Pani Crane krążyła między ławkami i jak zwykle, z ogromnym oddaniem produkowała się na temat jakiegoś wiersza, który cała grupa powinna była analizować, kiedy to w dyskusji brało udział zaledwie kilka osób na krzyż, a reszta oddała się innym zajęciom. Jedyni wcale nie tak po kryjomu tkwili z nosami w komórkach, inni bazgrali coś w notatnikach albo spisywali zadania na matmę, ja z kolei patrzyłam przez okno pogrążona w podłej nostalgii. Tak bardzo odcięłam się od świata, że nawet nie zadziwił mnie fakt, że nauczycielka nie próbowała wciągnąć mnie w debatę. Ani razu nie zapytała mnie o nic, zupełnie jakby nie było mnie w sali. Nie dało się ukryć, że byłam jej za to wdzięczna. Co prawda, nie miałam większych problemów z wypowiadaniem się na forum, czy z interpretacją utworów, ale będąc w takim, nie innym stanie, nagłe odnalezienie się w sytuacji graniczyłoby z niemożliwym.
Wyglądałam
tak przez okno, odkąd tylko weszłam do pomieszczenia i otworzyłam książki. Co
jakiś czas tylko dla niepoznaki udawałam, że patrzę w podręcznik, co wychodziło
mi dość nieudolnie. Kiedy trzeba było zrobić coś samemu, wykonywałam ów zadanie
w tempie błyskawicznym, na odwal i czym prędzej wracałam zarówno myślami, jak i
wzrokiem za lekko pomazaną szybę, śledząc uważnie ludzi spacerujących po
nierównym i popękanym w wielu miejscach chodniku, badając ich wyrazy twarzy i
zastanawiając się nad tym, co aktualnie ich trapiło. Pan w szarym płaszczu
myślał o rachunkach, pani w śmiesznym kapeluszu rozważała co zrobić na obiad, a
chłopak idący nerwowym krokiem obliczał gorączkowo w głowie czy zdąży na
autobus. Nie trudno było dopasować coś, co pasowało do ich zewnętrznego
wyglądu, ale nikt nie potwierdzi, że to trafne. Równie dobrze mogli rozmyślać
nad czymś błahym albo znacznie, znacznie poważniejszym. Ciekawe co oni
pomyśleliby o mnie? Dziewczyna wybiega gdzieś w dal, wiruje gdzieś między
bzdurami a drobiazgami, czekając na koniec zajęć, na co wskazuje jej beztroska
mina i puste, nieobecne spojrzenie.
Byłam
rozkojarzona, a lubiłam zajęcia pani Crane. Świetnie je prowadziła, ale… Nie,
tym razem nie potrafiłam się skupić na tym, na czym powinnam. Miałam zbyt wiele
na głowie. Zbyt wiele błahostek.
W
pewnym momencie poczułam zimny powiew wiatru w okolicy prawej ręki,
jednocześnie rejestrując kątem oka jakiś ruch, na co zareagowałam mechanicznie,
zerkając od razu przed siebie. Na ławce, obok otwartych na pokaz zeszytów i
książek leżała zgnieciona niedbale biała kulka. Nie zastanawiając się wcale,
sięgnęłam po nią i bez żadnego skrępowania, że robię coś bardzo bezczelnego tuż
pod nosem nauczyciela, rozłożyłam papier, starając się nie narobić przy tym
hałasu. Wygładziłam kartkę, aby łatwiej było mi przeczytać jej zawartość, a
kiedy już przyswoiłam treść wiadomości, westchnęłam zrezygnowana. Przywróciłam liścik
do jego pierwotnej formy, zgniatając go mocno w dłoni. Przymknęłam oczy i znów
zaczerpnęłam głęboko powietrza. Przydałby mi się urlop od własnego życia.
Chociaż jeden dzień wytchnienia.
-
Pokaż. – Minnie pochyliła się nade mną i szepnęła mi do ucha. W jej tonie dało
się wyczuć zmartwienie, jak i ciekawość. Nie patrząc na nią, podałam jej notatkę,
próbując okiełznać przekleństwa wirujące w mojej głowie.
- A
to suka – prychnęła pod nosem bez wątpienia zbyt głośno, rozbawiając mnie tym
na ułamek sekundy, tyle że dotarło to nie tylko do moich uszu.
-
Fletcher, nie rozumiem co cię tak zszokowało w zachowaniu bohaterki, że
pokusiłaś się o takie określenie – odezwała się pani Crane z pełną powagą, a
Mins, aż sparaliżowało. Momentalnie oblała się rumieńcem i przełknęła ślinę,
zapewne szukając w swoim głupiutkim móżdżku włącznika z napisem „improwizacja”
i chwała Bogu, odnalazła go w porę. Cała grupa przyglądała się tej scenie z
zaciekawieniem, jak stado tępych gapiów i mogłabym przysiąc, że tylko garstka
osób wiedziała, że pani Crane w gruncie rzeczy zgrywała się i robiła sobie z
Minnie jaja. One obie tą krótką szopką odciągnęły mnie na chwilę od zmartwień i
sprawiły, że choć odrobinę się uśmiałam.
