29 grudnia 2014

Rozdział dwudziesty czwarty: Moi przyjaciele




            Przemierzałam kolejne metry korytarza w zawrotnym tempie, stawiając kroki niezwykle pewnie, stuprocentowo zdecydowana dokąd podążam, przy okazji słysząc za sobą nawoływanie Charliego, które z sekundy na sekundę coraz bardziej wyprowadzało mnie z równowagi. Do cholery jasnej, dlaczego to on za mną lazł, a nie Harry?! Dlaczego został tam z tym gburem, skoro to mnie znał dłużej i to o mnie się wyrażał jako o najbliższej osobie?! Czyżby znów pokusił się o kłamstwa? To całe zapewnianie mnie, że zawsze byłam najważniejsza i inne tego typu bzdury, których nawet nie miałam siły ani ochoty przywoływać były tylko próbą załagodzenia tego, co się między nami stało? Skoro tak nie uważał, to po co w ogóle raczył to powiedzieć? Takich rzeczy na wiatr się nie rzuca!
            Docierając do drzwi pokoju gościnnego, zerknęłam przelotem na twardo śpiącą Minnie. Przynajmniej ona miała szczęście nie zatruć się ponadprogramową kolacją, dzięki czemu oszczędziła mi wysłuchiwania durnych pytań i silenia się na powściągliwość odnośnie jej, niekiedy pojawiającej się głupoty. Zresztą w tamtej chwili byłam w takim stanie, że nieważne kto by się do mnie odezwał, każdy drażniłby mnie tak samo mocno.
            Otworzyłam drzwi do pokoju zamaszystym ruchem i zapaliłam światło. Nie zatrzasnęłam ich za sobą, ponieważ przeszło mi przez myśl, że mogłabym przypadkiem uderzyć nimi śledzącego mnie Milesa. Po natężeniu jego głosu nie potrafiłam określić ile metrów nas dzieliło, ale wolałam nie ryzykować. Rzuciłam swoje rzeczy gdzieś w kąt, nie dbając o to, że narażam telefon na zniszczenia, po czym bez wahania podeszłam do miejsca, gdzie powinno znajdować się łóżko i po oparciu się o ścianę, osunęłam się po niej, aż napotkałam podłoże. Od razu podsunęłam kolana pod brodę i złapałam się za gorące od wściekłości policzki. Przesunęłam dłonie po twarzy w górę i zaczesałam palcami włosy. Zostając przez krótki moment w takiej pozie, wpatrywałam się tępo w ścianę naprzeciwko, lecz moje skupienie przerwał Miles, który wpadł do pomieszczenia z małą obsuwą.
            - Co tam się, do cholery wydarzyło?! – Wyparował na wstępie, nie tracąc ani minuty, jednocześnie zamykając za sobą drzwi, jakby chciał nam dać odrobinę prywatności. Westchnęłam z niedowierzania, rozjuszona do granic możliwości i opuściłam ręce, opierając je o kolana.
            - A na co ci to wyglądało? – Nie byłam mu dłużna i nie zważając na śpiącą za ścianą Minnie, podniosłam głos tak samo wysoko, co on. – Bo chyba nie na normalną rozmowę, jak to określił twój kolega!
            Tym razem to on wypuścił z siebie powietrze, jakby był nie wiadomo jak bardzo poirytowany i nie mógł uwierzyć w moje słowa.
            - Nie wiem, Nancy! – Zwrócił się do mnie powoli, ale nadzwyczaj dobitnie, jak nauczycielka tłumacząca dzieciom w przedszkolu co to jest krawężnik. – Wszedłem pod sam koniec, więc jestem wyrwany z kontekstu – przyznał otwarcie, a ja zerwałam z nim kontakt wzrokowy i nieco zmieszana rozejrzałam się gdzieś na boki. Byłam wystarczająco zmęczona tymi burzliwymi dyskusjami, nie potrzebowałam kolejnej do zestawu, a już na pewno nie z nim. Spieranie się z Charliem o coś, co go nie dotyczyło było pozbawione jakiegokolwiek sensu, zatem po co miałam to robić? Na szczęście zdałam sobie z tego sprawę w odpowiednim momencie, zanim jeszcze zdążyłam powiedzieć coś, czego później mogłabym żałować.
            Znów złapałam się za głowę, starając się oczyścić choć odrobinę z negatywnych emocji, które mną szastały na prawo i lewo i zejść nieco z tonu, aby sens mojej kolejnej wypowiedzi dotarł do chłopaka.
            - Proszę cię, Charlie, żebyś zostawił mnie samą – zaczęłam, nadal na niego nie patrząc. – Nie chcę się z tobą niepotrzebnie wykłócać.
            - Aha – odparł natychmiastowo, wciąż będąc wielce oburzonym, teraz nawet i bardziej, a ja znów poczułam jak we mnie zawrzało. Dlaczego? Bo ten kretyn nie zrozumiał, że to był jasny gest poddania się. Znał mnie na tyle długo i na tyle dobrze, że powinien był to doskonale załapać, ale nie, mimo że ewidentnie dałam za wygraną, on dalej ciągnął temat, nie obniżając tonu. – Czyli nie zamierzasz mi powiedzieć o co chodzi? – zapytał z wyrzutem, a ja aż zamknęłam na sekundę oczy, żeby się opanować.
            - Idź zapytaj Louisa, sama jestem ciekawa co ci powie – burknęłam ironicznie, wracając do roli gniewnej Nancy.
            - Przestaniesz być kiedyś taka uparta? – dodał prędko ze zrezygnowaniem, kręcąc przy tym głową z dezaprobatą.
            Zamilkłam. Nie miałam na to nic w zanadrzu. Nie chciałam mieć, a jeśli bym miała, zachowałabym to dla siebie.
