15 kwietnia 2015

Rozdział dwudziesty ósmy: Weź się w garść!




          
Pani Crane krążyła między ławkami i jak zwykle, z ogromnym oddaniem produkowała się na temat jakiegoś wiersza, który cała grupa powinna była analizować, kiedy to w dyskusji brało udział zaledwie kilka osób na krzyż, a reszta oddała się innym zajęciom. Jedyni wcale nie tak po kryjomu tkwili z nosami w komórkach, inni bazgrali coś w notatnikach albo spisywali zadania na matmę, ja z kolei patrzyłam przez okno pogrążona w podłej nostalgii. Tak bardzo odcięłam się od świata, że nawet nie zadziwił mnie fakt, że nauczycielka nie próbowała wciągnąć mnie w debatę. Ani razu nie zapytała mnie o nic, zupełnie jakby nie było mnie w sali. Nie dało się ukryć, że byłam jej za to wdzięczna. Co prawda, nie miałam większych problemów z wypowiadaniem się na forum, czy z interpretacją utworów, ale będąc w takim, nie innym stanie, nagłe odnalezienie się w sytuacji graniczyłoby z niemożliwym.
            Wyglądałam tak przez okno, odkąd tylko weszłam do pomieszczenia i otworzyłam książki. Co jakiś czas tylko dla niepoznaki udawałam, że patrzę w podręcznik, co wychodziło mi dość nieudolnie. Kiedy trzeba było zrobić coś samemu, wykonywałam ów zadanie w tempie błyskawicznym, na odwal i czym prędzej wracałam zarówno myślami, jak i wzrokiem za lekko pomazaną szybę, śledząc uważnie ludzi spacerujących po nierównym i popękanym w wielu miejscach chodniku, badając ich wyrazy twarzy i zastanawiając się nad tym, co aktualnie ich trapiło. Pan w szarym płaszczu myślał o rachunkach, pani w śmiesznym kapeluszu rozważała co zrobić na obiad, a chłopak idący nerwowym krokiem obliczał gorączkowo w głowie czy zdąży na autobus. Nie trudno było dopasować coś, co pasowało do ich zewnętrznego wyglądu, ale nikt nie potwierdzi, że to trafne. Równie dobrze mogli rozmyślać nad czymś błahym albo znacznie, znacznie poważniejszym. Ciekawe co oni pomyśleliby o mnie? Dziewczyna wybiega gdzieś w dal, wiruje gdzieś między bzdurami a drobiazgami, czekając na koniec zajęć, na co wskazuje jej beztroska mina i puste, nieobecne spojrzenie.
            Byłam rozkojarzona, a lubiłam zajęcia pani Crane. Świetnie je prowadziła, ale… Nie, tym razem nie potrafiłam się skupić na tym, na czym powinnam. Miałam zbyt wiele na głowie. Zbyt wiele błahostek.
            W pewnym momencie poczułam zimny powiew wiatru w okolicy prawej ręki, jednocześnie rejestrując kątem oka jakiś ruch, na co zareagowałam mechanicznie, zerkając od razu przed siebie. Na ławce, obok otwartych na pokaz zeszytów i książek leżała zgnieciona niedbale biała kulka. Nie zastanawiając się wcale, sięgnęłam po nią i bez żadnego skrępowania, że robię coś bardzo bezczelnego tuż pod nosem nauczyciela, rozłożyłam papier, starając się nie narobić przy tym hałasu. Wygładziłam kartkę, aby łatwiej było mi przeczytać jej zawartość, a kiedy już przyswoiłam treść wiadomości, westchnęłam zrezygnowana. Przywróciłam liścik do jego pierwotnej formy, zgniatając go mocno w dłoni. Przymknęłam oczy i znów zaczerpnęłam głęboko powietrza. Przydałby mi się urlop od własnego życia. Chociaż jeden dzień wytchnienia.
            - Pokaż. – Minnie pochyliła się nade mną i szepnęła mi do ucha. W jej tonie dało się wyczuć zmartwienie, jak i ciekawość. Nie patrząc na nią, podałam jej notatkę, próbując okiełznać przekleństwa wirujące w mojej głowie.
            - A to suka – prychnęła pod nosem bez wątpienia zbyt głośno, rozbawiając mnie tym na ułamek sekundy, tyle że dotarło to nie tylko do moich uszu.
            - Fletcher, nie rozumiem co cię tak zszokowało w zachowaniu bohaterki, że pokusiłaś się o takie określenie – odezwała się pani Crane z pełną powagą, a Mins, aż sparaliżowało. Momentalnie oblała się rumieńcem i przełknęła ślinę, zapewne szukając w swoim głupiutkim móżdżku włącznika z napisem „improwizacja” i chwała Bogu, odnalazła go w porę. Cała grupa przyglądała się tej scenie z zaciekawieniem, jak stado tępych gapiów i mogłabym przysiąc, że tylko garstka osób wiedziała, że pani Crane w gruncie rzeczy zgrywała się i robiła sobie z Minnie jaja. One obie tą krótką szopką odciągnęły mnie na chwilę od zmartwień i sprawiły, że choć odrobinę się uśmiałam.