- I
co z nią zrobimy? – zagadnęła Mins wielce zdeterminowana, kiedy sprawa z jej
maleńkim występkiem nieco ucichła. W tym wypadku akurat byłam dumna, że Miles
tak na nią wpłynął. Jej stanowczość i ta cała rzeczowość były całkiem zabawne. Podobało
mi się to, że autentycznie drażniła ją sprawa z plotkami i sama chciała zrobić
z tym porządek. I zdecydowanie poprawiło mi to humor.
Odwróciłam
się w jej stronę i z groźnym wyrazem twarzy uderzyłam pięścią o wewnętrzną
stronę swojej dłoni, wywołując tym u niej stłumiony chichot. Moja percepcja
jednak działała na pełnych obrotach, bo z łatwością dostrzegłam wtedy siedzącą
po drugiej stronie sali Lisę, która spoglądała na mnie z lekkim
zaniepokojeniem. Z tego, co było mi wiadomo też miała długi język, więc
złapałam z nią kontakt wzrokowy i nie tracąc zimnej krwi, tkwiłam ze stalową
miną tak długo, aż stało się to dla niej niekomfortowe. Wytrzymała mój osobliwy
szturm zaledwie kilka sekund, po czym nie wiedząc co robić, skrzywiła się i
zmieszana odwróciła się z powrotem w stronę tablicy.
Zaśmiałam
się zadowolona ze swojego żenującego żartu, tym czasem Minnie przybiła mi pod
ławką cichą piątkę.
- Zaszantażuję
ją – odpowiedziałam jej dopiero teraz, pewna swojego planu, a w głowie
obmyślałam już dokładny przebieg akcji. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać
na odpowiedni moment.
~*~
Minnie
spieszyła się na spotkanie koła teatralnego, więc wyszła z zajęć pani Crane
dziesięć minut przed końcem, pozostawiając mnie samej sobie na pastwę moich
bezwzględnych myśli. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi do sali, ponownie
oddałam się dogłębnym rozważaniom na temat tego, co się obecnie działo w moim
życiu i mimochodem znów byłam tylko pustą lalką wpatrującą się w obraz z oknem.
Kiedy
zadzwonił dzwonek i wszyscy zerwali się jak oparzeni z krzeseł, żeby jak
najszybciej zniknąć z klasy, ja nie bardzo się spieszyłam. Pochowałam rzeczy do
torby na spokojnie i poczłapałam w stronę drzwi jako jedna z ostatnich. Znów byłam
przygnębiona. Zarówno masą pomówień krążących wśród osób, które znałam, jak i
bzdurami wirującymi w Internecie i gazetach, z kolei wizja spędzenia w szkole kolejnych
trzech godzin i czucie na sobie wzroku wścibskich ludzi przyprawiały mnie jedynie
o ogólną niechęć i wyciągały ze mnie ostatki sił. Marzyłam o tym, aby jak
najszybciej znaleźć się z powrotem w domu i zająć się wreszcie tym, czym
powinnam, czyli książką i nauką. Urwanie się z zajęć nie wchodziło w grę tylko
i wyłącznie dlatego, że w tym tygodniu miałam już na koncie trzy ucieczki. Wolałam
nie robić sobie kłopotów i w tej kwestii.
-
Nancy. – Usłyszałam za plecami spokojny i melodyjny głos pani Crane, w którym
przewinęła się nutka niepewności zmieszana z zaniepokojeniem. Nieco rozkojarzona
obróciłam się do niej i nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na nią pytająco. –
Możesz chwilkę zostać? – zapytała ostrożnie, a ja nie widząc w tym niczego
podejrzanego, wzruszyłam ramionami. Było mi wszystko jedno czy chciała mnie za
coś upomnieć czy dać reprymendę za to całe olewanie szkoły.
Odczekałam
aż podejrzliwie patrzący na nas Cameron wyjdzie z sali i dopiero kiedy drzwi
się zamknęły, podeszłam wolnym krokiem do biurka.
- O
co chodzi? – spytałam beznamiętnym tonem, ale nie zabrzmiałam ani trochę
arogancko. Broń boże, nie wobec niej. Była ostatnią osobą w tej placówce, dla
której zechciałabym albo byłabym w stanie być nieuprzejma.