            Zmieszałam się. Miał rację, byłam uparta. Czasami za bardzo, a najgorsze w tym było to, że o tym wiedziałam i niekiedy nie zwracałam na to uwagi, tylko dalej, świadomie się tak zachowywałam. W ułamku sekundy moja postawa uległa diametralnej zmianie. Było mi głupio, że miałam czelność być taka oziębła dla Milesa. Mojego Milesa, który zawsze przy mnie był bez względu na wszystko i zawsze pomagał ile tylko zdołał. Przed nim nie musiałam udawać, jemu nie musiałam niczego udowadniać, a przynajmniej nie powinnam. Zrobiło mi się przykro, że pod wpływem emocji rozpoczęłam niewielką kłótnię z nim i pozwoliłam sobie uwolnić część frustracji i złości, jaką zbudował we mnie Louis niespełna kilka minut wcześniej. Przecież Charlie był dla mnie stokroć ważniejszy niż on, jego zdanie liczyło się najbardziej. Jego i Minnie. A teraz wstydziłam się przed sobą samą, że moja mała furia wywołana przez Tomlinsona była na świetnej drodze, aby namieszać między mną a moim najlepszym przyjacielem.
            Pociągnęłam mocno nosem i zacisnęłam z całych sił usta, czując napływające do oczu łzy i starając się za wszelką cenę je zatrzymać. Nim zdążyłam zrobić to ponownie, Charlie już przy mnie był. Położył swoje ciepłe dłonie na moich i patrzył na mnie ze zmartwieniem, zupełnie jakby scena sprzed chwili nigdy nie miała miejsca.
            - Nance… - mruknął moje imię spokojnie. – Cokolwiek się tam stało na pewno nie zasługuje na twoje łzy – dodał w ramach pocieszenia, przez co poczułam się jeszcze gorzej. Przed minutą oboje byliśmy gotowi pociąć się słowami, ja byłam gotowa spoliczkować go werbalnie, a teraz siedzieliśmy blisko siebie, razem, w dodatku on zachował się po prostu fantastycznie. Odłożył na bok całą sprawę i pozostał sobą. Kochanym, pomocnym Charliem z ogromnym serduszkiem, który nie zasługiwał na to, by niesłusznie oberwać za kogoś innego. Moje poczucie winy przybrało na sile, sprawiając, że poczułam się bezradna. Ze złości przeszłam w smutek. Ogromny smutek przeplatający się ze wstydem.
            - Przepraszam – wyszeptałam, gdy tylko zebrałam w sobie siły. Zaraz po wypowiedzeniu tego jednego, krótkiego, aczkolwiek niezwykle ważnego słowa dałam upust emocjom i pozwoliłam łzom na dobre ukazać się światu. Nim zdążyłam unieść choć odrobinę głowę, aby ośmielić się na niego spojrzeć, tkwiłam już w jego mocnym uścisku.
            - Nie ma sprawy – szepnął mi do ucha, po czym potarł moje plecy ręką, aby pokazać tym, że naprawdę nie miał mi niczego za złe. Bijące od niego ciepło i przyjaźń, które na mnie wtedy przelał nie równały się z niczym. Charlie był wspaniałą osobą, był człowiekiem na wagę złota, był jak rubin, rzadki diament, jak zagrożony gatunek. Jego dobre intencje, ogromne pokłady wyrozumiałości i miłość do bliskich były istnym skarbem, a niewielu z nas zdawało sobie sprawę z tego, jakim darem było mieć przy sobie kogoś takiego, jak on. Nie potrafiłam wyobrazić sobie życia bez niego i Minnie. Nie chciałam sobie tego wyobrażać, tak bardzo mnie ta wizja przytłaczała i przerażała. Na pewno jakoś bym sobie bez nich poradziła, ale czułabym się jakbym nie miała ręki, nogi. Czegoś ważnego bez czego poprawne funkcjonowanie byłoby niemożliwe. Taką właśnie osobą był dla mnie Charlie. Kimś, dla kogo byłam gotowa skoczyć w ogień.
            Nasz intymny moment został przerwany cichym skrzypnięciem drzwi. Nie pokwapiłam się o sprawdzenie kto pragnął nam przeszkodzić, ponieważ domyśliłam się, że był to nikt inny jak Harry. Poza tym, nie miałam ochoty na niego patrzeć.
            Nadal obejmując z całych sił Milesa i wtulając się w niego, zebrałam się w sobie i przestałam płakać, spodziewając się, że od obnażenia przed Stylesem dzieliły mnie sekundy. I tak było bowiem Charlie rozluźnił uścisk i powoli się ode mnie oddalił. Odzyskawszy ręce, czym prędzej otarłam łzy i popatrzyłam na niego. Tak bardzo nie chciałam, żeby mnie zostawiał. W tamtej chwili jedyne towarzystwo, jakiego potrzebowałam to on.
            - Prześpij się w pokoju Harry’ego, ja pójdę na fotel – oznajmił na tyle głośno by dotarło to do samego gospodarza i obdarzył mnie przy tym delikatnym uśmiechem, na widok którego moje serce zmiękło jeszcze bardziej. Łzy znów zaczęły gromadzić się u bram, a ja nie byłam w stanie wydusić z siebie absolutnie niczego. Dlatego powolnym ruchem warg, bardzo wyraźnie posłałam mu jedno z najszczerszych wyznań, na jakie kiedykolwiek się zdobyłam. Nieme „Kocham Cię” dotarło do niego i wywołało na jego ustach szeroki uśmiech, dzięki któremu poczułam się stokroć lepiej. Widząc rozpromienioną twarz przyjaciela, nie byłabym sobą, gdybym nie pozwoliła swoim kącikom ust pójść w górę. Miles podniósł się w końcu na nogi, na odchodne mierzwiąc moją grzywkę i życząc mi dobrej nocy, a ja obserwowałam go aż zniknął za białą framugą. Mijając Harry’ego, zwrócił głowę w jego stronę, ale to jaką zrobił do niego minę pozostaje dla mnie zagadką. Widziałam natomiast wyraz twarzy tego drugiego. Tak dobrze znane mi zamyślenie zmieszane z konsternacją. Zmarszczone czoło, lekko przymrużone oczy, żółwim tempem wkradające się elementy zmartwienia.
