połowa
kwietnia 2013
Ding dong. Dźwięk dzwonka przerwał ciszę panującą w całym domu, rozpływając się
po pomieszczeniach, a zarazem sprawiając, że w błyskawicznym tempie poderwałam
się z kanapy jak oparzona. Wybiegając spomiędzy niej a stolika na kawę,
zrzuciłam na podłogę pilota od telewizora i telefon, ale w tamtej chwili nie
myślałam o tym, aby zawrócić i je podnieść. Wtedy liczyło się tylko to, aby jak
najszybciej dotrzeć do przedpokoju. Szczerząc się jak nienormalna, dopadłam
czym prędzej drzwi frontowe, szarpiąc za klamkę niesamowicie narwana.
Wiedziałam na co czekałam, wiedziałam co za nimi zastanę, stąd ta cała
porywczość. Gdy tylko drzwi odsłoniły mi całą postać stojącą za nimi, wydałam z
siebie pisk podniecenia i zaczęłam skakać w miejscu, machając przy tym rękoma z
radości.
- Gracie! – pisnęłam i rzuciłam się na dziewczynę, zamykając ją w silnym
uścisku. Tak strasznie cieszyłam się na jej widok, że nie potrafiłam tego
okazać inaczej, jak wyściskaniem jej za te wszystkie dni, kiedy się nie widziałyśmy,
a było ich sporo. Ostatnio odwiedziła nas w sierpniu, dlatego też po takiej
przerwie odnosiłam wrażenie, że między innymi z tego powodu to spotkanie miało
być wyjątkowe, ale główną przyczyną tej wyjątkowości był fakt, że przyjechała
specjalnie na urodziny Minnie.
- Ale dobrze cię widzieć! – powiedziała z ulgą Grace wprost do mojego ucha, na
co uśmiechnęłam się jeszcze szerzej, o ile było to w ogóle możliwe. Tkwiłyśmy
tak w progu mojego domu dłuższą chwilę, aż do momentu, w którym usłyszałam
dźwięk spuszczanej wody, a z toalety wybiegła podekscytowana Minnie.
- Grace! – wydarła się zupełnie tak samo, jak ja i wpadła w nas z impetem,
przez co omal nie wylądowałyśmy na podłodze. Kiedy z powrotem złapałyśmy
równowagę, objęłam Fletcher z jednej strony, a naszego gościa z drugiej i tak
oto stałyśmy przez niespełna kilka sekund, ściskając się w magicznej euforii,
po czym Mins zaczęła wesoło podskakiwać, a my nie zastanawiając się nad tym,
poszłyśmy w jej ślady.
Nie przypuszczałam, że przyjazd Grace tak pozytywnie na nas wpłynie. Co prawda
obie wyczekiwałyśmy tego niecierpliwie, odliczając dni do tego upragnionego
weekendu, ale nie sądziłam, że kiedy faktycznie zobaczę swoją dawną
przyjaciółkę na żywo, nagle odżyję i dostanę takiego energicznego kopa. W
chwili, gdy miałam przy sobie zarówno Minnie, jak i Gracie, a w głowie wirował
mi fakt, że Harry był aktualnie w drodze do Holmes Chapel, zapomniałam o tym
całym bałaganie, jaki mnie otaczał. Nie dbałam o to czy ktokolwiek zrobi mi
jakieś zdjęcia na dzisiejszej imprezie klubowej Mins, czy też zaczną węszyć kim
była dziewczyna, z którą skakałam po swoim domu i znów zainteresują się mną na
tyle, by wypisywać małe artykuły w pismach za grosze. Bo w końcu nadszedł
dzień, kiedy nie musiałam się niczym martwić choć przez kilka godzin i mogłam
spędzić je beztrosko i przyjemnie w towarzystwie najbliższych mi osób, które –
jak widać – samą swoją obecnością poprawiały mi humor.
Pomysł zaproszenia Grace na dziewiętnaste urodziny Mins był strzałem w
dziesiątkę. Jakże wielkie było nasze zaskoczenie, kiedy Powell bez cienia
wątpliwości, natychmiast podzieliła nasz entuzjazm odnośnie tego i powiedziała,
że choćby miała uciec z Londynu w sekrecie przed rodzicami, zrobiłaby to, żeby
do nas przyjechać. I tak oto zawitała na stare śmieci na calutki weekend. Miała
spać u mnie, z racji, że na imprezę miało zawitać jeszcze kilka innych osób, a
w willi Fletcherów nie było aż tyle miejsca, by ich pomieścić.
Od pojawienia się Grace do wyjścia do klubu dzieliło nas kilka dobrych godzin,
które spędziłyśmy z dziewczynami tylko w trójkę. Ugotowałyśmy razem obiad,
martwiąc mamę bałaganem w kuchni, ale przynajmniej nasze spaghetti jako tako
smakowało, więc wybaczyła nam ten mały rozgardiasz. Opowiedziałyśmy sobie
ostatnie kilka miesięcy, a buzie się nam nie zamykały. Czułam się naprawdę
świetnie, mogąc spędzić czas w naszym trio i mimo tej długiej przerwy, ani
trochę nie wydawało mi się, żeby coś było nie tak. Zero krępacji, tylko czysta
swoboda, co świadczyło o tym, że nawet kilometry i bezlitosny czas nie zabije
naszej relacji.
Był dokładnie trzynasty kwietnia. W ciągu ostatnich czterech miesięcy widziałam
się z Harrym dokładnie pięć razy, najdłużej przez cztery dni bez przerwy. Istne
szaleństwo… Ale mogłam się tego spodziewać, to było bardziej niż oczywiste, że
właśnie tak będzie wyglądał nasz związek. Prawda była taka, że byliśmy zdani na
łaskę jego szefów. Wszystko zależało od tego jak ułoży mu się plan dnia czy
tygodnia. Robiliśmy dosłownie każdą możliwą rzecz, żeby porozmawiać na durnym
skype choćby przez chwilę albo zamienić kilka słów przez telefon, co było
naprawdę nie lada wyczynem ze względu na różnice w czasie, czy też właśnie jego
napięty grafik. Czasami czułam się dziwnie z faktem, że byłam tak jakby na jego
zawołanie, na skinienie palca jak jakaś służąca, co w gruncie rzeczy było
głupim i nieodpowiednim podejściem do sprawy, zważywszy na sytuację, w jakiej
się znajdowaliśmy. Za to fakt, że płacił za moje podróże do Londynu i z
powrotem do Holmes Chapel, nie był zbyt wygodny. Nie pozwalał mi kupować
biletów, zawsze robił to sam zanim zdążyłam zareagować, dwa razy nawet miałam
opłacony przejazd zanim jeszcze wiedziałam, że się spotkamy. Nigdy nie chciał
mi powiedzieć ile wynosiły go te pospieszne pociągi, a z racji, że dużo
podróżowałam po wydawnictwach miałam jakieś pojęcie o tym jak działały nasze
państwowe koleje i domyślałam się, że nie była to tania inwestycja. Szczytem
jednak był ten jeden raz, kiedy leciałam samolotem z Manchesteru, co było dla
mnie strasznie niezręczne. Latanie samolotem po jednym, i to wcale nie tak
dużym kraju to jakiś żart, a już tym bardziej jak ma się świadomość, że rodzice
zmagają się z problemami finansowymi, jednak kiedy uświadamiałam sobie, że
jeśli chciałam spędzić z Harrym jak najwięcej czasu, nie miałam innego wyjścia.