Pani
Crane zbadała mnie od stóp do głów, a na jej twarzy malował się pewien grymas,
dający mi do zrozumienia, że nie było ze mną najlepiej. Była lekko skrzywiona i
jakby zmartwiona moim wyglądem zewnętrznym i postawą. Właściwie nie dziwię się
jej, zwykle tryskałam energią i byłam pierwsza do komentowania różnych rzeczy,
a ostatnimi czasy jakoś życie ze mnie uszło. Gdyby to umknęło jej uwadze, wtedy
to ja zaczęłabym się martwić co się działo z jej spostrzegawczością.
- Wszystko
w porządku? – zagadnęła nieco strapiona zaistniałą sytuacją. Z całą pewnością
wiedziała co się działo, może nie dokładnie o wszystkim, ale byłam pewna, że mniej
więcej orientowała się w temacie. W końcu ściany mają uszy, a nasze liceum nie
należało do największych. Zresztą, to wcale nie tak, że była ciekawska i
oczekiwała, że od razu opowiem jej każdy najmniejszy szczegół, jaki aktualnie
mnie dręczył. Ta kobieta była jedną, jedyną nauczycielką w całej szkole, której
ufałam i z którą normalnie rozmawiałam. Miała bardzo dobre podejście do
uczniów, była pomocna, nie stosowała staromodnych metod rodem z poradników dla pedagogów,
tylko faktycznie starała się zrozumieć w czym tkwił problem i szukała
najlepszego i najbardziej odpowiedniego wyjścia, takiego, które nie zaszkodziło
uczniowi i które nie wymagało od niego niewiadomo jak wielkiego uzewnętrzniania
się. Bardzo ją lubiłam, a przede wszystkim szanowałam. Była fantastyczną
nauczycielką, prowadziła świetne lekcje, dobrze tłumaczyła i dzięki swojemu
podejściu miała dobry kontakt z uczniami i właśnie to w niej ceniłam. Niestety
tym razem nie byłam w nastroju na szczerość.
-
Tak, jest okej – odparłam niezbyt przekonująco, unikając przy tym kontaktu
wzrokowego z nią. Gorzej nie mogłam tego rozegrać.
-
Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść, gdyby coś było nie tak, prawda? –
kontynuowała, nie tracąc swojej rozwagi ani na sekundę. Podniosłam głowę i
odważyłam się spojrzeć jej w oczy. Mogłam raz jeszcze, bardziej dobitnie
powiedzieć, że miałam się dobrze i skłamać coś odnośnie tego, że to egzaminy
mnie tak dołują, choć i tak wiedziałam, że mi nie uwierzy, ale przynajmniej miałabym
spokój. Tylko po co kłamać osobie, która i tak znała chociaż cząstkę prawdy?
Poza tym od kilku dni nie rozmawiałam z nikim o tym, co się obecnie wyprawiało w
prasie i sieci. Po tym jak dowiedziałam się przypadkiem, że Minnie męczyła się
moim narzekaniem na różne artykuły i przytłaczało ją to całe gadanie ciągle o
tym samym, stwierdziłam, że nie będę jej zawracać głowy. Miałam olbrzymią
potrzebę rozmawiania z kimś o tym, ale jeśli moja najlepsza przyjaciółka była
tym zmęczona, nie mogłam być aż taką egoistką i to zignorować. Miles natomiast
zdecydował się na mini aluzję, dzięki której zrozumiałam, że i on nie wiedział
już co miał mi mówić i był znużony. Poza tym jego miny, kiedy mnie słuchał
mówiły same przez się. Rodzice mieli swoje problemy, więc im też dałam spokój.
Nie miałam także zamiaru narzucać się Liamowi, nie chciałam wyjść na
nowicjusza, który cały czas żył w błogiej nieświadomości i po pierwszym starciu
z rzeczywistością z twardziela przeistoczył się w bezsilnego tchórza, który nie
miał pojęcia jak sobie poradzić. Tak oto zostałam sama, a dylematy się
piętrzyły.
-
Wie pani co? – Nagle ożyłam i zdałam sobie sprawę, że takie krzątanie się po
świecie, bezczynność wobec niektórych spraw i ta cała pasywność w niczym nie
pomagały, tylko bardziej mnie pogrążały. – Właściwie to nie jest w porządku –
dodałam z wyrzutem, czym nieświadomie pokazałam jej, że cokolwiek mnie
dręczyło, wzbudzało we mnie złość i irytację. – Ja… - Już miałam kontynuować swój
wywód, w ostatniej chwili uświadamiając sobie, że jedyne w czym tak naprawdę
mogła mi pomóc pani Crane to rzeczy związane ze szkołą, czy książką i
ewentualnie jakieś duchowe pocieszenie, więc mój monolog był niepotrzebny. Zamknęłam
usta i zastanawiając się szybko, przypomniałam sobie, o co mogłabym ją prosić.