            Z obawy, że dłuższe patrzenie na niego sprawi, że przestanę być na niego zła i znów puszczę mu płazem to, że mnie zranił, również wstałam z podłogi i po zebraniu swoich rzeczy, bez żadnych zbędnych słów ruszyłam w stronę jego sypialni. Chłopak bez wahania, podążył za mną w ciszy i tak też spędziliśmy kolejne minuty. Bez większych ceregieli, zmęczona po tym wyczerpującym dniu i dwóch zagorzałych dyskusjach, wsunęłam się pod miękką kołdrę i położyłam na plecach. Wiedziałam, że nim zasnę minie jeszcze sporo czasu, gdyż  pozbycie się tych setek wirujących w mojej głowie myśli i zrelaksowanie się na tyle, by udało się odpłynąć w krainę snu nie należało do najłatwiejszych rzeczy. Harry utrzymując martwą ciszę, zgasił światło i położył się obok mnie. Obyło się bez walki o kołdrę, bo położył się w miarę blisko, wystarczyło niepozornie poruszyć ręką, byśmy stuknęli się łokciami. Leżeliśmy tak jakiś czas, oboje wpatrując się w spowity mrokiem sufit, na którym malował się jedynie cień lampy. Milczenie panujące między nami było doprawdy wymowne. Byłam jak najbardziej świadoma tego, że rosnące napięcie w niczym nam nie pomoże, tak samo jak odwrócenie się do siebie plecami i zaśnięcie bez słowa. Czekałam aż Harry wreszcie odważy się odezwać jako pierwszy, bo w tym wypadku to była jego rola, lecz milczenie zdawało się zbliżać ku wygranej, a moja nadzieja na usłyszenie od niego czegoś pokrzepiającego umierała. Jasno było po nim widać, że nie wie jak się zachować, nie potrafił zdecydować jak zacząć, a doskonale wiedziałam, że chciał to zrobić. Światełko w tunelu już ledwo co się tliło, kiedy westchnął nieco głośniej, dając mi tym do wiadomości, że jest bardzo blisko odezwania się.
            - Przepraszam, to był głupi pomysł – mruknął cicho, nawiązując do tego całego losowania, które jeszcze niedawno wydawało mu się być wspaniałym wyjściem z sytuacji. Nie spodziewałam się, że od razu przyzna się do błędu, sądziłam, że inaczej spróbuje rozwiązać sprawę, dlatego nieco mnie tym zaskoczył. Mile zaskoczył.
            - To prawda – przyznałam z powagą, czym prawdopodobnie go wystraszyłam. – Ale nie przepraszaj mnie – dodałam zaraz ze stoickim spokojem. – Ta kłótnia to nie twoja wina.
            Kolejny raz po oczyszczeniu się z negatywnych emocji i po niewielkiej, wstępnej analizie problemu, pozwoliłam sobie wziąć na siebie całą winę. Nie zmieniało to jednak faktu, że nadal było mi przykro, że Harry został w pokoju Louisa zamiast być przy mnie. Nie miałam pojęcia dlaczego to zrobił, być może Miles go ubiegł o setne sekundy w reakcji na moje nagłe opuszczenie pomieszczenia albo był na tyle zdumiony zaistniałą sytuacją, że z początku nie odnalazł się w niej i zagubił się w akcji, a po ocknięciu było za późno by interweniować  w mojej sprawie.
            Chłopak odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie w lekkim zdziwieniu, znów sprawiając wrażenie zbitego z tropu.
            - Nie mam pojęcia co dokładnie ci powiedział, ale czuję się po części odpowiedzialny za jego słowa – wypalił w końcu, wprawiając mnie w niemałe zdegustowanie.
            - Co takiego? – spytałam, obracając się na bok, by lepiej widzieć jego twarz. – Nie gadaj bzdur – zaoponowałam bezzwłocznie, niezadowolona z jego punktu widzenia. Mówił głupstwa. Ostatnią rzeczą, o jakiej powinien myśleć to poczucie winy za bezczelne słowa swojego kolegi.
            - Wiem, że nie powinien, ale czuję się głupio – odparł zmieszany, unikając kontaktu wzrokowego. – Jakbyś była na mnie zła – przyznał ze smutkiem w głosie, a na mnie to podziałało. Nie musiał robić wiele, bym mu wybaczyła. Sam w sobie miał tyle uroku i czasami był taki nieporadny, że nie miałam serca by się na niego gniewać, czego nie znosiłam. To była moja słabość. Ogromna słabość, której nawet nie wiem czy chciałam się pozbyć.
            - Bo byłam – potwierdziłam bez owijania w bawełnę, a on poszedł w moje ślady i położył się na boku, po czym wlepił we mnie swój wzrok, wyczekując wyjaśnienia. – Za to, że zostałeś z nim, zamiast porozmawiać ze mną – powiedziałam szczerze i dopiero usłyszawszy to, zrozumiałam jak absurdalny i durny był ten powód. Ku mojemu zdziwieniu Harry zaśmiał się cicho pod nosem i przez dłuższą chwilę wpatrywał się tylko we mnie z nikłym uśmieszkiem na ustach, czym definitywnie zbił mnie z pantałyku.
            - Nigdy, – zatrzymał się na pierwszym słowie, by drugie wypowiedzieć bardziej dobitnie – przenigdy nie kwestionuj naszej przyjaźni.
            I tyle wystarczyło, żebym znów czuła się pewnie.