Przyjechał wtedy jedynie na dwa dni, więc wybór był prosty: albo lecę samolotem
za grubą (nie swoją) kasę, albo nie widzę swojego chłopaka przez kolejne trzy
tygodnie. Odmówienie nie wchodziło zatem w grę. Trzy na pięć razy byłam
zmuszona zrezygnować ze szkoły, ponieważ zdarzyło się tak, że Harry wrócił do
kraju akurat w ciągu tygodnia. Mojej mamie średnio to odpowiadało, ale jej
wyrozumiałość była wspaniała i zgadzała się na moje wyjazdy bez względu na to
czy był to weekend, czy nie, za co byłam jej niezmiernie wdzięczna.
Powoli przyzwyczajałam się do takiego trybu życia, zaczynałam rozumieć, że
będąc dziewczyną jednego z najbardziej znanych nastolatków na świecie, chcąc
nie chcąc, najprawdopodobniej będę musiała powoli żegnać się ze swoją
prywatnością i z tym, co dotychczas nazywałam swoją normalnością i
codziennością. Te podróże do Londynu to prawdopodobnie był jedynie początek
mojej przygody, co z jednej strony mnie cieszyło, bo miałam okazję zwiedzić
kawałek świata w towarzystwie Harry’ego, lecz z drugiej cóż to za przyjemność,
kiedy wiedziałam, że wkoło zaczai się masa fotografów, pragnąca uchwycić każdy
możliwy moment z naszego życia.
W każdym razie, nieważne jaka była zapłata, okrutnie cieszyłam się na każde
spotkanie z Harrym i po przemyśleniu tej kwestii, mimo wszystko, naprawdę mimo
wszystko, bez wahania zgodziłabym się na każde warunki, żeby znów go zobaczyć i
móc go przytulić.
Od ostatniego spotkania minął niespełna miesiąc, podczas którego dużo pisałam i
w końcu wzięłam się za naukę. Egzaminy zbliżały się wielkimi krokami z czego
nareszcie zdałam sobie sprawę i ku uciesze rodziców, zaczęłam studiować
podręczniki. Moje stosunki z Minnie automatycznie się poprawiły. Skupiłam się
na ważnych sprawach, mniej narzekałam na wścibskich ludzi i fałszywe artykuły
krążące po Internecie. Pod nieobecność Harry’ego starałam się prowadzić
normalne życie, choć nie zawsze było to możliwe. Pierwsze dwa miesiące po tym,
jak się ujawniliśmy były najbardziej burzliwe, ale już pod koniec marca
zainteresowanie mną stopniowo malało. Czasami gdzie niegdzie pojawiały się
jakieś krótkie wzmianki i raz na jakiś czas ktoś mnie śledził i robił mi
zdjęcia, co wciąż drażniło mnie tak samo mocno, jak na początku. Najwięcej
uwagi poświęcano mi, kiedy przyjeżdżałam do Londynu i pojawiałam się gdzieś
publicznie z Harrym albo chłopakami. I bardzo chciałam, aby tak zostało, bo
piekło, jakie przechodziłam w styczniu i lutym było jedną z najgorszych rzeczy,
jakie miałam nieprzyjemność doświadczyć.
W tym roku urodziny Minnie przypadły na sobotę, dzięki czemu okazja do
świętowania była wręcz idealna. Warunki sprzyjały, dzień rozpoczął się
pozytywnie, obie miałyśmy fantastyczne humory, wszystko szło jakoś podejrzanie
dobrym torem. Fletcher wymyśliła sobie, że zrobi konkretną imprezę z pompą, to
też zaprosiła prawie trzydzieści osób. Zarezerwowała miejsca w najlepszym
klubie w Macclesfield, gdzie na dwudziestą mieli przyjść goście, zaś wcześniej
zażyczyła sobie jednego piwka na rozgrzanie w naszym ulubionym pubie.
Skoczyliśmy tam z Grace, Mins i Milesem po osiemnastej, co rzecz jasna nie
zakończyło się jednym browarkiem. Z jeszcze lepszymi humorami udaliśmy się do Level
2, oczywiście gustownie spóźnieni. Po klubie kręciło się już kilka znajomych
osób, co sprawiło, że poczułam się znacznie swobodniej. Totalnie się
rozluźniłam, miałam świetne samopoczucie, a widok roześmianej i szczęśliwej
Minnie tylko wzmagał te pozytywne emocje. Przed wyjściem z domu, przysięgłam
sobie, że za żadne skarby nie będę myśleć o Harrym. Miałam się z nim zobaczyć
następnego dnia, jeden dzień w tę czy wew tę nie powinien robić mi różnicy,
jeśli czekałam na niego prawie cztery tygodnie. Nie powinnam zamartwiać się
tęsknotą za nim tego wieczoru. Nie dało się ukryć, że strasznie żałowałam, że
nie mógł bawić się z nami, tylko dlatego, że zrobiłby niepotrzebną furorę i
szum, ale rozumiałam jego decyzję i szanowałam ją. Co prawda, czysto teoretycznie
mógł przyjść, ale stwierdził, że nie chce psuć Mins tego dnia, kiedy to ona
miała być w centrum uwagi. Z początku Fletcher namawiała go, żeby jednak wpadł,
że nie będzie zła jak zrobi małe show przez przypadek, ale koniec końców doszli
do wniosku, że oblejemy to w czwórkę na spokojnie w czyimś domu (i wiadomo było
od razu, że mowa o rezydencji Milesów).
Pierwsze kilka godzin spędziłam na rozmawianiu ze znajomymi i powolnym piciu
piwa. Musiałam trzymać fason nie tylko za siebie, ale i za Minnie, która
odstawiona w ciemno szarą, błyszczącą kieckę idealną na imprezę sylwestrową,
biegała po całym klubie i zabawiała swoich gości. Uskuteczniała urodzinową
tradycję, czyli z każdym piła po trochu i każdemu z osobna poświęcała tyle samo
uwagi, zachowywała się jak pierwszorzędny gospodarz. Miała prawo upić się
dzisiaj i być eskortowana do domu, mogła zrobić to, na co miała ochotę, a ja
zarazem będąc jej prawą ręką w sprawach kryzysowych, nie tylko trzymałam rękę
na pulsie, ale też dotrzymywałam jej towarzystwa kiedy tego potrzebowała.