W czym mogłaby mnie wesprzeć. Tak czy inaczej, sam fakt, że powiedziałam na
głos jak się miały sprawy sprawił, że odrobinę mi ulżyło. – Czy istnieje
jakakolwiek możliwość, żebym oddała swoją pracę końcową trochę później? –
spytałam, mając nadzieję, że się zgodzi. Przez ten cały syf, nie zaczęłam nawet
pisać swojej pracy zaliczeniowej na jej przedmiot, a o ile dobrze pamiętałam,
do oddania zostało mi zaledwie kilka dni. Nie znajdowałam się w najlepszym
położeniu.
-
Ile czasu potrzebujesz?
-
Pięć dni powinno starczyć – odpowiedziałam, nieco przeinaczając fakty. Pięć dni
byłoby w sam raz, gdybym w przyszłym tygodniu nie miała dwóch testów
zaliczeniowych z przedmiotów obowiązkowych, za którymi średnio przepadałam.
Pięć dni byłoby w sam raz, gdybym wciąż nie obliczała ile jeszcze zostało do
powrotu Harry’ego, zamiast zająć się nauką, gdybym nie denerwowała się tak byle
czym na każdym kroku, gdyby nie goniły mnie inne terminy. Ale zawsze dobre i
to.
-
Powinno – zauważyła ani Crane, śmiejąc się cicho pod nosem. Zabawne jak
pozornie obca mi osoba świetnie mnie znała. – Nie ma problemu. Najważniejsze,
żebyś oddała do końca przyszłego tygodnia.
Uśmiechnęłam
się do niej delikatnie, wypowiadając skromne, ale za to doprawdy szczere
podziękowania. Podejrzewałam, że nie będzie w nic wnikać i zgodzi się bez
żadnych komplikacji, przez co czułam się trochę jakbym wykorzystała jej dobre
serce, ale w istocie tak nie było. Wykorzystywać to mogłam głupotę typa od
matmy albo naiwność laski prowadzącej zajęcia ze sztuki, ale nigdy w życiu
panią Crane. To dzięki niej byłam teraz w takim punkcie swojej kariery. Gdyby
nie to, jak zagrzewała mnie do dalszej walki po pierwszych odmowach z
wydawnictw, nie zaszłabym tak daleko i nie osiągnęłabym swojego celu. To ona
zobaczyła w moim pisaniu coś wyjątkowego i to ona poradziła mi, żebym
spróbowała na poważnie. Pomagała z dopracowaniem fabuły i logicznych aspektów
książki, z początku to ona sprawdzała rozdziały i wprowadzała poprawki. Byłam
jej ogromnym dłużnikiem. Ta kobieta nie wyobrażała sobie ile dla mnie znaczyło
to, co zrobiła przez te trzy lata i jak bardzo mocno doceniałam jej poświęcenie
i pomoc. Bez wątpienia jej nazwisko miało być jednym z niewielu, które pojawią
się na pierwszej stronie mojej debiutanckiej książki. Moment, w którym
osobiście wręczę jej jeden z gotowych egzemplarzy był czymś, czego nie mogłam
się doczekać. Dopiero wtedy będę czuła całkowite spełnienie i dopiero wtedy
będę mogła potwierdzić i przyznać, że… „Tak, teraz może być pani ze mnie dumna”.
Uznając
swoje podziękowania za koniec rozmowy, pożegnałam się i skierowałam w stronę
wyjścia, ale znów zostałam przez nią zatrzymana.
-
Nancy! – Tym razem zabrzmiała jakby w ostatniej chwili zdecydowała się ponownie
mnie zaczepić. – Cokolwiek się dzieje, nie pozwól, żeby źle wpłynęło na twój
proces twórczy – poradziła z wielkim przekonaniem, a kąciki moich ust błyskawicznie
ułożyły się w cwaniackim uśmiechu.
-
Nie ma opcji – odparłam wielce pewna siebie, co wywołało u mojej nauczycielki
ciepły uśmiech zadowolenia.
Cokolwiek
się działo mogło mnie jedynie napędzić do działania. Najlepiej pisało się pod
wpływem silnych emocji, a irytacja, frustracja, gniew, złość i smutek razem
wzięte dawały nie tylko pomysły, ale i wypuszczały spod moich palców potok
słów. Sarkastycznych i ostrych, ale w głównej mierze dobrze zestawionych. A
nawet jeśli nie pasowały do mojej powieści, zawsze mogłam napisać je i podpiąć
pod nowy projekt. Bo to błoto, w którym mimo woli się taplałam, w gruncie
rzeczy było kolosalną inspiracją. Musiałam tylko nauczyć się poprawnie z tego
korzystać.
~*~
Tego
dnia nastrój wahał mi się jak u kobiety w ciąży albo jak u feministki z tygodniowym
okresem. Począwszy od melancholijnego wyglądania przez brudne okno i
rozmyślania nad swoją marną egzystencją, poprzez rezygnację i poczucie
kompletnej i doszczętnej bezsilności, skończywszy na przejściu w stary i dobrze
wszystkim znany stan zdeterminowanej i twardej Nancy. Prasie i paparazzi
podskoczyć nie mogłam, ale nikt nie zabroni mi utrzymania porządku na moim
własnym, prywatnym podwórku.