Leżałam wygodnie na pościelonym łóżku Harry’ego i wpatrując się w sufit, intensywnie rozmyślałam nad dwiema ostatnimi linijkami piosenki potrzebnej do książki. Mój szanowny przyjaciel uważał natomiast, że większy przypływ weny da mu oglądanie przez okno zaśnieżonej ulicy, dlatego też zasiadł na szerokim parapecie i obserwował w ogromnym skupieniu delikatnie prószące płatki śniegu i spokojną okolicę. W całości oddał się procedurze tworzenia bowiem nie odezwał się do mnie słowem w przeciągu ostatnich kilkunastu minut. Ciszę, jaka zapadła w jego pokoju przerywał jedynie szelest pościeli, kiedy wierciłam się w miejscu albo jakieś głębsze westchnięcia chłopaka. Wyglądał wtedy zupełnie tak samo jak wtedy, gdy jechaliśmy do Londynu i przyglądałam się jego obcięciu w bocznym lusterku samochodu. Wręcz identyczny wyraz twarzy. I oddziałujący na mnie w identyczny sposób. Między innymi z tego powodu wolałam wbić wzrok w coś, co przestanie mnie dekoncentrować, a śnieżnobiałe pole bez żadnej skazy nie narażało mnie na to.
            Piosenka miała zostać skończona do połowy marca, więc nadal miałam czas, aby na spokojnie się tym zająć, jednak nie mogłam nic poradzić na to, że o dziwo udawało mi się coś wymyślić tylko podczas konsultacji z Harrym. Co prawda Minnie także dużo pomagała, ale przy samej powieści. Nie była poetką, za to pomysłów do fabuły jej nie brakowało, za co byłam jej wdzięczna w okresie kryzysu twórczego. Głowienie się nad końcówką piosenki było znacznie wygodniejsze, kiedy oboje ze Stylesem siedzieliśmy w tym samym pomieszczeniu. Być może aura, jaką nad sobą rozwiewał udzielała mi się i sprawiała, że myślało mi się o niebo łatwiej niż podczas rozmów na skype czy esemesowania. Pod warunkiem, że nie patrzyłam na niego dłużej niż pięć sekund.
            Harry jako jedyny w tak wysokim stopniu zaangażował się w pomoc przy pisaniu tej części książki. Podejrzewałam co stało za jego dobrymi intencjami i chęciami. Wydawało mi się, że odnalazł w tym analogię do tego, jak niegdyś spędzaliśmy razem czas na Cotton Hill. Mieliśmy temat i razem tworzyliśmy jakiś tekst. To było pierwsze „dzieło” od ponad dwóch lat, którego realizacji podjęliśmy się razem i choć większość stworzyłam ja, jego wkład w tę pracę był równie istotny i wartościowy. I za to byłam mu niezmiernie wdzięczna.
            Kątem oka dostrzegłam jak chłopak powoli schodzi z parapetu i stawia kolejno dwa kroki w moją stronę, więc podniosłam się czym prędzej do pozycji siedzącej z nadzieją, że to, na co wpadł było choć odrobinę lepsze od mojej prowizorycznej wersji wymagającej poprawki albo w ogóle wymiany.
            - Trzymaj – mruknął, wyciągając do mnie rękę z kartką, którą natychmiast przechwyciłam. Kiedy on stał i niecierpliwie na mnie spoglądał, ja przeleciałam kilka razy uważnie wzrokiem po jego niechlujnie, aczkolwiek w miarę czytelnie zapisanych słowach, aby dokładnie przyswoić ich znaczenie i zastanowić się czy pasują zarówno do ostatniego wersu, jak i do całości. Wymagało to dłuższej chwili, ponieważ zajmowaliśmy się czymś naprawdę bardzo ważnym, a nie byle czym, co mogło być po prostu wystarczająco dobre. To musiało być co najmniej świetne.
            - I co? Pasuje? – zagadnął po upływie doprawdy krótkiego odcinka czasu, a ja robiąc skwaszoną minę, ponieważ wyrwał mnie z ostrej kontemplacji, kompletnie go zignorowałam i sięgnęłam z nocnej szafki swoją część piosenki, aby przeczytać całość w pełnej koncentracji przynajmniej dwa razy i pomyśleć nad tym w spokoju. W końcu uniosłam brwi do góry na znak zdumienia.