Dopiero koło północy, kiedy większość z ludzi była nieźle wstawiona, w tym
oczywiście solenizantka, stwierdziłam, że to najwyższa pora, aby powoli do nich
dołączać. Zakończyłam burzliwą dyskusję o muzyce, jaką prowadziłam z Austinem i
ruszyłam na poszukiwania Chinnie, które zakończyły się sukcesem po niespełna
kilku minutach. Bez zbędnego tłumaczenia zaciągnęłam ich do baru, informując
tylko, że stawiam. Widziałam, że Mins balansowała już na granicy świetnej
zabawy i rychłego końca, więc zamówiłam sobie i Milesowi po trzy shoty, a dla
niej tylko jeden, symboliczny.
- Za muszkieterów! – zawołałam, podnosząc kieliszek do góry, a moi przyjaciele
śmiejąc się szczerze, poszli w moje ślady. Stuknęliśmy się szkłami, po czym
każde z nas wlało w siebie ich zawartość. Połykając tę palącą ciecz,
popatrzyłam na krzywiącą się Mins, zaraz potem na równie skrzywionego Milesa i
zaśmiałam się na ten widok. Nagle ogarnął mnie przypływ bezkresnego szczęścia.
Nie potrafiłam opisać jak znakomicie się czułam, widząc równie radosnych i
uśmiechniętych Minnie i Charliego. Kochałam ich oboje tak mocno, że to ludzkie
pojęcie przechodziło i w tamtej chwili miałam ochotę wykrzyczeć i oznajmić
wszem i wobec, jak wspaniałych miałam przyjaciół. Ta dziwna euforia była
odrobinę niepokojąca, bo nadeszła tak jakby znikąd, ale nie chciałam się
przygaszać, więc szybko pochłonęliśmy z Charliem dwa kolejne shoty; pierwszy za
udaną zabawę, a drugi za twórców Fuller’s*, po czym nie zwlekając ani chwili,
złapałam moich towarzyszy za ręce i pociągnęłam na parkiet.
Klub pękał w szwach, tłum ludzi wirował na samym jego środku w rytm muzyki
wydobywającej się z porozstawianych w wielu miejscach głośników. Sądząc po
zachowaniu Mins, bawiła się bardzo dobrze, zresztą inni także. Zauważyłam, że
niektórzy wybiegali przed szereg, a wśród nich bez dwóch zdań znajdowała się
Grace, która poderwała jakiegoś przystojniaka i zaszyła się z nim przy jednym
ze stolików, żeby „porozmawiać”. Nie pamiętam dokładnie co działo się przez
kolejne dwie godziny, po prostu kręciłam się między poziomami. A to trochę
powariowałam z kimś na piętrze do deep house’u, a to wróciłam na parter do
stolików, żeby odpocząć i znów się napić. Rozmawiałam z jakimiś ludźmi, nie
tylko ze znajomymi, po takiej dawce alkoholu nie zwracałam już raczej uwagi na
to, czy mój rozmówca to obca osoba, ważne, że dobrze prowadziło się rozmowę. I
tak mijał mi czas. Nie krępowałam się ani trochę, kiedy tańczyłam w grupce z
Minnie i paroma innymi osobami. Rozkoszowałam się muzyką i choć nie słuchałam
takiej na co dzień, dobrze się do niej bawiłam, zapewne za sprawą tych kilku
piw i wódki. Bujałam się do kolejnego komercyjnego kawałka z rozkosznym
uśmiechem przyklejonym do twarzy, nie przejmując się absolutnie niczym. Cały
wieczór był dziwnie spokojny, nic mnie nie zdenerwowało, ani jedna, nawet
malutka rzecz. Aż do momentu, kiedy to Miles zaczął uporczywie kaszleć.
Wszystko byłoby okej i wcale nie zareagowałabym na to tak podejrzliwie, gdyby
nie fakt, że trwało to dłuższą chwilę. Stanęłam na palcach i łapiąc się
ramienia przyjaciela, przysunęłam się blisko jego ucha.
- Wszystko okej?! – zapytałam donośnie, a on od razu pokręcił głową.
- Tak, tylko zaschło mi w gardle – odkrzyknął mi. – Idę się czegoś napić –
dodał i odszedł w stronę naszych stolików. Już ja wiedziałam co było tym czymś,
czego poszedł się napić…
Z racji, że byłam pijana nie potraktowałam tego nazbyt poważnie. Tak samo
szybko jak Charlie zaginął w tłumie, tak samo szybko ja zapomniałam o całej
sprawie i dalej tańczyłam z dziewczynami. Do czasu, gdy zauważyłam go jak lekko
zgarbiony, kieruje się do wyjścia z klubu i znów kaszle. Ściągnęłam brwi
zaniepokojona i obserwowałam, jak Miles wychodzi z Level 2. Kiedy tylko zniknął
z mojego pola widzenia, wyrwałam się przed siebie jak oparzona. Na momencie
wytrzeźwiałam i opamiętałam się. Mimo, że naprawdę byłam pijana, jakimś cudem
udało mi się opanować swój stan i zaczęłam przepychać się między ludźmi, żeby
czym prędzej znaleźć się na zewnątrz. Przeszłam przez wąski, oświetlony
ultrafioletem korytarz i mijając masywnego, łysego ochroniarza, wyszłam na
ulicę. Chłodne powietrze uderzyło we mnie, w pierwszych sekundach przyprawiając
mnie o niemiłe dreszcze, zważywszy na to, że ostatnie kilka godzin spędziłam w
zaduchu i byłam spocona od tańca. Rozejrzałam się po bokach w poszukiwaniu
chłopaka i odnalazłam go kilka metrów od wejścia do klubu. Stał na rogu
budynku, podpierając się o ścianę i zgarbiony dalej walczył z tym uciążliwym kaszlem.
Od razu do niego podeszłam i ostrożnie badając sytuację, stwierdziłam, że chyba
mogę go dotknąć.
- Miles… - Położyłam delikatnie rękę na jego plecach. – Będziesz wymiotował? –
spytałam zmartwiona jego stanem. Najwyraźniej srogo się upił i jego organizm
właśnie dawał mu o tym znać. Nieważne czy miał tylko rzygać, czy działo się coś
innego, nie mogłam go tak zostawić. Wiedziałam, że to nic poważnego, ale i tak
zżerałyby mnie wyrzuty sumienia.