Na
szkolnym holu panował niemały harmider zważywszy na to, że właśnie rozpoczęła
się dłuższa przerwa między zajęciami. Niektórzy wrócili do domów, inni
zagnieździli się w bibliotece czy stołówce, a jeszcze inni krążyli po
korytarzach w bliżej nieokreślonym celu, ja z kolei miałam do załatwienia pewną
sprawę wymagającą ode mnie nie tyle skupienia, co zachowania stalowych nerwów. Wychodząc
z jednej z sal, w której dopiero co skończyłam lekcje, już z daleka widziałam
obiekt mojego zainteresowania. Kiedy tylko ów osoba otworzyła swoją szafkę i
zanurkowała w niej tak, że nie widziała niczego poza jej zawartością,
bezszelestnie, niczym duch podeszłam do niej i oparłam się nonszalancko o
szafki obok, grzecznie i w kompletniej ciszy czekając aż mnie zauważy. Nie
trwało to zbyt długo bowiem po niespełna kilkunastu sekundach drzwiczki
trzasnęły, a mnie objawiła się Sunny. Wyraźnie przestraszyła się na mój widok,
nie da się ukryć, że się mnie nie spodziewała, ale w porę udało jej się
zachować zimną krew i błyskawicznie przejść do cwaniackiej postawy, którą
ostatnio tak często nas wszystkich raczyła.
-
Hancy! – zawołała wesoło na przywitanie, wkładając w to chyba całe pokłady
swojej jadowitej ironii, przez którą zwykle miałam ochotę ułożyć swoje gołe
dłonie na jej gołej szyi i zacisnąć je jak najmocniej się dało. – To znaczy
Nancy – poprawiła się, choć nie trzeba było być wybitnie bystrym, żeby domyślić
się, że jej pierwsza wersja została użyta z gigantyczną premedytacją. A wcale
nie była zabawna, ani denerwująca. Raczej żenująca. – Co cię sprowadza w moje
skromne progi? – zapytała, a ja od razu wiedziałam, że się zgrywała, na co
wskazywał ten głupi, bezczelny uśmieszek przyklejony do jej parszywej mordy.
-
Powiedz, Sunny, ile kasy dostałaś za każdą bzdurę na mój temat, którą
sprzedałaś? – zapytałam bez ogródek, pewnym tonem, ale za to bardzo łagodnie. Jak
gdyby nigdy nic.
-
Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz – bezczelnie skłamała mi prosto w
twarz, krzyżując ręce na piersi i patrząc mi prosto w oczy, zupełnie jakby
chciała mi tym pokazać, że ani trochę się mnie nie bała. Jakoś niespecjalnie mnie
to wzruszyło zważywszy na fakt, że właśnie takiego zachowania się po niej
spodziewałam. Ignorując jej durną odpowiedź, skupiłam wzrok na jej nowym
nabytku, zwisającym z jej lewego ramienia.
-
Ładna torebka, nowa? – zagadnęłam, nie szczędząc sobie ironii, zupełnie jak moja
rozmówczyni i udając przy tym entuzjazm. Przy okazji uśmiechałam się równie
uroczo, co ona. Kto by pomyślał, że kiedyś byłyśmy całkiem dobrymi koleżankami.
Grace by tego nie zniosła, gdyby wciąż tu mieszkała.
-
Burberry – odparła z dumą, wciskając w to jedno słowo tyle złośliwości, że z
całą pewnością więcej nie dało rady, bo już pękało w szwach. Nie mogłam
uwierzyć, że specjalnie sprawiła sobie torebkę marki reklamowanej i promowanej
przez Harry’ego, co za kretynka.
Przełknęłam ślinę,
czując jak moje rozdrażnienie wzrosło na tę wzmiankę. Sunny była doprawdy
godnym przeciwnikiem, jeśli chodziło o tego typu zagrywki, ale ogólnie rzecz
biorąc nie należała do najbystrzejszych.