            - Ty mi powiedz – odparłam po tej niemałej przerwie i podałam mu obie kartki. Bez wahania je przyjął i poszedłszy w moje ślady, zaczął czytać, a ja znów popadałam w krainę roztargnienia, widząc jego cudowne zamyślenie.
            - Według mnie pasuje do twoich wytycznych – przyznał skromnie, choć w jego głosie dało się wychwycić nutkę niepewności.
            - Wygrałeś na loterii, Styles! – zawołałam wreszcie, wyciągając go z wszelkich wątpliwości i z uśmiechem na twarzy wyrwałam mu z ręki zapisane papiery. – Masz gwarantowaną dedykację na pierwszej stronie – dodałam, machając mu przed nosem naszymi notatkami.
            - I tak bym ją miał – prychnął wielce pewny siebie. Nie dało się ukryć, że jego żart był stuprocentową prawdą. Co do dedykacji w mojej debiutanckiej powieści, to miałam z tym niemały problem. Powinnam umieścić w niej góra cztery osoby, żeby się to jakoś prezentowało, a na mojej liście figurowało ich zdecydowanie za dużo jak na pierwszą stronę, lecz nie chciałam nikogo skreślać, dlatego postanowiłam, że niestety, ale ów strona będzie kiczowata i przepełniona nazwiskami. Nie poruszałam jeszcze tego tematu z panią Wright, więc brałam pod uwagę, że mój plan może się nie powieść, ale póki co nie martwiłam się na zapas takimi szczegółami. Najważniejsze było dokończenie samej historii, a skończenie piosenki było olbrzymim triumfem i otwierało bramy do pisania ostatków. Miałam zatem powód do szczęścia. Niby nic wielkiego, lecz w zestawieniu z wydarzeniami z ubiegłej nocy znacznie poprawiło mi samopoczucie.
            Wielkimi krokami dochodziła siedemnasta, a do domu stopniowo zaczął zjeżdżać się nasz sylwestrowy asortyment; alkohol, zakupy z supermarketu czy catering. Wszystko zostało zamówione przez internet, między innymi dla zaoszczędzenia czasu i jeszcze raz dla zaoszczędzenia czasu. Wyprawa do sklepu zakończyłaby się rozdawaniem autografów, narzekaniem na to, jak okrutnie zimno było na dworze, narzekaniem na korki, nieodśnieżone drogi i zjadłaby co najmniej trzy godziny, które równie dobrze mogliśmy spędzić w domu… Nic nie robiąc. Albo w przypadku moim i Harry’ego, zajęciem się czymś kreatywnym.
            Od rana, gdy tylko obudziłam się po jedenastej, unikałam Louisa jak ognia. Wcześniej orientując się czy nie napotkam go na swojej drodze, przemknęłam niespostrzeżenie do łazienki, później posiedziałam trochę z Minnie, oglądając telewizję i koniec końców zaszyłam się z powrotem w sypialni Harry’ego pod pretekstem konieczności przeanalizowania pewnych fragmentów książki, co faktycznie przeistoczyło się w najprawdziwszą prawdę. Jednak im bliżej wieczora byliśmy, tym bardziej nieuniknione było to, że muszę wyjść z jaskini i stawić czoła prawdzie.
            Obawiałam się stanąć oko w oko z Louisem. Nie wydawało mi się to ani trochę dziwne, w końcu się pokłóciliśmy. Łagodnie mówiąc, a ściślej – pożarliśmy się jak dwie murzynki z getta walczące o faceta. Buzujący w nas wówczas poziom irytacji, mógłby śmiało doprowadzić do czegoś gorszego niż werbalna ofensywa, gdyby choćby jedno z nas było bardziej impulsywne. Dzięki Bogu nic podobnego nie miało miejsca. Chociaż sama burzliwa dyskusja sprawiła, że następnego dnia czułam się fatalnie. Nieswojo, źle, podle. Bałam się spojrzeć mu w oczy. Nie dlatego, że wstydziłam się słów, które padły z moich ust. Nie dlatego, że wolałabym, aby to się nie stało. Nie dlatego, że w niektórych kwestiach przesadziłam i byłam tego świadoma tak samo, jak tego, że powinnam była go za to przeprosić, jeśli posiadałam resztki rozsądku. Bałam się, że gdybym tylko napotkała jego spojrzenie, od razu miałabym ochotę go rozszarpać. Że wystarczyłoby minąć go, czuć jego obecność, a moja wściekłość powróciłaby jak na pstryknięcie palcami. To właśnie mnie niepokoiło najbardziej. Niepotrzebnie.