Charlie w odpowiedzi pokręcił jedynie przecząco głową, po czym splunął na
chodnik. Nie minęło kilka sekund i zaczął wymiotować. Zaśmiałam się cicho pod
nosem i szybko obróciłam się w bok, żeby przeczekać najgorsze, jednocześnie
wciąż trzymając rękę na jego plecach, żeby wiedział, że cały czas z nim byłam.
Patrzyłam gdzieś przed siebie, na ciągnącą się w dal, słabo oświetloną ulicę.
Musiało być późno, mogła dochodzić nawet i druga w nocy, kto wie. Na dworze
było tak błogo. Przyjemny wiosenny wiaterek, całkowicie ciemne niebo z paroma
pojedynczymi, szarymi obłokami i ten szum ciszy przerywanej dudnieniem
dochodzącym zza zamkniętych drzwi do Level 2, które w gruncie rzeczy wcale nie
było irytujące ani w niczym nie przeszkadzało. Nagle zechciałam zostać trochę
na zewnątrz zamiast wracać do środka.
W pewnym momencie poczułam jak Miles się podnosi do pionu, więc wróciłam
myślami do aktualnych wydarzeń i ponownie oceniając jak sprawy się mają,
uznałam, że najlepszym wyjściem będzie krótki odpoczynek. Brunet nie wyglądał
najlepiej. Miał spuchnięte oczy i mokre od śliny usta. Nie raz widziałam go w
takim stanie, ale tym razem jakoś wyjątkowo mnie to wzruszyło. Złapałam go pod
ramię i rozejrzałam się po okolicy.
- Chodź, usiądziemy tam – zaproponowałam, wskazując murek po drugiej stronie
ulicy. Charlie nie potrzebował pomocy przy chodzeniu, bo nie był nie wiadomo
jak bezsilny, a trzymałam go pod ramię tylko dlatego, że sama potrzebowałam
wtedy być przy nim blisko. Kroki stawiał powoli, a ja go nie pospieszałam, bo
nie widziałam w tym żadnego, większego sensu. Kiedy przechodziliśmy przez
jezdnię, znów odwiedził go ten cholerny kaszel. A potem splunął na asfalt, z
tym że nie śliną, a krwią.
W pierwszej chwili myślałam, że mi się przewidziało, ale niestety, to
faktycznie była krew. Nie mogłam pozwolić mu już więcej pić tego wieczoru.
Najwyraźniej przekroczył limit o czym świadczyły wymioty i ten dziwny incydent
sprzed sekundy.
- Chcesz wrócić do domu? – spytałam poważnie zaniepokojona.
- Nie, nie – odparł, prawie że wchodząc mi w słowa, po czym wyprostował się
jeszcze bardziej, jakby chciał pokazać mi, że wszystko było w jak najlepszym
porządku i wytarł mokre usta wierzchem dłoni. – Po prostu muszę chwilę
odpocząć.
Nie brzmiał jakoś specjalnie przekonująco, ale nie była to pierwsza taka
sytuacja, więc wiedziałam, że tak czy siak nic mu nie będzie. Usiedliśmy na
nierównym murku zaraz naprzeciwko klubu i siedzieliśmy tak w ciszy, podczas gdy
ten idiota tradycyjnie, wyciągnął ze swojej jeansowej kurtki paczkę fajek.
Pokręciłam tylko głowa z dezaprobatą i wywróciłam oczami.
- Chyba troszeczkę się upiłem – odezwał się z głupkowatym uśmieszkiem na
twarzy, na co się zaśmiałam.
- Yhm. Troszeczkę – potwierdziłam, powstrzymując dalszy śmiech i odwróciłam się
w jego stronę. Włożył do ust papierosa i po odpaleniu zdążył zaciągnąć się
zaledwie raz, bo znowu zaczął kaszleć. – Zostaw to na razie – powiedziałam
stanowczo, aczkolwiek po części jak zmartwiona matka i wyciągnęłam mu z buzi tę
truciznę. O dziwo nie zaprotestował w żaden sposób. Oparł się za to o górkę za
nami, żeby było mu wygodniej, a ja nie wiedzieć czemu zaczęłam palić tego
papierosa. Czasami zdarzało mi się zapalić, ale doprawdy rzadko.
A teraz jakoś tak… Naszła mnie
ochota, kiedy już trzymałam tę fajkę między palcami.
- Nie chcę psuć jej imprezy – przyznał nagle smutnym głosem, czym wywołał na
moich ustach ciepły uśmiech.
- Ja też – odpowiedziałam szczerze. – Dlatego nie patrzę w ogóle w telefon.
I faktycznie nie patrzyłam. W innym wypadku albo zastanawiałabym się dlaczego
Harry nic nie pisze albo przeczytałabym jakieś wiadomości od niego i wpadłabym
w wir esemesowej rozmowy. To był dzień Minnie i na ten czas mogliśmy odłożyć
wszystko na bok, żeby w końcu poczuła się najważniejsza i wyjątkowa, żeby
wszystko kręciło się wokół niej.
- Moja głowa zaraz eksploduje – skrzywił się Charlie i zaciskając mocno
powieki, złapał się za głowę. Był taki zmarnowany, że i ja skrzywiłam się na
jego widok, przy okazji zaciągając się papierosem.
- Zamówię ci taksę – zaoferowałam i wyrzucając na chodnik niedopalonego
papierosa, bez zbędnego czekania na akceptacje, wyciągnęłam komórkę ze spodni.
- Chcę się pożegnać z Minnie – oznajmił Miles i wstał gotowy do marszu, ale
niebezpiecznie się zachwiał. Wyglądało na to, że błędnie oceniłam jego stan
upojenia, więc czym prędzej chwyciłam go za rękaw kurtki i pociągnęłam z
powrotem na murek.
- Zadzwonię, żeby tu przyszła, a ty siedź i nie marudź – rozkazałam mu, a on
grzecznie mnie posłuchał. Pewnie był zmęczony i nie miał siły na żadne
protesty.
Siedział tak posłusznie obok mnie i
„odpoczywał”, kiedy ja próbowałam dodzwonić się do Fletcher. Udało się po kilku
sygnałach, a niespełna dwie minuty później kompletnie pijana i wesoła Mins
wyłoniła się zza drzwi do Level 2.
- No co tam! – krzyknęła do nas, przechodząc przez ulicę, a ja już
przeczuwałam, że będzie niezręcznie. Zerknęłam na Milesa i od razu odczytałam z
jego miny, że bał się powiedzieć jej, że wraca do domu, więc postanowiłam go
wyręczyć.
- Miles źle się czuje. Zamówiłam mu taksówkę do domu – poinformowałam ją bez
owijania w bawełnę, a ta, zważywszy na ilość alkoholu, jaką w siebie dzisiaj
wlała, parsknęła śmiechem i podeszła do swojego chłopaka.