-
Słuchaj, zdziro, nie lubię cię i to wiadomo nie od dziś – wypaliłam bez
wahania, patrząc wprost na nią. Nie widziałam sensu w dalszych pozornych
uprzejmościach i cackaniu się z nią, skoro obie wiedziałyśmy do czego zmierzała
ta rozmowa. Blondynka zdawała się być mocno zaskoczona takim obrotem spraw, a
co najważniejsze było po niej widać nie tylko to, ale i lekkie zdenerwowanie,
że na tę chwilę to ja przejęłam w pełni pałeczkę. Chyba nie przypuszczała, że
polecę z tematem tak prosto i najwyraźniej nie była na to przygotowana. Jeśli
wydawało jej się, że miała mnie w garści, bo współpracowała z jakimś pismakiem
i mogła powiedzieć o mnie co jej się żywnie podobało, to srogo się myliła, bo nie
tylko ona mogła uprzykrzać innym życie. Nie była żadnym panem cudzego losu bez
konsekwencji. Ja też zdobyłam pewne szczęście w nieszczęściu, dzięki któremu miałam
coś na nią. – Albo dasz sobie spokój z zarabianiem na mnie, albo załatwimy to
inaczej – kontynuowałam dobitnym tonem i szczerze mówiąc, na pierwszy rzut oka zabrzmiało
to jak słaba groźba bez podstaw. Gdyby ktoś to słyszał, mogłabym mieć kłopoty,
że grożę innym uczniom, a co dopiero powypisywaliby w gazetach, o Jezusku… Ale,
do cholery jasnej, nadal byłam tą samą osobą i chciałam nią pozostać, chciałam
móc być sobą i zachowywać się jak prawdziwa ja, a nie przymykać oko na
dosłownie wszystko, na całe zło, które działo się wokół mnie i bezpośrednio
mnie dotykało i raniło. To było jedyne wyjście.
Sunny
zareagowała na to bardzo przewidywalnie. Prychnęła pod nosem i przybrała
lekceważącą postawę.
-
Niby jak? – zapytała protekcjonalnie, unosząc do góry brwi.
-
Wszyscy mamy sekrety, ale nie każdy potrafi dochować je w tajemnicy – zaczęłam zagadkowo,
żeby ją zmieszać wprawić w zakłopotanie i trochę zbić z tropu. Miałam ochotę
się z nią podroczyć, jak to ona robiła przez ostatni miesiąc ze mną, wystraszyć
ją. Mogłoby się wydawać, że to tylko taka zwyczajna gadka, ale ja faktycznie
coś na nią miałam. Coś naprawdę grubego. – Albo inaczej – dodałam, widząc jak
jej cwaniactwo ustępowało miejsca konsternacji. – Miałam okazję widzieć coś,
czego nie powinnam i mogę się założyć, że tym razem doskonale wiesz o czym
mówię.
Cóż.
Zawsze mogłam wyssać to sobie z palca. Takie zdanie było jak horoskop albo przepowiednie
wróżbitów z telewizji, można było je podpasować pod wiele rzeczy, ale Sunny
miała coś na sumieniu, więc reakcja jej ciała ją zdradziła. Miała na sumieniu
coś poważnego i jakkolwiek starałby się zatuszować ów reakcję na moje słowa i
tak bym to zauważyła. Bo na to czekałam.
Dziewczyna
momentalnie się spięła i zacisnęła usta w cienką linię. Nic nie odpowiedziała.
W sumie nic dziwnego, pewnie wywołałam tym niezły bałagan w jej głowie. Widok
zaniepokojonego wroga zdecydowanie mnie usatysfakcjonował i dodał znacznie
więcej odwagi. Świadomość, że udało mi się wskórać to, co planowałam, sprawiła,
że odetchnęłam z ulgą na tę chwilę. Zapewne było jej strasznie głupio stać tak
przede mną bez słowa. Niekoniecznie chciałam ją upokorzyć albo poniżyć, akurat nie
w tym tkwił mój interes, mimo że ona regularnie i bezmyślnie mnie raniła. Chciałam
tylko ją zatrzymać.
- Przemyśl to –
rzuciłam na koniec i wciąż mierząc ją uważnie wzrokiem, zaczęłam się wycofywać.
Po postawieniu kilku kroków w tył, odwróciłam się i z podniesioną głową
ruszyłam głównym holem. Zamiast cieszyć się, że mi się udało i pomyśleć co
dalej zrobić ze swoją długą przerwą, zaczęłam chichotać pod nosem z tego, jak
komicznie musiała wyglądać ta cała scena. Ta moja mordercza powaga i groźne
spojrzenie, a na koniec teatralne wycofanie się. Dla osób trzecich na pewno
musiało to być co najmniej śmieszne, ale na Sunny podziałało w piorunujący
sposób.
Szłam tak, pewna
siebie, środkiem korytarza i uśmiechałam się głupio pod nosem. Śmiałam się z
Sunny, śmiałam się ze swoich fantastycznych zdolności aktorskich, śmiałam się z
ludzi, którzy mnie mijali i bezczelnie się na mnie gapili, śmiałam się, bo
tylko to mi pozostało, kiedy zewsząd zalewały mnie same negatywne rzeczy. Czy
to był śmiech przez łzy? W pewnym sensie tak. Bo przyjaciele się na mnie
wypieli w chwili, gdy powinni przy mnie być i mnie wspierać, nieważne co by się
nie działo, bo wszystko się posypało i każdy dzień był ciężkim orzechem do
zgryzienia. Ale było po co się budzić i było po co znosić te
niesprawiedliwości. Dla książki, dla Harry’ego, dla własnego spokoju, który
kiedyś na pewno nadejdzie. Dla siebie. Bo wszystko, co robiłam, robiłam dla
siebie. Nawet gdy pomagałam innym, gdy mogłoby się zdawać, że odkładam własne
potrzeby na bok, aby zrobić coś dla kogoś innego, w gruncie rzeczy robiłam to
dla siebie. Bo chciałam pomóc, bo chciałam, żeby ten ktoś był chociaż przez moment
szczęśliwy. Więc chyba nie byłam egoistką. To dlaczego zostawili mnie z tym
samą? Nieważne, że nie na długo. Liczył się sam fakt.