            Ignorował mnie. Nie w taki sposób, jak zazwyczaj. Nie lekceważąco, nie otwarcie. Ignorował mnie tak, jak mu zaproponowałam zanim jeszcze oboje wybuchliśmy. Pogubiłam się. Sama już nie wiedziałam co było gorsze. To całe grobowe milczenie i miliard razy silniejszy dystans między nami, czy jego ciągłe zaczepki, dzięki którym utrzymywaliśmy jako taki kontakt. Nie wiedziałam też co z tego było lepsze.
            Podczas przygotowywania wszystkiego na imprezę popadałam ze skrajności w skrajność. Raz miałam wrażenie, że było w porządku, rozmawiałam swobodnie z Milesem, Mins i Harrym, a chwilę później odczuwałam kolosalny dyskomfort i krępację, jakby każdy mój gest był sztuczną próbą zatuszowania rzeczywistości. Modliłam się w duchu, by to jak najszybciej minęło i nie przeszkodziło mi w dobrej zabawie. Nie miałam zamiaru rozpoczynać nowego roku w tak kiepskim nastroju. Chłopcy zaprosili ponad trzydzieści osób, więc mogłam być spokojna, że nie będę musiała martwić się jakimkolwiek zderzeniem z Louisem, lecz ta nutka niepewności wciąż gdzieś tam się tliła, co wydawało mi się naturalne w takiej sytuacji.
            Goście zaczęli się zjeżdżać blisko dwudziestej, w domu robiło się coraz głośniej i tłoczniej i jeszcze raz głośniej. W pewnym momencie zostałam sama. Harry biegał po całym mieszkaniu i zabawiał znajomych, Chinnie wyparowali na swoje romantyczne pogaduchy, Zayn nie był jakoś wyjątkowo rozmowny i oddał się popijaniu whisky z colą i przysłuchiwaniu się rozmowom innych, zaś pozostała dwójką, którą znałam, czyli Niall i Liam wciąż się nie pojawili. Mieli być najpóźniej o dziewiątej wieczorem, a kiedy zegarek w moim telefonie pokazywał kwadrans do dziesiątej oni nadal byli nieobecni. Wyczekując pokornie na wybawienie w postaci jednego z nich, siedziałam znudzona na skórzanej i nieprzyzwoicie wygodnej kanapie w salonie i sącząc powoli piwo, lustrowałam ludzi znajdujących się w zasięgu mojego wzroku. Piękne, wystrojone dziewczyny, jakieś twarze z telewizji, mignęli mi nawet Ed Sheeran i Nick Grimshaw. Nigdy wcześniej nie widziałam nikogo sławnego, nie licząc członków One Direction, dlatego takie luźne siedzenie sobie pośród tych celebrytów było z początku stresujące. Ale kiedy Sheeran troszeczkę dał sobie w palnik i zaczął pogrywać na gitarze i improwizować wokalnie z jakimś młodym chłopakiem, zrozumiałam, że moje uprzedzenia były zbędne. Nie krępowali się być sobą, wiedząc, że znajdują się na domówce z obcymi ludźmi, którzy w każdej chwili mogli zrobić im kompromitujące zdjęcia. Zaufali gospodarzom i dobrze bawili się w swoim towarzystwie i w zasadzie nie tylko bowiem widziałam jak Cara Delevingne zagadała Minnie, gdy stały w kolejce do łazienki. Poza tym, że Mins omal nie padła na zawał i zrobiła sobie z nią zdjęcie, całość odbyłaby się naturalnie, zupełnie tak jakby dwie nieznajome dziewczyny poznały się w kolejce do toalety w klubie. My byliśmy ludźmi i oni byli takimi samymi ludźmi jak my. Jeśli oni czuli się dobrze w naszym gronie, czemu ja miałam się kontrolować bardziej niż zwykle?