- Wiedziałam, że tak będzie. – Jedną rękę położyła na jego ramieniu, a drugą
złapała jego podbródek i uniosła go do góry tak, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
Uśmiechnęła się do niego ze zrozumieniem i pocałowała w usta, nieświadoma, co
też Charlie wyprawiał jakiś czas temu pod klubem… Niemniej jednak było to
całkiem urocze. – Tylko traf z tej taksówki do domu – zażartowała i stanęła
przy nim, przytulając go do swojego brzucha. Miles już prawie zasypiał, więc
nic nie mówił, tylko skwitował to przyjemnym uśmieszkiem.
- Odwiozę go – oznajmiłam impulsywnie, czego zaraz pożałowałam. Wcale nie
miałam tego w planach, ale widząc ich tak razem, nic nie mogłam poradzić na to,
że automatycznie pomyślałam o Harrym.
Zapadła naprawdę krótka, ale jakże stresująca cisza. Minnie mimo tego, że była
pijana, spoważniała i najwyraźniej domyśliła się o co chodziło, ale nie skomentowała
tego. Odchrząknęła tylko i była jakby nieco zmieszana.
- Spoko. – Zabrzmiała nienaturalnie, w dodatku wyglądała na rozczarowaną. Nie
wsiadłam jeszcze do samochodu, a już uginałam się pod ciężarem wyrzutów
sumienia. – O której wrócisz? – zapytała podchwytliwie. Przeczuwała, że nie
wrócę, więc zapędziła mnie w ślepy zaułek, żeby na siłę mnie tu ściągnąć z
powrotem. Nie potrzebnie to zrobiła. I tak musiałam wrócić ze względu na Grace.
Impreza rozkręciła się na dobre i bez wątpienia potrwa do rana, więc miałam
sporo czasu na powrót, ale i tak zmieszałam się na moment, kiedy usłyszałam to
pytanie.
- Za półtorej godziny – powiedziałam, po szybkim obliczeniu. Mniej więcej tyle
czasu potrzebowałam na podwójną podróż między Macclesfield a Holmes Chapel, z
tym że odrobinkę minęłam się z faktami. Warto było podkreślić to „mniej więcej”
bowiem dodałam sobie ekstra pół godziny, żeby… No właśnie. Żeby co? Żeby
odwiedzić Harry’ego, o drugiej w nocy?
Westchnęłam poirytowana i odwróciłam wzrok, żeby nie patrzeć na przytulonych do
siebie Chinnie. Czułam jak dobre samopoczucie spokojnie się ze mnie ulatniało.
Może gdybym nie zaważyła jak Miles wychodzi z klubu i nie pobiegłabym za nim,
skakałabym teraz dalej do wesołych piosenek i popijała kolejne piwo, nadal
mając dobry humor? Cóż… Gdybaniem niczego nie polepszę.
Siedziałam tak znudzona na murku i modliłam się w duchu, żeby ta durna taksówka
przyjechała jak najszybciej. Czułam się jakbym przeszkadzała im w tej intymnej
chwili, jaką było pijackie tulenie się i całowanie. Co jakiś czas dochodziły do
mnie pojedyncze cmoknięcia i chichoty, poza tym słyszałam o czym rozmawiali, a
te słodkie słowa wzmagały moją irytację. Oczywiście, że z zazdrości, jakże by
inaczej. Nie miałam problemu, żeby to przed sobą przyznać. Nic dziwnego. To
było dość frustrujące, kiedy wiedziałam, że równie dobrze mogłam być w tej
właśnie chwili ze swoim chłopakiem, którego nie widziałam od prawie miesiąca,
ale zamiast tego, honorowo trwałam na imprezie swojej przyjaciółki. Broń Boże,
nie miałam Mins tego za złe i nie czułam się też jakbym była tam za karę,
absolutnie nie! Po prostu było mi przykro, że mimo tego, że miałam okazję
spędzić czas z Harrym, było to niemożliwe. Strasznie przykro.
W końcu zauważyłam w oddali zbliżające się światła, więc zniecierpliwiona
podniosłam się i stanęłam przy krawężniku. Białe auto zajechało zaraz obok i
zatrzymało się. Mins dała Charliemu ostatniego całusa na pożegnanie i
wsiedliśmy do środka. Podałam taksówkarzowi adres, a jego oczy aż zabłyszczały
na myśl ile kasy zarobi na takim kursie. Tymczasem ja wykrzywiłam usta z
niezadowolenia. Średnio uśmiechało mi się płacić tyle za dojazd do domu, ale
nie było innego wyjścia.
Kiedy odjeżdżaliśmy, zakochany Miles odwrócił się jeszcze, żeby pomachać Mins,
a ja złośliwie wytknęłam jej język i pokazałam jej środkowy palec, żeby
rozluźnić jakoś atmosferę między nami i udało się. Fletcher stała na środku
ulicy i śmiała się, po czym wyciągnęła przed siebie obie ręce i w odpowiedzi
pokazała mi oba środkowe palce. Zaśmiałam się i nieco bardziej wyluzowana,
oparłam się o wygodne siedzenie. Przed nami było ponad dwadzieścia minut drogi
do Holmes Chapel. Charlie położył się na moich kolanach i lada moment zasnął, a
ja jako jedyny przytomny pasażer byłam zmuszona uciąć sobie pogaduszki z panem
kierowcą. Stary gadał jakieś głupoty, nie pamiętam o czym, a z racji, że mimo
wszystko nadal byłam nieco pijana, słuchałam go znudzona, chociaż świetnie mi
szło udawanie zainteresowania. Z okazji, że alkohol elegancko płynął w moich
żyłach, nie miałam też większej trudności w rozmawianiu z taksówkarzem ani w
wymyślaniu rozbudowanych odpowiedzi, dzięki którym mogło mu się wydawać, że
temat polityki naszego kraju był dla mnie czymś fascynującym.
Gdy zajechaliśmy pod dom Milesa, obudziłam go ostrożnie, a kiedy on powoli
dochodził do siebie po drzemce, zapłaciłam za taksówkę.
- Nie wracasz? – zapytał zdziwiony, kiedy zauważył, że także wysiadłam.
Przez moment zastanawiałam się czy powiedzieć mu prawdę, czy też lepiej byłoby
skłamać, ale skoro była młoda godzina, a ja i tak miałam pojechać po Grace, co
to miało za znaczenie czy będę tam o drugiej czy trzeciej? Zresztą, i tak
zorientowałby się, że nie mówię prawdy.
- Idziesz do Harry’ego, co? – dodał, widząc moje zmieszanie, a ja uśmiechnęłam
się krzywo. Ku mojemu zaskoczeniu, kąciki jego ust uniosły się nieznacznie do
góry. – Tylko tam do niej wróć, bo spazmów dostanie – zażartował, po czym ściągnął
swoją kurtkę i podał mi ją. – Masz, zmarźlaku.