            - I co z nią zrobimy? – zagadnęła Mins wielce zdeterminowana, kiedy sprawa z jej maleńkim występkiem nieco ucichła. W tym wypadku akurat byłam dumna, że Miles tak na nią wpłynął. Jej stanowczość i ta cała rzeczowość były całkiem zabawne. Podobało mi się to, że autentycznie drażniła ją sprawa z plotkami i sama chciała zrobić z tym porządek. I zdecydowanie poprawiło mi to humor.
            Odwróciłam się w jej stronę i z groźnym wyrazem twarzy uderzyłam pięścią o wewnętrzną stronę swojej dłoni, wywołując tym u niej stłumiony chichot. Moja percepcja jednak działała na pełnych obrotach, bo z łatwością dostrzegłam wtedy siedzącą po drugiej stronie sali Lisę, która spoglądała na mnie z lekkim zaniepokojeniem. Z tego, co było mi wiadomo też miała długi język, więc złapałam z nią kontakt wzrokowy i nie tracąc zimnej krwi, tkwiłam ze stalową miną tak długo, aż stało się to dla niej niekomfortowe. Wytrzymała mój osobliwy szturm zaledwie kilka sekund, po czym nie wiedząc co robić, skrzywiła się i zmieszana odwróciła się z powrotem w stronę tablicy.
            Zaśmiałam się zadowolona ze swojego żenującego żartu, tym czasem Minnie przybiła mi pod ławką cichą piątkę.
            - Zaszantażuję ją – odpowiedziałam jej dopiero teraz, pewna swojego planu, a w głowie obmyślałam już dokładny przebieg akcji. Nie pozostało mi nic innego, jak czekać na odpowiedni moment.
~*~
            Minnie spieszyła się na spotkanie koła teatralnego, więc wyszła z zajęć pani Crane dziesięć minut przed końcem, pozostawiając mnie samej sobie na pastwę moich bezwzględnych myśli. Gdy tylko zamknęły się za nią drzwi do sali, ponownie oddałam się dogłębnym rozważaniom na temat tego, co się obecnie działo w moim życiu i mimochodem znów byłam tylko pustą lalką wpatrującą się w obraz z oknem.
            Kiedy zadzwonił dzwonek i wszyscy zerwali się jak oparzeni z krzeseł, żeby jak najszybciej zniknąć z klasy, ja nie bardzo się spieszyłam. Pochowałam rzeczy do torby na spokojnie i poczłapałam w stronę drzwi jako jedna z ostatnich. Znów byłam przygnębiona. Zarówno masą pomówień krążących wśród osób, które znałam, jak i bzdurami wirującymi w Internecie i gazetach, z kolei wizja spędzenia w szkole kolejnych trzech godzin i czucie na sobie wzroku wścibskich ludzi przyprawiały mnie jedynie o ogólną niechęć i wyciągały ze mnie ostatki sił. Marzyłam o tym, aby jak najszybciej znaleźć się z powrotem w domu i zająć się wreszcie tym, czym powinnam, czyli książką i nauką. Urwanie się z zajęć nie wchodziło w grę tylko i wyłącznie dlatego, że w tym tygodniu miałam już na koncie trzy ucieczki. Wolałam nie robić sobie kłopotów i w tej kwestii.
            - Nancy. – Usłyszałam za plecami spokojny i melodyjny głos pani Crane, w którym przewinęła się nutka niepewności zmieszana z zaniepokojeniem. Nieco rozkojarzona obróciłam się do niej i nieprzytomnym wzrokiem spojrzałam na nią pytająco. – Możesz chwilkę zostać? – zapytała ostrożnie, a ja nie widząc w tym niczego podejrzanego, wzruszyłam ramionami. Było mi wszystko jedno czy chciała mnie za coś upomnieć czy dać reprymendę za to całe olewanie szkoły.
            Odczekałam aż podejrzliwie patrzący na nas Cameron wyjdzie z sali i dopiero kiedy drzwi się zamknęły, podeszłam wolnym krokiem do biurka.
            - O co chodzi? – spytałam beznamiętnym tonem, ale nie zabrzmiałam ani trochę arogancko. Broń boże, nie wobec niej. Była ostatnią osobą w tej placówce, dla której zechciałabym albo byłabym w stanie być nieuprzejma.