Odpowiedź była prosta; im
więcej dajesz, tym mniej dostajesz z powrotem.
______________________________________________________________
Nie wiem co napisać. Rozdział przechodni. No i pierwszy w opowiadaniu, którego akcja dzieje się w szkole, także trochę śmiesznie się to pisało.
Ale jeszcze śmieszniejsze jest to, że pod ostatnim rozdziałem było zaledwie 6 komentarzy. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale to dość niepokojące.
Bardzo dziękuję osobom, które wciąż czyttają to opowiadanie i mam nadzieję, że wytrwają do końca.
Całuski, Meadow
Ale jeszcze śmieszniejsze jest to, że pod ostatnim rozdziałem było zaledwie 6 komentarzy. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale to dość niepokojące.
Bardzo dziękuję osobom, które wciąż czyttają to opowiadanie i mam nadzieję, że wytrwają do końca.
Całuski, Meadow
omg! *.*
OdpowiedzUsuńświetny rozdział!
http://art-of-killing.blogspot.com/2015/04/rozdzia-06.html NOWY ROZDZIAŁ :)
Supi rozdział!! :) <3
OdpowiedzUsuńBoskie! Nancy dała jej w kość! A kiedy Harry przyjedzie? :d
OdpowiedzUsuńZaskoczylas mnie, ze rozdzial tak szybko! Ale bardzo pozytywnie zaskoczylas, oczywiscie.
OdpowiedzUsuńA z Harrym czemu o tym nie pogada?
Rozdzial ogolnie bardzo dobry, strasznie ciekawi mnie co takiego ma Nancy na Sunny!
Napisalabym pewnie wiecej, ale jakos dzisiaj nie moge myslec:/ mam nadzieje, ze wybaczysz (W sumie pisze go dlatego, zebys wiedziala, ze wiecej osob przeczytalo naprawde)
Pozdrawiam i zycze duzo weny :*
Kurcze co tu dużo pisać?
OdpowiedzUsuńMało akcji, dużo opisu ale rozmowa przy szafce była najlepsza:) czekam na kolejny i ma nadzieję na trochę więcej akcji:)
świetny rozdział, czekam na kolejny 👍💋
OdpowiedzUsuńFajnie to rozegrałaś - dialog Nancy z Sunny. Podobało mi się, że był trochę tajemniczy :)
OdpowiedzUsuńRozdział świetny, a co do komentarzy to nie radziłabym się dziwić. Plotki o odejściu Zayna z zespołu robią swoje, fanki zaczynają wariować. Oczywiście pisanie komentarzy też nie jest mocną stroną czytelników.
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa o co chodziło między Nancy a Sunny, co takiego ma do ukrycia? Ale tak na własny rozum, sama pewnie zarabiałabym na czyjejś sławie, kogo nie lubię, ale z drugiej strony to Nancy jest moją 2 fav. Moim bohaterem jest Louis i jego głupie teksty, ahahahah, lol. Czekam na jakiś ważny, decydujący wątek. :)
Super, że rozdziały są tak szybko dodawane, ale to chyba troszkę wpływa na Off The Coast, wiec też smutno :c xD
OdpowiedzUsuńNie mogę się doczekać Louisa i mam nadzieję, że za niedługo się pojawi :>
Z góry przepraszam za tak beznadziejny komentarz, ale nie mam do tego talentu xD A chcę Ci pokazać, ze oczywiście nadal tu jestem i czytam. Komentarze rzadko odzwierciedlają faktyczną ilość czytelników, więc nie ma się czym martwić :3
PS. Kto wykonywał Twoje piękne szablony? Bo aktualnie kogoś takiego poszukuje ;>
Dzięki za świetne opowiadanie! Mało już teraz takich ;)
OdpowiedzUsuńKomentarz pewnie nie będzie tak długi jak zwykle, bo jestem dziś wyjątkowo pozbawiona energii. Przeczytałam z przyjemnością, ale stukanie w klawiaturę to dla mnie wysiłek (ciekawe jak sama napiszę coś na RJS), więc z góry Cię za to przepraszam.