- Dzięki – mruknęłam wdzięczna, że nie umrę z zimna. Nie było mi po drodze do
siebie do domu, żeby wskoczyć po jakiś sweter czy właśnie kurtkę, a z klubu
wyszłam na samym krótkim rękawku. Brunet uśmiechnął się życzliwie i podszedł do
mnie, żeby mnie przytulić.
- Kocham cię, Miles – powiedziałam na do widzenia, kiedy zamknął mnie w silnym
uścisku.
- Ja ciebie też - odparł i pocałował mnie w głowę. – Dobranoc.
- Dobranoc – rzuciłam na odchodne i patrzyłam jeszcze jak Charlie podąża nieco
chwiejnym krokiem ścieżką prowadzącą do drzwi frontowych jego domu, a po tym,
jak za nimi zniknął, ruszyłam chodnikiem w stronę Cedar Close.
Nie mam pojęcia co ja sobie wtedy myślałam. Było grubo po drugiej w nocy, Harry
mieszkał z mamą i małym bratem, co ja sobie w ogóle ubzdurałam, że to dobry
pomysł na odwiedzenie go w takich okolicznościach. W dodatku będąc pijaną…
Pokręciłam głową i szłam dalej, nie do końca pewna co zrobię. Dopiero stojąc
przed domem Anne i wpatrując się w okno pokoju Harry’ego, poczułam jakąś
magiczną presję, którą notabene sama na sobie wywierałam. Tak strasznie
pragnęłam go zobaczyć, że im więcej o tym myślałam, tym bardziej traciłam
zdrowy rozsądek. Biłam się z myślami dobre kilka minut, tracąc tym samym jakże
cenny czas, ale finalnie wysłał mu esemesa, żeby wyjrzał przez okno, z
nadzieją, że się przebudzi i go odczyta. Postanowiłam przeczekać nie więcej niż
osiem minut od wysłania wiadomości, a potem – w razie braku odzewu - zadzwonić
po taksówkę i pojechać z powrotem do Macclesfield. Jednak sprawy przyjęły
pozytywny obrót. Nie minęła minuta, a moja komórka zaczęła wibrować.
Błyskawicznie zerknęłam na ekran.
Harry dzwoni…
Wcisnęłam zieloną słuchawkę i jak jakaś kompletna desperatka przyłożyłam
słuchawkę do ucha, a serce zabiło mi mocniej z ekscytacji.
- Słucham?
- Spójrz do góry. – Na dźwięk jego zachrypniętego, głębokiego głosu, aż
przeszły mnie ciarki. Brzmiał tak cudownie, mimo że nie słyszałam go zaledwie
dwa dni. Od razu posłuchałam jego instrukcji i mimochodem podniosłam głowę,
kierując wzrok w jedno z okien, a kiedy tylko go zobaczyłam, westchnęłam ze
wzruszenia. Miałam wrażenie, że lada moment się rozpłaczę ze szczęścia. Tak
dobrze było go widzieć po tym długim czasie, miałam ochotę natychmiast pobiec
tam na górę, do jego pokoju i go przytulić, pocałować, cokolwiek, byleby
poczuć, że to prawda, że on rzeczywiście znów był przy mnie.
- Co ty tu robisz? – zapytał rozbawiony, ale i ucieszony, uśmiechając się
przepięknie i patrząc wprost na mnie. Nie tylko zmiękło mi serce, ale i nie
byłam już dłużej w stanie zapanować nad swoimi emocjami bowiem pierwsza łezka
płynęła po moim policzku.
- Stoję sobie – odparłam głupio, wzruszając ramionami, a na dźwięk jego śmiechu
i ja się zaśmiałam. Nie zdawałam sobie sprawy z tego jak okrutnie mocno za nim
tęskniłam, aż do tego momentu, kiedy to znów go widziałam i mogłam nacieszyć
się jego obecnością. Był na wyciągnięcie ręki. Tak blisko, a zarazem tak
daleko. W każdej chwili mogłam być w jego ramionach, a z drugiej strony było to
tak bardzo nieosiągalne. Stałam tak, wpatrując się w niego w ciszy i myśląc co
dalej robić. Iść na górę i stracić poczucie czasu, czy poprosić go, żeby zszedł
na dół, bo w takim wypadku miałam chociaż pewność, że nie zostanę, tylko wrócę
do Macclefield. Ale w końcu zdałam sobie sprawę z tego, że po tym jak już go zobaczyłam,
nawet jeśli wsiądę w taksówkę i wrócę do klubu i tak nie uda mi się wyrzucić go
ze swojej głowy. Będę myśleć tylko i wyłącznie o nim, przygnębiona, odliczając
godziny do kolejnego spotkania.
- Jak tam impreza? – przerwał zarówno milczenie, jak i moje dywagacje.
- Miles się upił i odwiozłam go do domu – odparłam zgodnie z prawdą.
- Klasyk – skwitował Harry, śmiejąc się ze swojego przyjaciela.
I znów nastała krótka cisza, podczas której patrzyliśmy na siebie, z tym że
moje spojrzenie było smutne i pełne żalu, a jego bardzo głębokie i poruszające.
Sprawiało mi to niemały ból, skoro doskonale wiedziałam, że nie mogę z nim
zostać, mimo to jak cholernie tego chciałam i potrzebowałam.
- Wchodzisz na górę czy dalej będziesz stać pod moim domem jak jakiś
prześladowca? – zaśmiał się, rozluźniając atmosferę. Najwyraźniej dopisywał mu
dobry humor. Zupełnie jak mi jeszcze godzinę temu.
- Chciałabym – odparłam przygaszona, a jego wyraz twarzy diametralnie się
zmienił.
- Ale? – Prawie że wszedł mi w słowo.
- Ale… - powtórzyłam zaraz za nim, równie dynamicznie co on i zatrzymałam się.
– Są urodziny Mins i…
Harry westchnął bardzo, ale to bardzo ostentacyjnie, dając mi tym do
zrozumienia, że był niezbyt zadowolony z obrotu spraw i nie tego się
spodziewał, więc urwałam w połowie zdania.
- Przepraszam – mruknęłam i choć nie brzmiało to zbyt szczerze, naprawdę było
mi z tego powodu przykro.
- Więc przyszłaś tutaj, żeby potorturować nas oboje? – zignorował moje
przeprosiny i uderzył we mnie pytaniem z lekkim wyrzutem, patrząc na mnie
wyczekująco.
- Co? – spytałam gorączkowo. – Nie! Przyszłam tu, bo chciałam się z tobą
zobaczyć, ale nie byłam pewna co robić.
I nadal nie byłam. Każda możliwa opcja prowadziła do konfliktu albo łagodniej
mówiąc, po prostu do jakiegoś problemu. Ponadto Harry swoim zachowaniem
skutecznie podnosił poziom mojego poczucia winy, jakby już nie był on
wystarczający wysoki.