            Zaczerpnęłam większego łyka piwa, spoglądając na Zayna, który nieporadnie opierał się o ścianę i słuchał jak jego dziewczyna, Perrie rozmawia z jakąś brunetką, co jakiś czas potakiwał tylko głową albo przyznawał im rację. Był całkiem zabawny, kiedy obserwowało się go z boku. I bezsprzecznie przystojny. Jak namalowany, to było niepojęte. I znów przeszło mi przez myśl, ile fanek z całego świata oddałoby komputery na miesiące, żeby być na moim miejscu. A ja głupia nie korzystałam z okazji. Nie rozmawiałam z nim, nie poświęcałam pełnej uwagi, cóż za marnotrawstwo.  Po prostu nie potrafiłam traktować go inaczej niż jak zwykłego znajomego, z którym nie mogę znaleźć większej nici porozumienia. Próbowanie na siłę budować jakąkolwiek relację z nim, tylko i wyłącznie dlatego, że jest sławny byłoby nie tyle puste, co żenujące i bezsensu. Nie miałam zamiaru tego robić. Nie musiałam się przecież dogadywać z całą piątką.
            Dziesiąta dwadzieścia.
            Podniosłam się nieznacznie i wychyliłam za oparcie sofy, żeby zbadać okolice drzwi frontowych. Pustka. Masa butów, ale wciąż brakowało dwóch par. Zjechałam z powrotem na miejsce i znów się napiłam. Poziom mojego znudzenia wzrastał wraz z kolejnymi łykami, humor miałam nie najlepszy i powoli traciłam nadzieje na to, że dobrze spędzę ostatni dzień roku. Kręcenie się za Harrym, żeby wyrwać się jakość z objęć znużenia absolutnie nie wchodziło w grę, tak samo przeszkadzanie Chinnie czy zagadanie Zayna. Gdybym znała go choć odrobinę lepiej, na przykład w takim stopniu, w jakim znałam Liama, mogłabym sobie pozwolić na coś w stylu „Zayn, pogadaj ze mną, bo się nudzę”, ale zważywszy na jego dość osobliwy charakter i małomówność, nie wyniknęłoby z tego nic, co zmieniłoby moje położenie na lepsze.
            Harry natomiast zdawał się być zbyt zajęty żartowaniem i rozmowami z innymi znajomymi, żeby w ogóle zwrócić na mnie uwagę. Nie zależało mi, broń Boże, na tym żeby złapał mnie za rękę jak zagubione dziecko i wszędzie za sobą ciągnął, czy przedstawiał komu popadnie i zapewniał mi rozrywki, ale nie da się ukryć, że gdyby poświęcił mi choć kilka minut byłoby to miłe z jego strony. Ale nie. Rozmawiał dosłownie z każdym tylko nie ze mną. Zupełnie jakbym była jakimś pieprzonym duchem. Nie miałam mu tego jednak za złe, w końcu to była jego impreza, dobrze sobie radził w roli gospodarza. Domyślałam się, że większość z tych osób widział o wiele dawniej niż mnie, więc chęć spędzenia z każdym z nich odrobiny czasu była jak najbardziej zrozumiała. Chyba.
            Dlaczego ja zawsze starałam się przekonywać samą siebie, że jest inaczej niż mi się wydaje, kiedy coś ewidentnie mi nie pasuje?!
            Popatrzyłam na telefon, który trzymałam cały czas w ręce i obracałam, żeby tylko mieć jakieś zajęcie. Przez chwilę biłam się z myślami, ale ostatecznie zdecydowałam się na podjęcie drastycznych kroków.
            „Za ile będziesz?”
            Wyślij do Liam.
            Kilkadziesiąt stuknięć w szybkę później.
            „Będę za 4(4+5)-11 minut.”
            Otworzyłam szerzej oczy i zamrugałam parę razy, po czym przeczytałam ponownie. Świetnie. Wyślę sobie zagwozdkę do prawdopodobnie pijanej humanistki, ale ze mnie śmieszek, przedrzeźniłam go w myślach i zrobiłam zniesmaczona minę. Tak czy inaczej planowałam to policzyć.
            Ściągnęłam gniewnie brwi i zaczęłam liczyć w myślach zagadkę od Payne’a. Byłam tuż przed testami końcowymi, a obliczenie takiego prostego równania w myślach było dla mnie nie lada wyzwaniem. Kila razy zgubiłam trop za sprawą panującego wkoło harmidru, czy gdy z głośników poleciała świetnie znana mi piosenka, którą lubiłam, a kiedy już poznałam tajemniczy wynik, według mojego zegarka pozostało mi niespełna osiem minut do przybycia chłopaków. Więc oparłam głowę o sofę, po raz kolejny zaczerpnęłam łyka smacznego, smakowego piwa i cierpliwie czekałam aż moja mała, prywatna impreza rozpocznie się na dobre.