            Pani Crane zbadała mnie od stóp do głów, a na jej twarzy malował się pewien grymas, dający mi do zrozumienia, że nie było ze mną najlepiej. Była lekko skrzywiona i jakby zmartwiona moim wyglądem zewnętrznym i postawą. Właściwie nie dziwię się jej, zwykle tryskałam energią i byłam pierwsza do komentowania różnych rzeczy, a ostatnimi czasy jakoś życie ze mnie uszło. Gdyby to umknęło jej uwadze, wtedy to ja zaczęłabym się martwić co się działo z jej spostrzegawczością.
            - Wszystko w porządku? – zagadnęła nieco strapiona zaistniałą sytuacją. Z całą pewnością wiedziała co się działo, może nie dokładnie o wszystkim, ale byłam pewna, że mniej więcej orientowała się w temacie. W końcu ściany mają uszy, a nasze liceum nie należało do największych. Zresztą, to wcale nie tak, że była ciekawska i oczekiwała, że od razu opowiem jej każdy najmniejszy szczegół, jaki aktualnie mnie dręczył. Ta kobieta była jedną, jedyną nauczycielką w całej szkole, której ufałam i z którą normalnie rozmawiałam. Miała bardzo dobre podejście do uczniów, była pomocna, nie stosowała staromodnych metod rodem z poradników dla pedagogów, tylko faktycznie starała się zrozumieć w czym tkwił problem i szukała najlepszego i najbardziej odpowiedniego wyjścia, takiego, które nie zaszkodziło uczniowi i które nie wymagało od niego niewiadomo jak wielkiego uzewnętrzniania się. Bardzo ją lubiłam, a przede wszystkim szanowałam. Była fantastyczną nauczycielką, prowadziła świetne lekcje, dobrze tłumaczyła i dzięki swojemu podejściu miała dobry kontakt z uczniami i właśnie to w niej ceniłam. Niestety tym razem nie byłam w nastroju na szczerość.
            - Tak, jest okej – odparłam niezbyt przekonująco, unikając przy tym kontaktu wzrokowego z nią. Gorzej nie mogłam tego rozegrać.
            - Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść, gdyby coś było nie tak, prawda? – kontynuowała, nie tracąc swojej rozwagi ani na sekundę. Podniosłam głowę i odważyłam się spojrzeć jej w oczy. Mogłam raz jeszcze, bardziej dobitnie powiedzieć, że miałam się dobrze i skłamać coś odnośnie tego, że to egzaminy mnie tak dołują, choć i tak wiedziałam, że mi nie uwierzy, ale przynajmniej miałabym spokój. Tylko po co kłamać osobie, która i tak znała chociaż cząstkę prawdy? Poza tym od kilku dni nie rozmawiałam z nikim o tym, co się obecnie wyprawiało w prasie i sieci. Po tym jak dowiedziałam się przypadkiem, że Minnie męczyła się moim narzekaniem na różne artykuły i przytłaczało ją to całe gadanie ciągle o tym samym, stwierdziłam, że nie będę jej zawracać głowy. Miałam olbrzymią potrzebę rozmawiania z kimś o tym, ale jeśli moja najlepsza przyjaciółka była tym zmęczona, nie mogłam być aż taką egoistką i to zignorować. Miles natomiast zdecydował się na mini aluzję, dzięki której zrozumiałam, że i on nie wiedział już co miał mi mówić i był znużony. Poza tym jego miny, kiedy mnie słuchał mówiły same przez się. Rodzice mieli swoje problemy, więc im też dałam spokój. Nie miałam także zamiaru narzucać się Liamowi, nie chciałam wyjść na nowicjusza, który cały czas żył w błogiej nieświadomości i po pierwszym starciu z rzeczywistością z twardziela przeistoczył się w bezsilnego tchórza, który nie miał pojęcia jak sobie poradzić. Tak oto zostałam sama, a dylematy się piętrzyły.
            - Wie pani co? – Nagle ożyłam i zdałam sobie sprawę, że takie krzątanie się po świecie, bezczynność wobec niektórych spraw i ta cała pasywność w niczym nie pomagały, tylko bardziej mnie pogrążały. – Właściwie to nie jest w porządku – dodałam z wyrzutem, czym nieświadomie pokazałam jej, że cokolwiek mnie dręczyło, wzbudzało we mnie złość i irytację. – Ja… - Już miałam kontynuować swój wywód, w ostatniej chwili uświadamiając sobie, że jedyne w czym tak naprawdę mogła mi pomóc pani Crane to rzeczy związane ze szkołą, czy książką i ewentualnie jakieś duchowe pocieszenie, więc mój monolog był niepotrzebny. Zamknęłam usta i zastanawiając się szybko, przypomniałam sobie, o co mogłabym ją prosić. W czym mogłaby mnie wesprzeć. Tak czy inaczej, sam fakt, że powiedziałam na głos jak się miały sprawy sprawił, że odrobinę mi ulżyło. – Czy istnieje jakakolwiek możliwość, żebym oddała swoją pracę końcową trochę później? – spytałam, mając nadzieję, że się zgodzi. Przez ten cały syf, nie zaczęłam nawet pisać swojej pracy zaliczeniowej na jej przedmiot, a o ile dobrze pamiętałam, do oddania zostało mi zaledwie kilka dni. Nie znajdowałam się w najlepszym położeniu.
            - Ile czasu potrzebujesz?
            - Pięć dni powinno starczyć – odpowiedziałam, nieco przeinaczając fakty. Pięć dni byłoby w sam raz, gdybym w przyszłym tygodniu nie miała dwóch testów zaliczeniowych z przedmiotów obowiązkowych, za którymi średnio przepadałam. Pięć dni byłoby w sam raz, gdybym wciąż nie obliczała ile jeszcze zostało do powrotu Harry’ego, zamiast zająć się nauką, gdybym nie denerwowała się tak byle czym na każdym kroku, gdyby nie goniły mnie inne terminy. Ale zawsze dobre i to.
            - Powinno – zauważyła ani Crane, śmiejąc się cicho pod nosem. Zabawne jak pozornie obca mi osoba świetnie mnie znała. – Nie ma problemu. Najważniejsze, żebyś oddała do końca przyszłego tygodnia.
            Uśmiechnęłam się do niej delikatnie, wypowiadając skromne, ale za to doprawdy szczere podziękowania. Podejrzewałam, że nie będzie w nic wnikać i zgodzi się bez żadnych komplikacji, przez co czułam się trochę jakbym wykorzystała jej dobre serce, ale w istocie tak nie było. Wykorzystywać to mogłam głupotę typa od matmy albo naiwność laski prowadzącej zajęcia ze sztuki, ale nigdy w życiu panią Crane. To dzięki niej byłam teraz w takim punkcie swojej kariery. Gdyby nie to, jak zagrzewała mnie do dalszej walki po pierwszych odmowach z wydawnictw, nie zaszłabym tak daleko i nie osiągnęłabym swojego celu. To ona zobaczyła w moim pisaniu coś wyjątkowego i to ona poradziła mi, żebym spróbowała na poważnie. Pomagała z dopracowaniem fabuły i logicznych aspektów książki, z początku to ona sprawdzała rozdziały i wprowadzała poprawki. Byłam jej ogromnym dłużnikiem. Ta kobieta nie wyobrażała sobie ile dla mnie znaczyło to, co zrobiła przez te trzy lata i jak bardzo mocno doceniałam jej poświęcenie i pomoc. Bez wątpienia jej nazwisko miało być jednym z niewielu, które pojawią się na pierwszej stronie mojej debiutanckiej książki. Moment, w którym osobiście wręczę jej jeden z gotowych egzemplarzy był czymś, czego nie mogłam się doczekać. Dopiero wtedy będę czuła całkowite spełnienie i dopiero wtedy będę mogła potwierdzić i przyznać, że… „Tak, teraz może być pani ze mnie dumna”.
            Uznając swoje podziękowania za koniec rozmowy, pożegnałam się i skierowałam w stronę wyjścia, ale znów zostałam przez nią zatrzymana.
            - Nancy! – Tym razem zabrzmiała jakby w ostatniej chwili zdecydowała się ponownie mnie zaczepić. – Cokolwiek się dzieje, nie pozwól, żeby źle wpłynęło na twój proces twórczy – poradziła z wielkim przekonaniem, a kąciki moich ust błyskawicznie ułożyły się w cwaniackim uśmiechu.
            - Nie ma opcji – odparłam wielce pewna siebie, co wywołało u mojej nauczycielki ciepły uśmiech zadowolenia.
            Cokolwiek się działo mogło mnie jedynie napędzić do działania. Najlepiej pisało się pod wpływem silnych emocji, a irytacja, frustracja, gniew, złość i smutek razem wzięte dawały nie tylko pomysły, ale i wypuszczały spod moich palców potok słów. Sarkastycznych i ostrych, ale w głównej mierze dobrze zestawionych. A nawet jeśli nie pasowały do mojej powieści, zawsze mogłam napisać je i podpiąć pod nowy projekt. Bo to błoto, w którym mimo woli się taplałam, w gruncie rzeczy było kolosalną inspiracją. Musiałam tylko nauczyć się poprawnie z tego korzystać.

