best friendy z Charliem, omg kisski loffki), a Tommo będzie mógł pokazać rogi. No i jak widać - nie pomyliłam się. Jakkolwiek jego zagranie z tą herbatą z octem było wyjątkowo chamskie, to jednak trzeba przyznać, że chłopak pomysłowy jest :O XD Myślałam, że jej dosypał soli do kubka, więc kłaniam się przed Twoją inwencją twórczą, Tomlinson XD Podziwiam Nancy za to, że umiała gładko skłamać i udać, że nic się nie stało, bo ja bym pewnie wybuchła od razu, obrzucając Louisa wszystkimi wyzwiskami, jakie by mi w danym momencie przyszły do głowy. Jeszcze ten jego bezczelny uśmieszek na końcu! Ludzie sobie spokojnie dyskutują o wyposażeniu na Sylwestra, a ten takie durne kawały odwala :O Swoją drogą naprawdę mnie ciekawi, dlaczego tak uparł się na Nancy. Nie sądzę, by miał okazać się dupkiem w stosunku do Minnie, więc czemu właśnie Nance? Prawie się nie znają, a dokucza jej na każdy możliwy sposób. Bardzo jestem ciekawa, co się za tym kryje.
      Ostatnia kwestia: intryguje mnie, gdzie będzie spać Nancy, I hope Styles będzie litościową Matką Teresą i zgodzi się udostępnić jej swe łoże XDDDDD
      Rozdział genialny, uśmiałam się, wciągnęłam, czyli wszystko na swoim miejscu. Życzę weny i czasu, bo chcę już kontynuację <333

      Usuń
  4. Jest to najlepszy blog o tym zespole jaki czytalam do tej pory! Pozdrawiam, Aszysza

    OdpowiedzUsuń
  5. Kiedy dodasz następny rozdział ? :3 Czekamy z niecierpliwością ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam Cię! Prowadzisz dwa cudowne blogi i nie brakuje ci pomysłów, oby tak dalej. :)
    Dlaczego Louis jest taki wredny dla Nancy? I co ma oznaczać "że w następnym rozdziale stanie się TO"?

    OdpowiedzUsuń
  7. Oczywiście, ze jesteśmy i na pewno każdy czekał na rozdział, a ja to już w ogóle niemogłam się doczekać:) mam wielka nadzieje, ze czekanie na bitwę Nancy i Lou nie potrwa długo. Kurcze juz się nie mogę doczekać tego co tam się stanie. I co do tej nieszczęsnej herbaty to byłam pewna, ze to sul a tu paczaj ocet. Na to bym w życiu nie wpadła. Wydaje mi sie , ze Lou po prostu chce zwrócić uwagę Nancy na siebie. Takie niby zaloty. Ja nie mogę jak to śmiesznie brzmi "zaloty" i tych dwoje. To jak najlepsza komedia ever... mogła bym tak pisać i pisać rozwodząc się nad swoja teorią związano z zachowaniem Louisa ale chyba nikomu nie chciało by się tyle czytać a wiec weny i nie kaz nam tyle czekać:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja na pewno chętnie bym przeczytała Twoje wywody! Interesuje mnie wszystko, co dotyczy moich opowiadań, a co przemknie przez myśli czytelników :D

      Usuń
    2. Sól*
      PS: Sorka za wszystkie błędy ale jestem na tele:)

      Usuń
  8. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  9. Kochana Kassandro! W sensie Meadow. W sensie, ty hipsterze Ty.
    Dlaczemu Twoje rozdziały są zawsze takie długie? Nie starcza mi wykładów by je przeczytać. Zwłaszcza, że średnia moich wykładów na tydzień to 0,14… W każdym razie. Cieszę się, że w końcu mam przyjemność obcować z bystrym i ostrym jak brzytwa, aczkolwiek poniekąd emocjonalnie upośledzonym umysłem Nancy... Tęskniłam za tą bohaterką. Nawet nie miałam pojęcia jak bardzo, dopóki nie przeczytałam myśli sączących się niczym trucizna z jej umysłu.
    Ale trzeba przyznać, że jej reakcja na prezent od Harrego ujęła mnie za serce. Wieź jaka ich łączy jest magiczna i dzielą ze sobą tak wiele pozytywnych wspomnień, że nie ma sposoby by nie paść ofiarą tego uroku. Fakt, że oboje sprezentowali sobie coś tak osobistego jest tylko świadectwem tego powiązania, które jest czymś więcej niż zwyczajną przyjaźnią. Są w swoim życiu od zawsze i ciężko jest im siebie wyrwać z codzienności. Z resztą – pozbycie się Nancy to nie taki pryszcz.
    Zastanawia mnie wprowadzenie postaci Liama. Czyżbyś planowała obudzić gorące uczucia Stylesa poprzez zazdrość? Bo póki co zachowuje się jak radosny szczeniak, który nie ma bladego pojęcia, że jego przeznaczeniem jest kochać, ubóstwiać i wielbić ziemię, po której stąpa Nan. On nie ma, ale my mamy, prawda? Prawda? PRAWDA? PRA-WDA?
    Uwielbiam Liama, to taka pozytywna i dobra postać, że aż się uśmiechnęłam na wspomnienie o nim. Ale Louis w tym opowiadaniu to inna sprawa. Zabawny i dowcipny Tomlinson to jedna sprawa, ale Tomlinson na drodze krwawej vendetty to druga. Będąc na miejscu Nancy, wstałabym i wylałabym mu tą herbatę na pusty, knujący łeb. A WŁASCIWIE CZEMU ON TEGO NIE ZROBIŁA? Hellow!
    Chcę by ta sytuacja między nimi się wyjaśniła. Albo, żeby Nan dała mu w zęby. Łokciem.
    Cokolwiek nastąpi wcześniej już zależy od Ciebie.

    Lofffffki!
    M.K

    OdpowiedzUsuń