OdpowiedzUsuńAbsolutnie mnie nie dziwi, że Nancy nie potrafiła skupić się na lekcjach. Zresztą... Kto by mógł? Człowiek w normalnej sytuacji, bez większych zmartwień na głowie z trudem skupia się na wywodzie nauczyciela - znam to z autopsji - a co dopiero, kiedy w głowie przewijają Ci się coraz to bardziej soczyste kawałki artykułów na Twój temat. Nieprzyjemnych artykułów, dodajmy do tego. Oczywiście jestem przekonana, że istnieje ten odsetek bardziej inteligentnych ludzi, którzy akceptują Nancy jako dziewczynę Stylesa, pewnie nawet niektóre media powstrzymują się od niewybrednych komentarzy, ale mogę się założyć, że i tak przeważa ilość tych negatywnych opinii. Tak już niestety jest w show-biznesie. Podziwiam Nancy, że jakimś cudem zmusza się do chodzenia do szkoły. Ja wiem, obowiązki i tak dalej, ale w takich chwilach jak ta ostatnią rzeczą, na którą człowiek ma ochotę, to włażenie w gniazdo os, bo właśnie tym jest szkoła, jeśli ktoś puści o Tobie plotkę. Tutaj nawet nie było takiej potrzeby, ludzie mieli dostęp do informacji prosto z prasy, co zapewne tylko wzmogło u Nance poczucie obcości. Dobrze, że ma przy sobie Minnie i Charliego, zwłaszcza że musi czekać na rozłąkę z Harrym. Tak czy siak nieźle się wkurzyłam, kiedy zostało wspomniane, że przyjaciele bohaterki mają dość jej narzekania na skutki wejścia w świat mediów. Heloł? To chyba normalne, że dziewczyna chce o tym ciągle gadać, skoro ją to męczy i dusi? Wiem jak to jest, gdy kumpelka tłamsi jeden i ten sam temat, a Tobie kończą się odzywki, ale w życiu nie pozwoliłabym drugiej osobie pomyśleć, że nie chcę jej dłużej słuchać. To po prostu nie w porządku. Dlatego jakkolwiek rozumiem Mins i Milesa, to nie potrafię ich jednak usprawiedliwić.
Pani Crane to złota kobieta, z miejsca ją polubiłam. Tym bardziej, że nauczycieli serio zaangażowanych w życie szkoły i skorych do bezinteresownej pomocy uczniom jest coraz mniej. Sama spotkałam ich w życiu tyle, że policzyłabym ich na palcach jednej ręki, ale bardzo sobie cenię sam fakt, że tacy ludzie mnie uczyli. Trochę szkoda, że Nancy w ostatniej chwili zmieniła zdanie i postanowiła nie opowiadać nauczycielce o swoich zmartwieniach, jednak na pewno w jakiś sposób pomogło jej to, że ktoś szczerze zainteresował się jej samopoczuciem. Tym bardziej, że pani Crane już wiele dla niej zrobiła, dała jej ogromnego kopa do pracy nad książką, a ukończenie jej powinno być teraz dla Nance celem nadrzędnym, pomijając oczywiście egzaminy i prace zaliczeniowe.
Sunny to zło wcielone ;______; Dlaczego w każdej szkole muszą być takie suki? Świat przecież byłby bez nich lepszy. Ta jej bezczelna odzywka z "Hancy" i machanie przed twarzą torebką od Burberry przechodzi po prostu moje sposoby pojmowania ludzkiej głupoty i arogancji. To więcej jak pewne, że ta zdzira regularnie lata do każdego brukowca w pobliżu, by naopowiadać im bzdur na temat Nancy. A ci tylko zacierają rączki i się cieszą, bo oto mają żywe źródło informacji o dziewczynie Harry'ego. Jak można być tak obłudną, paskudną osobą? Ja nie byłabym w stanie w nocy spać, wyrzuty sumienia by mi na to nie pozwalały, aczkolwiek domyślam się, że Sunny i sumienie to pojęcia kompletnie sobie obce. Miałam ochotę przybić piątkę Nancy, kiedy tak zimno i ostro zagrała ze swoją przeciwniczką. Tu nie ma co owijać w bawełnę ani bawić się w udawane uprzejmości, skoro Sunny bawi się w taki sposób, nie ma potrzeby, by odmówić jej podobnego traktowania. Mam szczerą nadzieję, że twarda postawa Nance i jej groźba poskutkują i ta idiotka zamknie paszczę, zanim ktoś jej wepchnie tę designerską torebkę, żeby mogła się nią udławić.
Rozdział faktycznie taki przejściowy, ale niemniej potrzebny. Zresztą czytało się tak samo dobrze, o dziwo lubię taką szkolną tematykę :) Ciekawa jestem, co wydarzy się dalej. I niech Harry w końcu wraca!
Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuńMiejsce na spam jest gdzie indziej :)
Usuń