~*~

            Tego dnia nastrój wahał mi się jak u kobiety w ciąży albo jak u feministki z tygodniowym okresem. Począwszy od melancholijnego wyglądania przez brudne okno i rozmyślania nad swoją marną egzystencją, poprzez rezygnację i poczucie kompletnej i doszczętnej bezsilności, skończywszy na przejściu w stary i dobrze wszystkim znany stan zdeterminowanej i twardej Nancy. Prasie i paparazzi podskoczyć nie mogłam, ale nikt nie zabroni mi utrzymania porządku na moim własnym, prywatnym podwórku.
            Na szkolnym holu panował niemały harmider zważywszy na to, że właśnie rozpoczęła się dłuższa przerwa między zajęciami. Niektórzy wrócili do domów, inni zagnieździli się w bibliotece czy stołówce, a jeszcze inni krążyli po korytarzach w bliżej nieokreślonym celu, ja z kolei miałam do załatwienia pewną sprawę wymagającą ode mnie nie tyle skupienia, co zachowania stalowych nerwów. Wychodząc z jednej z sal, w której dopiero co skończyłam lekcje, już z daleka widziałam obiekt mojego zainteresowania. Kiedy tylko ów osoba otworzyła swoją szafkę i zanurkowała w niej tak, że nie widziała niczego poza jej zawartością, bezszelestnie, niczym duch podeszłam do niej i oparłam się nonszalancko o szafki obok, grzecznie i w kompletniej ciszy czekając aż mnie zauważy. Nie trwało to zbyt długo bowiem po niespełna kilkunastu sekundach drzwiczki trzasnęły, a mnie objawiła się Sunny. Wyraźnie przestraszyła się na mój widok, nie da się ukryć, że się mnie nie spodziewała, ale w porę udało jej się zachować zimną krew i błyskawicznie przejść do cwaniackiej postawy, którą ostatnio tak często nas wszystkich raczyła.
            - Hancy! – zawołała wesoło na przywitanie, wkładając w to chyba całe pokłady swojej jadowitej ironii, przez którą zwykle miałam ochotę ułożyć swoje gołe dłonie na jej gołej szyi i zacisnąć je jak najmocniej się dało. – To znaczy Nancy – poprawiła się, choć nie trzeba było być wybitnie bystrym, żeby domyślić się, że jej pierwsza wersja została użyta z gigantyczną premedytacją. A wcale nie była zabawna, ani denerwująca. Raczej żenująca. – Co cię sprowadza w moje skromne progi? – zapytała, a ja od razu wiedziałam, że się zgrywała, na co wskazywał ten głupi, bezczelny uśmieszek przyklejony do jej parszywej mordy.
            - Powiedz, Sunny, ile kasy dostałaś za każdą bzdurę na mój temat, którą sprzedałaś? – zapytałam bez ogródek, pewnym tonem, ale za to bardzo łagodnie. Jak gdyby nigdy nic.
            - Nie mam zielonego pojęcia o czym mówisz – bezczelnie skłamała mi prosto w twarz, krzyżując ręce na piersi i patrząc mi prosto w oczy, zupełnie jakby chciała mi tym pokazać, że ani trochę się mnie nie bała. Jakoś niespecjalnie mnie to wzruszyło zważywszy na fakt, że właśnie takiego zachowania się po niej spodziewałam. Ignorując jej durną odpowiedź, skupiłam wzrok na jej nowym nabytku, zwisającym z jej lewego ramienia.
            - Ładna torebka, nowa? – zagadnęłam, nie szczędząc sobie ironii, zupełnie jak moja rozmówczyni i udając przy tym entuzjazm. Przy okazji uśmiechałam się równie uroczo, co ona. Kto by pomyślał, że kiedyś byłyśmy całkiem dobrymi koleżankami. Grace by tego nie zniosła, gdyby wciąż tu mieszkała.
            - Burberry – odparła z dumą, wciskając w to jedno słowo tyle złośliwości, że z całą pewnością więcej nie dało rady, bo już pękało w szwach. Nie mogłam uwierzyć, że specjalnie sprawiła sobie torebkę marki reklamowanej i promowanej przez Harry’ego, co za kretynka.
Przełknęłam ślinę, czując jak moje rozdrażnienie wzrosło na tę wzmiankę. Sunny była doprawdy godnym przeciwnikiem, jeśli chodziło o tego typu zagrywki, ale ogólnie rzecz biorąc nie należała do najbystrzejszych.
            - Słuchaj, zdziro, nie lubię cię i to wiadomo nie od dziś – wypaliłam bez wahania, patrząc wprost na nią. Nie widziałam sensu w dalszych pozornych uprzejmościach i cackaniu się z nią, skoro obie wiedziałyśmy do czego zmierzała ta rozmowa. Blondynka zdawała się być mocno zaskoczona takim obrotem spraw, a co najważniejsze było po niej widać nie tylko to, ale i lekkie zdenerwowanie, że na tę chwilę to ja przejęłam w pełni pałeczkę. Chyba nie przypuszczała, że polecę z tematem tak prosto i najwyraźniej nie była na to przygotowana. Jeśli wydawało jej się, że miała mnie w garści, bo współpracowała z jakimś pismakiem i mogła powiedzieć o mnie co jej się