- I co? Już wiesz?
Nic dziwnego, że był zły. Na jego miejscu też czułabym się zirytowana, ale to
nie była moja wina. Nie mogłam olać Mins, nie w jej urodziny. Przecież to, co
robiłam było dobre, bo robiłam to dla kogoś innego, więc dlaczego miałam
obrywać za swoje poświęcenie?
Westchnęłam zrezygnowana.
- Chciałabym być egoistką – powiedziałam cicho, bardziej do siebie, teraz już w
ogóle nie mając pojęcia co począć. Coś mi mówiło, żebym zrobiła coś dla siebie,
że przecież nic się nie stanie, jak pojadę do Level 2 za godzinę czy dwie,
ważne, że w ogóle tam trafię. Minnie wcale nie potrzebowała mnie do szczęścia,
była wesoła, pijana i miała wkoło mnóstwo innych znajomych, będąc w takim stanie,
pewnie nawet nie zauważyłaby różnicy w zabawie ze mną, czy beze mnie. Tylko…
Czy to była prawda, czy złudna wymówka?
- Więc nią bądź! – powiedział dobitnie Harry, jakby zmęczony tą moją wewnętrzną
walką, a ja nie mogłam opanować tego mętliku w mojej głowie. Im dłużej na niego
patrzyłam, tym bardziej rosło napięcie i ta paskudna presja. Miałam świadomość
jakie poniosę konsekwencje, jeśli zdecyduję się na ten egoistyczny krok, ale z
sekundy na sekundę coraz mocniej czułam, że właśnie tego chcę, że jakoś
wszystko ze sobą pogodzę. Wejdę na chwilę do Harry’ego, potem zamówię taksówkę
i pojadę do Minnie. Zmieszczę się w czasie, bo przecież mam go dużo w zapasie.
Przerwałam ten wyniszczający mnie kontakt wzrokowy, spuszczając głowę i czując
się, jakbym szła na skazanie, ruszyłam przed siebie w stronę drzwi frontowych.
Dopiero kiedy Harry stanął przede mną i dzieliły nas centymetry, całe to
poczucie winy i wszelkie wyrzuty sumienia odeszły w niepamięć, jakby w ogóle
nigdy nie istniały. Cały świat zniknął, był tylko on i nic więcej. Patrzyliśmy
na siebie w milczeniu, aż w końcu złapałam jego twarz w dłonie i z utęsknieniem
dotknęłam swoimi ustami jego miękkich warg. I znów czułam się dobrze.
Fuller’s* - popularne w Anglii piwo
______________________________________________________________
Nancy się trochę pogubiła jak widać.
Co tu dużo mówić... Następny rozdział będzie trochę burzliwy, jak myślicie, co
przygotowałam? :D
Tak czy inaczej, chciałabym zaprosić
na moje drugie opowiadanie z Harrym pt. "Inter Alia", które
znajdziecie na moim profilu na wattpadzie. Mam nadzieję, że ktoś z Was tam zajrzy :)
CAŁUSKI!!!!!
W końcu rozdział!!! :D Nawet nie wiesz jak się cieszę na ten burzliwy rozdział. Ostatnio się tu coś zbyt statecznie zrobiło ;) A co do tego rozdziału to... NAPRAWDĘ NIEZŁY
OdpowiedzUsuńŚwietny.!!! <3
OdpowiedzUsuńświetny rozdział!
OdpowiedzUsuńpisz szybciutko nowy bo oszaleje! :)
kocham to :)
http://art-of-killing.blogspot.com/
Fajne FF na które trafiłam przypadkiem; pozdrawiam i czekam na dalsze losy :D
OdpowiedzUsuńPewnie Mins się wkurwi, że Nancy ją olała, będzie kwestionować jej przyjaźń, a może Milesowi coś się stanie? Wymiotował krwią w końcu, może przesadził z ilością alkoholu? :(
OdpowiedzUsuńDO JASNEJ CHOLERY CO TO ZA PIERDOLONE USTROJSTWO KTÓRE USUNĘŁO MÓJ KOMENTARZ NAD KTÓRYM TYLE PRACOWAŁAM ._.
OdpowiedzUsuńDo du, że tak powiem, bo teraz już nie wiem, co było na początku...
Tak czy siak ciesze się, że Nancy jakoś przetrwała ten trudny okres, i jej mam nadzieję, że już w tej sprawie chociaż nikt nie będzie się doczepiał do jej osoby, chociaż kto wie, nigdy nic nie wiadomo. Fajnie, że zrobiły Minnie imprezę, zastanawia mnie Grace, dobrze, że ją zaprosiły... Jednak jej osoba już kiedyś się pojawiła? Bo próbuje sobie przypomnieć i tak jakoś bezskutecznie... Charlie wystraszył mnie na amen, jezu miałam żołądek ściśnięty więc mam nadzieję, że z nim naprawdę jest w porządku. No i ostatnie...
Nancy i Harry, gdzie dziewczyna stoi przed wyborem, którego osobiście nienawidzę... Jak by to zrobić, aby zadowolić wszystkie strony, gdy powinno wybrać się jedną. No bo nie ukrywajmy, ale sobowtórów żadna z nas nie ma. Ale jej wybór był oczywisty od samego początku - tak sądzę. Bo to w końcu Harry, kocha go nawet jeśli Min jest dla niej bardzo ważna, a ona ma okazję pobyć chwilę i jeszcze wrócić to .. ah wiadomo co każdy by wybrał na jej miejscu.
Dobrze, mam nadzieję że mój chaotyczny komentarz nie jest tak zły jak się wydaje, a teraz idę dalej próbować nie zasnąć, pozdrawiam.
Życzę weny i czekam na kolejny <3
Z góry Cię przepraszam za to, że ten komentarz będzie krótki, ale mam trochę do nadrobienia po dwóch miesiącach niebytu w blogosferze XD Przeczytałam co do ostatniej kropki :D
OdpowiedzUsuńCieszę się, że Nancy przestała się przejmować tym szumem wokół własnej osoby. Tzn w sumie nie przestała, ale po prostu się do niego przyzwyczaiła - w końcu taka cena warta jest każdej chwili spędzonej z Harrym. Uwielbiam czytać przemyślenia głównej bohaterki na jego temat. Powiedziałabym, że jest strasznie zakochana, ale to słowo w jej przypadku wydaje się wielkim niedopowiedzeniem; ona po prostu jest cała nim pochłonięta, razem stanowią nierozdzielną całość. Cieszę się, że znoszą niemal ciągłą odległość i starają się utrzymywać w miarę stały kontakt. To logiczne, że taki związek wiąże się z pewnymi konsekwencjami, ale... Która z nas nie poświęciłaby się dla wymarzonego faceta? No właśnie :D Zwłaszcza że Harry jest przeuroczy i mimo swoich obowiązków nie olewa Nance, tylko za nich dwoje dba o to, by spotykać się jak najczęściej.