 

_____________________________________________
             Znowu się nie zmieściłam z całym materiałem i musiałam przesunąć resztę sylwestra na potem. No i jednak tego Harry'ego mało wyszło, bo reszta przeszła do następnego rozdziału. Ten może się wydawać nudny. W sumie nic spektakularnego się tu nie wydarzyło. Ale sylwester tuż tuż...



SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Meadow



THE HESITATE POJAWIŁO SIĘ W KOŃCU NA WATTPADZIE. ZAPRASZAM!

15 komentarzy:

  1. Finally! !! Świetny rozdział. Kocham to opowiadanie! Jesteś genialna i serio masz wielki talent! #.#

    OdpowiedzUsuń
  2. Niby nic się nie dzieje ale jednak piosenka została ukończona, Nancy posiedziala trochę nad książką a Harry pomógł jej. Z jednej strony nie dziwie się Haroldowi, że został z Lou to przecież jego przyjaciel i biorąc pod uwagę moje przemyślenia nie zależy mu aż tak mega mocna na Nancy. Tak mi się przynajmniej nadal wydaje. Charlie jest prawdziwym kumplem tym od wszystkiega, który potrafi zdziałać cuda:) Kocham go za to :*
    Nie wiem co jeszcze napisać. Ten rozdzial jest taki długi a ja rozpisalam się tylko o 2 rzeczach (że tak to nazwę). A juz pamiętam.
    Zagadka Liama była wręcz śmieszna biorąc pod uwagę płynący w żylach alkohol i fakt, że jest humanistką:) Ponad połowa mojej klasy miala by z tym problem na trzeźwo a co dopiero po pijaku:) No i Louis jest taki... w sumie to jej wysłuchał i przyjął do wiadomości jej zdanie a Nancy nadal ma problemy. Ja nie mogę. Kto stworzył umysł i pogmatfaną psychikę kobiety? Czasami zastanawia się jak faceci z nami wytrzymują?
    Okay :) koniec na dziś. Jutro Sylwester ja siedze przed telefonem. Dobranoc:) pijanego Sylwestra i udanego nowego roku :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Świetny rozdział *.* Ten Louis matko... Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału :* Mam nadzieję, że dodasz go bardzo szybko bo mnie już ciekawość zżera :)

    OdpowiedzUsuń
  4. No niby nic się takiego specjalnego nie dzieje jednak wreszcie piosenka została ukończona i to z pomącą Harry'ego :) Louis przestał być taki "upierdliwy" tylko posłuchał Nancy i się ignorowali tak jak to powiedziała. Ciekawi mnie najbardziej dlaczego Lou tak się zachowuje. No bo powodu musi mień i to konkretne. Wydaje mi się, że to ma coś wspólnego z tym, że Sunny (chyba już nie pamiętam) rozpuściła tą plotkę, że niby Nancy powiedziała, że Harry jest gejem. Tylko dlaczego loczek nie powiedział Lou, że to była plotka? Ten rozdział mimo, że bez większej akcji jest bardzo fajny :) Do następnego ;*

    OdpowiedzUsuń
  5. Czekamm na nextaaa :*********** Super część :) Dawaj szybciutko kolejną :D

    OdpowiedzUsuń
  6. No cóż... Nic dodać nic ująć zajebiste ff! <333 Powiem, że wczoraj wieczorem trafiłam na tego bloga i czytałam go do 2 w nocy bo był tak wciągający na komentowanie byłam zbyt zaspana więc robię to dziś. Kocham to! Lou jest taki n o nie da się go opisać i ciekawa jestem też czy Harold będzie z Nancy czy tez nie no bo wiesz ten jego sygnał.. aww czekam już na nexta :** Mam ogromniastą nadzieję, że szybko dodasz kolejną cz. Pozdrawiam :*************

    OdpowiedzUsuń
  7. Awwwwwww ten Harold^^ Dobrze, że Lou jej posłuchał i przestał być taki gburowaty xD Mam nadzieję, że szybkoo dodasz następny rozdział :) Życzę duuużo weny :*

    OdpowiedzUsuń
  8. Lou ahhhh <3 No po prostu genialne to ♥

    OdpowiedzUsuń
  9. Świetne <3 Czekam z niecierpliwością na next'a ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Zostałaś nominowana do Liebster Blogger Award.
    W zakładce "Liebster Award- Nominacje" są pytania na które masz odpowiedzieć :)
    http://if-i-were-a-human-polish-fanfiction.blogspot.co.uk
    Pozdrawiamy Nat i Wer x

    OdpowiedzUsuń
  11. Czy tylko mi przy nowym wyglądzie obcina kawałek bloga? :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. wciśnij ctrl i - to Ci się rozdzielczość zmniejszy i powinno być si :D chyba XD

      Usuń
    2. Tyle że ja z tableta :(

      Usuń
  12. Cześć! Chciałabym Ci powiedzieć, że nominowałam Cię do Liebster Blog Award!
    Pytania znajdziesz na: http://notforyou-harrystyles.blogspot.com/2015/01/liebster-blog-award.html

    OdpowiedzUsuń
  13. Genialny blog! I jak wciągający ! Proszę, następny ;D Weny życzę na więcej takich zajebistych rozdziałów! ;D xoxo

    OdpowiedzUsuń