żywnie podobało, to srogo się myliła, bo nie tylko ona mogła uprzykrzać innym życie. Nie była żadnym panem cudzego losu bez konsekwencji. Ja też zdobyłam pewne szczęście w nieszczęściu, dzięki któremu miałam coś na nią. – Albo dasz sobie spokój z zarabianiem na mnie, albo załatwimy to inaczej – kontynuowałam dobitnym tonem i szczerze mówiąc, na pierwszy rzut oka zabrzmiało to jak słaba groźba bez podstaw. Gdyby ktoś to słyszał, mogłabym mieć kłopoty, że grożę innym uczniom, a co dopiero powypisywaliby w gazetach, o Jezusku… Ale, do cholery jasnej, nadal byłam tą samą osobą i chciałam nią pozostać, chciałam móc być sobą i zachowywać się jak prawdziwa ja, a nie przymykać oko na dosłownie wszystko, na całe zło, które działo się wokół mnie i bezpośrednio mnie dotykało i raniło. To było jedyne wyjście.
            Sunny zareagowała na to bardzo przewidywalnie. Prychnęła pod nosem i przybrała lekceważącą postawę.
            - Niby jak? – zapytała protekcjonalnie, unosząc do góry brwi.
            - Wszyscy mamy sekrety, ale nie każdy potrafi dochować je w tajemnicy – zaczęłam zagadkowo, żeby ją zmieszać wprawić w zakłopotanie i trochę zbić z tropu. Miałam ochotę się z nią podroczyć, jak to ona robiła przez ostatni miesiąc ze mną, wystraszyć ją. Mogłoby się wydawać, że to tylko taka zwyczajna gadka, ale ja faktycznie coś na nią miałam. Coś naprawdę grubego. – Albo inaczej – dodałam, widząc jak jej cwaniactwo ustępowało miejsca konsternacji. – Miałam okazję widzieć coś, czego nie powinnam i mogę się założyć, że tym razem doskonale wiesz o czym mówię.
            Cóż. Zawsze mogłam wyssać to sobie z palca. Takie zdanie było jak horoskop albo przepowiednie wróżbitów z telewizji, można było je podpasować pod wiele rzeczy, ale Sunny miała coś na sumieniu, więc reakcja jej ciała ją zdradziła. Miała na sumieniu coś poważnego i jakkolwiek starałby się zatuszować ów reakcję na moje słowa i tak bym to zauważyła. Bo na to czekałam.
            Dziewczyna momentalnie się spięła i zacisnęła usta w cienką linię. Nic nie odpowiedziała. W sumie nic dziwnego, pewnie wywołałam tym niezły bałagan w jej głowie. Widok zaniepokojonego wroga zdecydowanie mnie usatysfakcjonował i dodał znacznie więcej odwagi. Świadomość, że udało mi się wskórać to, co planowałam, sprawiła, że odetchnęłam z ulgą na tę chwilę. Zapewne było jej strasznie głupio stać tak przede mną bez słowa. Niekoniecznie chciałam ją upokorzyć albo poniżyć, akurat nie w tym tkwił mój interes, mimo że ona regularnie i bezmyślnie mnie raniła. Chciałam tylko ją zatrzymać.
- Przemyśl to – rzuciłam na koniec i wciąż mierząc ją uważnie wzrokiem, zaczęłam się wycofywać. Po postawieniu kilku kroków w tył, odwróciłam się i z podniesioną głową ruszyłam głównym holem. Zamiast cieszyć się, że mi się udało i pomyśleć co dalej zrobić ze swoją długą przerwą, zaczęłam chichotać pod nosem z tego, jak komicznie musiała wyglądać ta cała scena. Ta moja mordercza powaga i groźne spojrzenie, a na koniec teatralne wycofanie się. Dla osób trzecich na pewno musiało to być co najmniej śmieszne, ale na Sunny podziałało w piorunujący sposób.
Szłam tak, pewna siebie, środkiem korytarza i uśmiechałam się głupio pod nosem. Śmiałam się z Sunny, śmiałam się ze swoich fantastycznych zdolności aktorskich, śmiałam się z ludzi, którzy mnie mijali i bezczelnie się na mnie gapili, śmiałam się, bo tylko to mi pozostało, kiedy zewsząd zalewały mnie same negatywne rzeczy. Czy to był śmiech przez łzy? W pewnym sensie tak. Bo przyjaciele się na mnie wypieli w chwili, gdy powinni przy mnie być i mnie wspierać, nieważne co by się nie działo, bo wszystko się posypało i każdy dzień był ciężkim orzechem do zgryzienia. Ale było po co się budzić i było po co znosić te niesprawiedliwości. Dla książki, dla Harry’ego, dla własnego spokoju, który kiedyś na pewno nadejdzie. Dla siebie. Bo wszystko, co robiłam, robiłam dla siebie. Nawet gdy pomagałam innym, gdy mogłoby się zdawać, że odkładam własne potrzeby na bok, aby zrobić coś dla kogoś innego, w gruncie rzeczy robiłam to dla siebie. Bo chciałam pomóc, bo chciałam, żeby ten ktoś był chociaż przez moment szczęśliwy. Więc chyba nie byłam egoistką. To dlaczego zostawili mnie z tym samą? Nieważne, że nie na długo. Liczył się sam fakt.
Odpowiedź była prosta; im więcej dajesz, tym mniej dostajesz z powrotem.