W sumie jak tylko zobaczyłam tytuł tego rozdziału to wiedziałam, co się szykuje XD Stara, jeśli Ty też robisz takie imprezy, jakie urządzają Twoi bohaterowie, to wpadam do Ciebie na bibę, czy mnie zaprosisz czy nie XD W każdym razie fajnie, że przyjechała Grace, bo trzeba przyznać, że jej pojawienie się od razu wpłynęło na wesołą atmosferę, która później utrzymywała się przez większość rozdziału. Co racja to racja, urodziny trzeba należycie celebrować! Świetnie, że dziewczyny się spotkały i mogły spędzić taki dzien razem. Sama nabrałam ochotę na taką imprezkę urodzinową XD
Bardzo, ale to bardzo mi się nie podoba to, co się dzieje z Charliem. Nie wygląda mi to na zwykłe zatrucie alkoholowe. Też się nieraz doprowadziłam do stanu, w którym zwrot treści żołądkowej był jedynym sensownym rozwiązaniem, ale... wymiotowanie krwią? I ten kaszel... Coś tu jest nie w porządku i zaczynam się naprawdę martwić, że Miles jest chory. Sądząc po tych objawach, może to być coś poważnego. Bardzo bym chciała, żeby to było zwykłe upojenie alkoholowe, niestety z natury jestem raczej pesymistycznym człowiekiem i nie wierzę, że rozpisałaś się tyle o jego zachowaniu bez jakiegoś większego znaczenia. Cholera, nie, nie Charlie ;____;
Chociaż w pełni rozumiem Nancy i jej rozdarcie między urodzinami Minnie a spotkaniem z Harrym, to jednak uważam, że powinna zostać na tej imprezie, a raczej wrócić, bo Milesa faktycznie nie dało się samego puścić do domu tą taksówką. Podejrzewam, że dziewczyna jak już raz wpadnie w objęcia Stylesa, tak już z nich nie wyjdzie i następnego dnia Mins - jak już zwalczy najgorszy etap kaca - zrobi jej niezłą awanturę. Uważaj, Nance. Miłość, facet, związek, fajna rzecz, ale to przyjaciele zostaną na zawsze, nigdy nie wiesz, kiedy w Twojej małej krainie pełnej serduszek i gołąbków coś nagle pierdyknie i się zepsuje. Więc pilnuj przyjaciół i kochaj swojego chłopaka, wszystko z rozsądnym umiarem.
Tak jak wspomniałam, komentarz nie na miarę moich możliwości, ale może to i lepiej, bo zwykle piszę bardziej poematy w dwunastu księgach, niż komentarze XD Tak czy siak rozdział przedni, serio, w trakcie lawiracji z zaliczeniami i sesją stęskniłam się za Twoim pisaniem i cieszyłam się, że mam co czytać :D Czekam na ciąg dalszy, zwłaszcza po tej zapowiedzi na dole :o
Pozdrawiam i życzę weny <333
Cudowny <3
OdpowiedzUsuńDroga Meadow!
OdpowiedzUsuńNa sam więc początek tego komentarza muszę napisać pewne zdanie:
NIEC TO SZLAG!
Miałam ten komentarza już w połowie gotowy, ale od nie zniknął. On ode mnie uciekł. Z krzykiem. Tamta część dotyczyła rozdziały 27 i była moimi rozważaniami nad psychiką Nan, więc możemy to powiedzieć głośno – nic straconego.
Jeśli chodzi zaś o rozdział 28, to muszę powiedzieć, że podziwiam Nancy za usiłowanie prowadzenia normalnego życia w tym całym szaleństwie. Wiem, że mało realistyczne jest to, że mogłaby po prostu odpuścić sobie szkołę, jednak kiedy to mnie spotykają podobne problemy życiowe szkoła jest moim ostatnim priorytetem. Ale mówimy tu o szkole w GB, gdzie opiekunów prawnych spotyka kara finansowa za to, że ich dzieci nie uczęszczają na zajęcia, więc mogę zrozumieć, dlaczego tyłek Nan jest przyklejony do ławki.
Bardzo podoba mi się, że szczegółowo opisujesz wszystkie konsekwencje związku z Harrym, jakie spadły na główną bohaterkę. Nie ograniczasz się tylko do tego by wspomnieć o złośliwych nagłówkach, czy pełnych nienawiści postach w mediach społecznościowych, ale pokazujesz jak dziewczyna to procesuje i jak to wpływa na nią. Też nie zapominasz pokazać, że ludzie patrzą na nią teraz inaczej. Jakby ten związek zmienił to kim była. Widać wyraźnie, że Minnie i Pani Crane nie wiedzą jak się ustosunkować do niej. Czy stała się bardziej krucha przez tą nagonkę mediów? A może czuje się kimś wybitnie wyjątkowym skoro złapała w swoje sidła taki kąsek jak Harry Styles?
Przechodząc dalej do komentowania fabuły. Ta cała akcja z Sunny… Czemu Nan po prostu nie zepchnęła jej ze schodów? Było by czysto, ładnie i w gruncie rzeczy przyjemnie.
To podsumowanie było takie smutne. I powiem szczerze, że ostatnie zdanie swoim artyzmem i brutalnością przypomina mi trochę Ed’a Sheerana.
„What doesn’t kill you doesn’t make you stronger at all”
“Im więcej dajesz, tym mniej dostajesz z powrotem.”
Widzisz? Ten sam rodzaj ironii. ;p
Jeśli zaś chodzi o ostatni rozdział to przeczytałam go jakiś (dobry) czas temu na wattpadzie. I mam mieszane uczucia. Nie co do jakości rozdziału, bo oczywiście, że jest napisany świetnie, ale bardziej o tym jak zachowuje się Nan. Z jednej strony podkreśliłaś fakt, że BARDZO rzadko widzi się ze Stylesem, a jeśli dodamy do tego hormony to rozumiem dlaczego jej odwala. Ale z drugiej strony – urodziny przyjaciółki to bardzo ważne wydarzenie i nie powinna go stawiać poniżej wizyty chłopaka. Och, sama nie wiem jakie priorytety bym ustawia sobie w takiej chwili.
I dlatego mam mieszane uczucia.
Ale to tylko kwestia fabuły. Bo sam fakt, że nie wiem jak to ocenić świadczy, że jesteś niesamowitą pisarką, która potrafi tak manipulować słowem, że przygody bohaterów wpływają na czytelnika i sam z siebie nie do końca wie co myśleć.
Brawo, Cass!
Buziaczki,
M.
http://juznietone.blogspot.com/
OdpowiedzUsuń