 

______________________________________________________________
          Nie wiem co napisać. Rozdział przechodni. No i pierwszy w opowiadaniu, którego akcja dzieje się w szkole, także trochę śmiesznie się to pisało.
           Ale jeszcze śmieszniejsze jest to, że pod ostatnim rozdziałem było zaledwie 6 komentarzy. Nie mam pojęcia o co chodzi, ale to dość niepokojące. 
           Bardzo dziękuję osobom, które wciąż czyttają to opowiadanie i mam nadzieję, że wytrwają do końca.




          Całuski, Meadow

13 komentarzy:

  1. omg! *.*
    świetny rozdział!
    http://art-of-killing.blogspot.com/2015/04/rozdzia-06.html NOWY ROZDZIAŁ :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Supi rozdział!! :) <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Boskie! Nancy dała jej w kość! A kiedy Harry przyjedzie? :d

    OdpowiedzUsuń
  4. Zaskoczylas mnie, ze rozdzial tak szybko! Ale bardzo pozytywnie zaskoczylas, oczywiscie.
    A z Harrym czemu o tym nie pogada?
    Rozdzial ogolnie bardzo dobry, strasznie ciekawi mnie co takiego ma Nancy na Sunny!
    Napisalabym pewnie wiecej, ale jakos dzisiaj nie moge myslec:/ mam nadzieje, ze wybaczysz (W sumie pisze go dlatego, zebys wiedziala, ze wiecej osob przeczytalo naprawde)

    Pozdrawiam i zycze duzo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Kurcze co tu dużo pisać?
    Mało akcji, dużo opisu ale rozmowa przy szafce była najlepsza:) czekam na kolejny i ma nadzieję na trochę więcej akcji:)

    OdpowiedzUsuń
  6. świetny rozdział, czekam na kolejny 👍💋

    OdpowiedzUsuń
  7. Fajnie to rozegrałaś - dialog Nancy z Sunny. Podobało mi się, że był trochę tajemniczy :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Rozdział świetny, a co do komentarzy to nie radziłabym się dziwić. Plotki o odejściu Zayna z zespołu robią swoje, fanki zaczynają wariować. Oczywiście pisanie komentarzy też nie jest mocną stroną czytelników.
    Jestem ciekawa o co chodziło między Nancy a Sunny, co takiego ma do ukrycia? Ale tak na własny rozum, sama pewnie zarabiałabym na czyjejś sławie, kogo nie lubię, ale z drugiej strony to Nancy jest moją 2 fav. Moim bohaterem jest Louis i jego głupie teksty, ahahahah, lol. Czekam na jakiś ważny, decydujący wątek. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Super, że rozdziały są tak szybko dodawane, ale to chyba troszkę wpływa na Off The Coast, wiec też smutno :c xD
    Nie mogę się doczekać Louisa i mam nadzieję, że za niedługo się pojawi :>
    Z góry przepraszam za tak beznadziejny komentarz, ale nie mam do tego talentu xD A chcę Ci pokazać, ze oczywiście nadal tu jestem i czytam. Komentarze rzadko odzwierciedlają faktyczną ilość czytelników, więc nie ma się czym martwić :3
    PS. Kto wykonywał Twoje piękne szablony? Bo aktualnie kogoś takiego poszukuje ;>

    OdpowiedzUsuń
  10. Dzięki za świetne opowiadanie! Mało już teraz takich ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Komentarz pewnie nie będzie tak długi jak zwykle, bo jestem dziś wyjątkowo pozbawiona energii. Przeczytałam z przyjemnością, ale stukanie w klawiaturę to dla mnie wysiłek (ciekawe jak sama napiszę coś na RJS), więc z góry Cię za to przepraszam.
    Absolutnie mnie nie dziwi, że Nancy nie potrafiła skupić się na lekcjach. Zresztą... Kto by mógł? Człowiek w normalnej sytuacji, bez większych zmartwień na głowie z trudem skupia się na wywodzie nauczyciela - znam to z autopsji - a co dopiero, kiedy w głowie przewijają Ci się coraz to bardziej soczyste kawałki artykułów na Twój temat. Nieprzyjemnych artykułów, dodajmy do tego. Oczywiście jestem przekonana, że istnieje ten odsetek bardziej inteligentnych ludzi, którzy akceptują Nancy jako dziewczynę Stylesa, pewnie nawet niektóre media powstrzymują się od niewybrednych komentarzy, ale mogę się założyć, że i tak przeważa ilość tych negatywnych opinii. Tak już niestety jest w show-biznesie. Podziwiam Nancy, że jakimś cudem zmusza się do chodzenia do szkoły. Ja wiem, obowiązki i tak dalej, ale w takich chwilach jak ta ostatnią rzeczą, na którą człowiek ma ochotę, to włażenie w gniazdo os, bo właśnie tym jest szkoła, jeśli ktoś puści o Tobie plotkę. Tutaj nawet nie było takiej potrzeby, ludzie mieli dostęp do informacji prosto z prasy, co zapewne tylko wzmogło u Nance poczucie obcości. Dobrze, że ma przy sobie Minnie i Charliego, zwłaszcza że musi czekać na rozłąkę z Harrym. Tak czy siak nieźle się wkurzyłam, kiedy zostało wspomniane, że przyjaciele bohaterki mają dość jej narzekania na skutki wejścia w świat mediów. Heloł? To chyba normalne, że dziewczyna chce o tym ciągle gadać, skoro ją to męczy i dusi? Wiem jak to jest, gdy kumpelka tłamsi jeden i ten sam temat, a Tobie kończą się odzywki, ale w życiu nie pozwoliłabym drugiej osobie pomyśleć, że nie chcę jej dłużej słuchać. To po prostu nie w porządku. Dlatego jakkolwiek rozumiem Mins i Milesa, to nie potrafię ich jednak usprawiedliwić.
    Pani Crane to złota kobieta, z miejsca ją polubiłam. Tym bardziej, że nauczycieli serio zaangażowanych w życie szkoły i skorych do bezinteresownej pomocy uczniom jest coraz mniej. Sama spotkałam ich w życiu tyle, że policzyłabym ich na palcach jednej ręki, ale bardzo sobie cenię sam fakt, że tacy ludzie mnie uczyli. Trochę szkoda, że Nancy w ostatniej chwili zmieniła zdanie i postanowiła nie opowiadać nauczycielce o swoich zmartwieniach, jednak na pewno w jakiś sposób pomogło jej to, że ktoś szczerze zainteresował się jej samopoczuciem. Tym bardziej, że pani Crane już wiele dla niej zrobiła, dała jej ogromnego kopa do pracy nad książką, a ukończenie jej powinno być teraz dla Nance celem nadrzędnym, pomijając oczywiście egzaminy i prace zaliczeniowe.
    Sunny to zło wcielone ;______; Dlaczego w każdej szkole muszą być takie suki? Świat przecież byłby bez nich lepszy. Ta jej bezczelna odzywka z "Hancy" i machanie przed twarzą torebką od Burberry przechodzi po prostu moje sposoby pojmowania ludzkiej głupoty i arogancji. To więcej jak pewne, że ta zdzira regularnie lata do każdego brukowca w pobliżu, by naopowiadać im bzdur na temat Nancy. A ci tylko zacierają rączki i się cieszą, bo oto mają żywe źródło informacji o dziewczynie Harry'ego. Jak można być tak obłudną, paskudną osobą? Ja nie byłabym w stanie w nocy spać, wyrzuty sumienia by mi na to nie pozwalały, aczkolwiek domyślam się, że Sunny i sumienie to pojęcia kompletnie sobie obce. Miałam ochotę przybić piątkę Nancy, kiedy tak zimno i ostro zagrała ze swoją przeciwniczką. Tu nie ma co owijać w bawełnę ani bawić się w udawane uprzejmości, skoro Sunny bawi się w taki sposób, nie ma potrzeby, by odmówić jej podobnego traktowania. Mam szczerą nadzieję, że twarda postawa Nance i jej groźba poskutkują i ta idiotka zamknie paszczę, zanim ktoś jej wepchnie tę designerską torebkę, żeby mogła się nią udławić.
    Rozdział faktycznie taki przejściowy, ale niemniej potrzebny. Zresztą czytało się tak samo dobrze, o dziwo lubię taką szkolną tematykę :) Ciekawa jestem, co wydarzy się dalej. I niech Harry w końcu wraca!

    OdpowiedzUsuń
  12. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń