17 kwietnia 2014

Rozdział dziewiętnasty: Świąteczny zawrót głowy


            Kilogram karpia jedyne pięć funtów i czterdzieści dziewięć centów, pudełko mieszanki słodkości cztery dwadzieścia, worek mandarynek zaledwie trzy funty i dziewięćdziesiąt dziewięć centów, super wygodny, stylowy, z milionem fantastycznych funkcji zegarek na rękę firmy Nie-Ważne-Jakiej-Ważne-Że-Za-Niego-Zabulisz-A-Twój-Teść-Będzie-Udawał-Że-Prezent-Jak-Najbardziej-Trafiony trzydzieści funtów! Taka okazja. Taka oferta. Nic, tylko wstać i biec do sklepu zanim inni tam dotrą i sprzątną ci sprzed nosa zestaw noży kuchennych z kolorowymi, gumowymi uchwytami w super niskiej cenie, których aż żal nie kupić, mimo to, że nie są ci ani trochę potrzebne, ale przecież są święta, niepowtarzalna okazja, taka niska cena...
            Promocje. Promocje świąteczne były po prostu wszędzie, a już szczególnie w takich miejscach jak centra handlowe i wodziły biednych, niczego nieświadomych ludzi na pokuszenie i stracenie niczym syreny biednych żeglarzy. Na domiar złego to w Macclesfield, gdzie wówczas przyszło mi siedzieć na jednej z niewygodnych ławek w oczekiwaniu na Anne i Williego, tak bardzo błyszczało od złotych i jaskrawych ozdób oraz wielkich reklam, że momentami dostawałam światłowstrętu i spuszczałam głowę w dół, aby nie cierpieć aż tak bardzo. Do tego słabe covery kolęd odbijały się od ścian i sklepowych witryn przeładowanych nikomu niepotrzebnym towarem, który jedynie kusił wyglądem i na pozór niską ceną, i trafiały do moich uszu, drażniąc je. W rosnącej w zawrotnym tempie irytacji, zerkałam gorączkowo na sporych rozmiarów zegar wiszący tuż nad głównym wejściem do galerii z nadzieją, że Anne nie stanęła w żadnym „świątecznym” korku i nie spóźni się znacząco. W międzyczasie posyłałam złudne i porażająco sztuczne uśmiechy ludziom przechadzającym się holem, na którym koczowałam od jakichś dobrych piętnastu minut. Skoro oni cieszyli się tym okresem obłudy, zdzierającym z nas ostatnie pieniądze, nie znaczyło to, że musiałam im ów szczęście zabierać choćby na chwilę jakimś niedojrzałym aktem nieżyczliwości. Wystarczyło, że rzuciłam lekko zgryźliwy komentarz do jakiegoś typa próbującego wcisnąć mi kompletnie zbędny osobie w moim wieku kredyt świąteczny. Taka praca, rozumiem, może sam robił to, żeby zarobić na prezent dla ukochanej dziewczyny, ale na miłość Boską, mógł chociaż obrać sobie za cel kogoś, kto przynajmniej wyglądałby jakby tego potrzebował. Ale... Jak każda najdrobniejsza rzecz na świecie, ta cała szopka także miała jakieś plusy, a jednym z nich były na przykład darmowe słodycze rozdawane przez fałszywych mikołajów, pod których brodami kryli się prawdopodobnie moi koledzy ze szkoły, pragnący złapać kilka funciaków na „to i owo”. Właściwie to nie „prawdopodobnie”, tylko na pewno jeden z nich był kimś z mojego otoczenia bowiem zanim pochylił nade mną wiklinowy koszyk pełen cukierków powiedział coś w stylu: „A ty, Nancy byłaś w tym roku grzeczną dziewczynką?”. Poza tym, że parsknęłam śmiechem na to pytanie wypowiedziane w okropnie zabawny sposób, który zapewne według ów tajemniczego chłopaka miał zabrzmieć ponętnie albo pociągająco, pozwoliłam sobie przywłaszczyć całą garść smakołyków i rzucić w odpowiedzi, że chętnie przyjmę kolejne tony węgla za złe sprawowanie, bo zaoszczędzam poprzez to na ogrzewaniu. Gdyby nie biała broda zasłaniająca niemalże całą jego twarz, mogłabym raczyć się widokiem jego miny, tymczasem pozostało mi jedynie wyobrażać sobie jak bardzo zbiłam go tym z tropu, bo już nic więcej nie powiedział, a ruszył na podryw do niewielkiej grupy dziewczyn stojących nieopodal. Z kolei ja schowałam swoją zdobycz do kieszeni kurtki. Nie minęła minuta, a wyciągnęłam jedną czekoladkę i pochłonęłam ją z szybkością światła.
            - Hej, Nancy! - Nagle usłyszałam za sobą radosny głos Williama, a po sekundzie malec zmaterializował się przede mną, uśmiechając się nieziemsko uroczo, aż naszła mnie ochota, żeby go wyściskać za wsze czasy. Anne natomiast nie była w aż tak dobrej kondycji, jak chłopiec, więc dołączyła do nas po chwili, cicho dysząc ze zmęczenia.
            - Przepraszam za spóźnienie! - rzekła na wstępie, przystając wreszcie i opierając się jedną ręką o oparcie ławki. Zdaje się, że faktycznie stanęli w korku i z parkingu szli tu co najmniej szybkim marszem, stąd to zmachanie i zaróżowiałe z wysiłku policzki. - Jeszcze raz dziękuję, że zgodziłaś się przypilnować dziś Williama. Ratujesz mi życie!
            - Zawsze do usług. - Ukłoniłam się teatralnie z dumnym wyrazem twarzy, po czym ukradkiem podałam Williemu cukierka i zmierzwiłam jego lśniącą, blond czuprynę. Swoją drogą, ciekawe za kim miał taki piękny, intensywny kolor, skoro zarówno Harry, jak i Anne byli brunetami. - O której mamy wrócić do domu? - zapytałam dla niepoznaki. Było dopiero krótko po dziesiątej rano, młody nie powinien jeść słodyczy tak prędko.
            - Najlepiej na obiad – odparła kobieta spokojniejszym tonem, ponieważ w końcu udało jej się wyrównać oddech. - Tutaj masz stały zestaw – dodała, wskazując mały plecaczek w samochody na plecach Williego. Stały zestaw, czyli chusteczki, picie, kartki, kredki i kilka funtów w razie, gdyby młody zgłodniał.
            - Przyjęto, bez odbioru – powiedziałam z powagą, na co Anne uśmiechnęła się serdecznie.
            - Muszę lecieć. Do zobaczenia! - pożegnała się, następnie pocałowała syna w policzek, przelewając na niego niezmierzoną ilość matczynej miłości, a on najzwyczajniej w świecie skrzywił się gorzej, jak po ugryzieniu cytryny.
            Gdy, tylko kobieta oddaliła się od nas na dobre parę metrów, Willie dał mi solidnego kuksańca w udo, informując mnie, że tym samym zainicjował pierwszą tego dnia zabawę.
            - Gonisz! - krzyknął i ze złośliwym śmiechem zaczął uciekać w bliżej nie znanym mi kierunku. Nie pozostało nic innego, jak puścić się w szaleńczo upokarzającą pogoń po centrum handlowym, w którym aż roiło się od znajomych i ich rodziców. Zgrabnie wymijając ludzi i patrząc na ich, niestety mało wyrozumiałe miny, wołałam chłopca – bez skutku. Ostatecznie gonitwa trwała około trzech minut i zakończyła się przed stoiskiem z atrakcjami dla znudzonych zakupami dzieci. Była to raczej strefa odgrodzona czerwonym łańcuchem od reszty szerokiego holu w drugiej części galerii, a wchodziło się tam bramą, nad którą widniał kolorowy napis „Magiczna Strefa Elfów”. Na wstępie podeszła do nas dziewczyna przebrana za elfa, poczęstowała kolejnymi łakociami i zaprowadziła nas do jednego z niskich stolików, przystosowanych do wzrostu dzieciaków, gdzie wyjaśniła nam co możemy przy nim zdziałać i czym się pobawić. Willie nie tracił ani chwili i od razu rzucił się na kolorowy papier, jakby zaraz miało się zjawić stado dzieci spragnione ów papieru do tego stopnia, że gotowe byłby za niego zabić. Tak mniej więcej wyglądało to, jak błyskawicznie złapał blok kartek. Nim się obejrzałam podsunął mi czerwoną i spojrzał na mnie niczym staruszek zmarnowany życiem. Ta szybka zmiana wprowadziła mnie w niemała konsternację.
            - Wiesz co, Nancy... - zaczął wzdychając głęboko, a mnie zachciało się śmiać z tego, jak górnolotne było jego aktorstwo, a zarazem z trudem opanowałam swoje zaciekawienie. - Bo u mnie w przedszkolu jest taka jedna dziewczyna i tak sobie myślałem...
            Uśmiechnęłam się pod nosem, słysząc jak niepewnie i skromnie wyznaje mi swoje uczucia względem jakiejś dziewczynki, a wokół mojego serca zawirowało nietypowe ciepło. Wzruszył mnie fakt, że młody zechciał podzielić się tak istotnym faktem ze swojego życia akurat ze mną, a co najważniejsze, nie wstydził się mnie, co było jednoznacznym znakiem, że mi ufał. O nic więcej prosić nie mogłam. Wkroczyłam na kolejny etap naszej relacji, co niezmiernie mnie cieszyło.
            - Jak ma na imię? - pospieszyłam z pytaniem, widząc, że chłopiec nie wiedział jak kontynuować.
            - Zoe – mruknął pod noskiem, a jego oczy zabłyszczały w świetle kolorowych światełek ozdabiających średnich rozmiarów choinkę stojącą tuż obok nas.
            - W takim razie – zaczęłam, spoglądając na niego z pełną uwagą, aby przypadkiem nie poczuł się zlekceważony bądź nie przeszło mu przez myśl, że jego problem mnie nie interesuje lub jest błahy. To, że on na mnie nie patrzył nie znaczyło, że i ja miałam się tak zachować. - Ta cała Zoe ma ogromne szczęście, że taki młody dżentelmen jak ty się nią zainteresował.
            - Ale ona nic nie wie – rzekł zmartwiony i wciąż nie utrzymywał ze mną kontaktu wzrokowego, prawdopodobnie ze stresu. Jeśli patrzenie na rzeczy walające się po stole ułatwiało mu sprawę, nie przeszkadzało mi to absolutnie. - Dlatego pomyślałem sobie, że zrobię dla niej kartkę.
            - To bardzo miłe z twojej strony – przyznałam, ukrywając niemałe zdziwienie jego pomysłem, bo jaki czterolatek wpadłby na to, aby własnoręcznie zrobić laurkę dla koleżanki? W tym wieku chłopcy są jeszcze na etapie „dziewczyny fuj”, zaś ten młodzieniec wykazał się wielką odwagą bowiem był raczej świadom, że gdyby jego koledzy dowiedzieli się o tym, wyśmialiby go. Willie sporo zyskał w moich oczach podczas tej rozmowy, a był to dopiero jej początek.
            - A ty dla kogo zrobisz? - spytał tak z innej beczki, przerywając temat swojej sympatii, czym nieco zbił mnie z tropu. Zapewne oczekiwał, że również zechcę wyprodukować coś dla kogoś płci przeciwnej, niestety byłam zmuszona go rozczarować.
            - Nie wiem – odparłam w pierwszej chwili, wzruszając ramionami i autentycznie zastanawiając się nad szybką odpowiedzią. - Pewnie dla mamy.
            - Nie lubisz żadnego chłopaka?
            W sekundę, jak zaczarowany wyrzucił poważnego, przybitego Williama za plecy i znów powrócił na swoje stanowisko wścibskiego, energicznego Williego.
            - Lubię wielu chłopaków, ale nie w taki sposób, w jaki ty lubisz Zoe. – Sprytnie wybrnęłam z sytuacji, gotowa do triumfowania, lecz mały miał coś w zanadrzu.
            - Aha... - zaczął w prawdzie niegroźnie i zdawałoby się, że to koniec i zaraz przejdziemy do produkcji miłosnych uniesień na poziomie przedszkola, jednak się przeliczyłam. - To wybierz jednego z nich, co lubisz najbardziej. - Nie dawał za wygraną, najwyraźniej opcja podarowania kartki świątecznej mamie nie wydawała mu się zbyt atrakcyjną.
            - Najbardziej lubię Milesa, ale teraz od robienia kartek ma Minnie – odpowiedziałam całkiem szczerze, nie do końca zdając sobie sprawę z tego, że zabrzmiało to trochę niestosownie, mimo to, że nie miałam na myśli niczego poza najczystszą przyjaźnią, którą stworzyliśmy z Charliem w ciągu ostatnich sześciu lat. Na szczęście Willie poprowadził ten wątek w nieco innym kierunku, za co byłam mu wdzięczna. Kto go wie, mógłby mnie jeszcze zapędzić w kozi róg swoimi cwanymi zagrywkami i wykorzystać to potem przypadkowo przeciwko mnie.
            - Miles to ten kolega od Harry'ego, nie? - zagadnął, jakby dla potwierdzenia.
            - Owszem.
            - To może zrobisz kartkę dla Harry'ego? - wypalił, prawie że wchodząc mi w zdanie, a ja aż otworzyłam szerzej oczy w reakcji na jego propozycję. Rozdziawiłam lekko usta, nie bardzo mając pomysł na ripostę, co pozostało niezauważonym tylko i wyłącznie dlatego, że uwagę małego Stylesa przykuły jakieś dźwięki dochodzące z innej części Magicznej Strefy Elfów.
            - Myślę, że Harry dostanie wystarczająco dużo kartek od dziewczyn z całego świata – powiedziałam, kiedy Willie ponownie skupił się na mojej osobie. Nie było co owijać w bawełnę, młody wiedział, co robił jego starszy brat i że miliony nastolatek na świecie za nim szalało. Nie raz widział sterty listów, które przychodziły do ich domu non stop w ciągu całego roku.
            - Ale ciebie zna, więc to co innego.
            Kiedy on się zrobił taki wygadany?
            - Ciebie też zna, ty mu zrób – wycedziłam wielce zadowolona ze swojej bystrości i natychmiast odczułam euforię spowodowaną nagłą świadomością własnej wyżyny intelektualnej. Nad prawie cztery razy młodszym ode mnie człowieczkiem...
            - Przecież ja robię dla Zoe.
            Zmieszałam się. Przyparł mnie do muru, skubaniec, w dodatku mu w tym pomogłam. Przy okazji zdałam sobie sprawę, że wcale taka bystra nie byłam.
            - Dobra, dobra, zrobię dla twojego brata! - burknęłam dla świętego spokoju i wytykając język czterolatkowi, sięgnęłam po czarny pisak. Zawiesiłam rękę nad pustą kartką, którą wcześniej złożyłam na pół, i zdałam sobie sprawę, że nawet taka durna świąteczna laurka dla przyjaciela nie była prostym zadaniem do wykonania i nie chodziło tu o jego techniczną cześć, tylko o to, co powinnam była w niej zawrzeć.






            Po odwiezieniu Williama do domu około czternastej, wreszcie miałam odrobinę czasu na mały odpoczynek przed planowanym pisaniem kolejnych stron swojej książki. Oczywiście Anne, jak to Anne wykazała się ogromną życzliwością i wręcz nalegała, abym została u nich na obiad, natomiast Willie stanął za nią murem i nie miałam innego wyjścia, jak zjeść z nimi tego przepysznego kurczaka z warzywami.
W drodze powrotnej do domu złapał mnie deszcz ze śniegiem, co nie było mi na rękę zważywszy na fakt, iż nie wzięłam ze sobą czapki, a przy swoim płaszczu nie miałam kaptura. Zbliżając się do niewielkiego, dwupiętrowego budynku, w którym przyszło mi mieszkać przez całe swoje dotychczasowe życie, zaczęłam ostrożnie truchtać, aby przypadkiem nie poślizgnąć się i nie przewrócić. Będąc już na ganku do moich uszu dotarły tak bardzo znajome dźwięki określone przeze mnie i Mins mianem świątecznego łoskotu. Od Wigilii dzielił nas dwa dni, a ściślej mówiąc około pięćdziesięciu godzin, nadszedł zatem czas na ostateczną rozgrywkę w kuchni i ogólnie na terytorium wroga, jakim były Idealne Święta, dlatego też ów łoskot nasilał się z minuty na minutę. Gdy otworzyłam drzwi frontowe, myślałam, że ten podmuch harmidru zmiecie mnie z powierzchni ziemi niczym bomba atomowa, ale waleczna ja poradziłam sobie z nim, lecz nie miałam pojęcia, że tuż za rogiem czeka mnie przykra niespodzianka.
            Nagle, jak grzyb po deszczu wyrósł przede mną Oliver i nim zdążyłam zarejestrować jego obecność w dość bliskiej ode mnie odległości, gówniarz wyciągnął zza pleców pistolet zabawkowy i strzelił mi małą kuleczką w lewe udo, co naturalnie zabolało, i to całkiem całkiem, a nie miałam ani czasu, ani sposobności do objawiania swojej słabości, ponieważ trzeba było czym prędzej interweniować. Złapałam go za łachy zanim rzucił się do ucieczki i sprzedałam mu lekko w tył głowy tak zwanego „ogarniacza”, na co jęknął i się skrzywił, wysyłając jakieś pogróżki pod moim adresem.
            - Lepiej się pilnuj, bo słyszałam o twoim nieszczęsnym wypadku z wczorajszej nocy – mruknęłam groźnie pod nosem, pewna tego, że mam haka na młodszego kuzyna bowiem słyszałam rozmowę naszych mam o tym jak Ollie zsikał się do łóżka, co było idealnym tematem do szantażu psychicznego i emocjonalnego. Młody był twardy i nie dał po sobie poznać, że nieco go przeraziłam, ale byłam doprawdy w stu procentach pewna, że uspokoi się przynajmniej na kilka godzin. Puściłam go, jeszcze strasząc wzrokiem na dowiedzenia, a ten pobiegł przed siebie, po drodze mijając swojego starszego brata i tym razem strzelił w niego. Jimmy oberwał w krocze, nic zatem dziwnego, że zgiął się w pół w bolesnym lamencie, z kolei ja załamana wszechobecnym chaosem postanowiłam zaszyć się w swoim królestwie póki było to możliwe.
            Zamykając za sobą drzwi do pokoju, a zarazem odcinając się niewidzialną barierą od tego całego hałasu, teatralnie otarłam pot z czoła, po czym rzuciłam się bezwładnie na łóżko. Myśląc kompletnie o niczym, oczyszczając swój umysł w miarę możliwości i wyciszając się na tyle, na ile było to możliwe leżałam na mięciutkich poduszkach do momentu, gdy poczułam, że to już to, że teraz trzeba wstać i zasiąść do biurka. Wołało mnie biurko, wołał mnie komputer, wołał mnie word, wołała mnie klawiatura. Usiadłam w fotelu, przysunęłam się i zaczęłam pisać. Szło dobrze, zaskakująco dobrze, jak na takie warunki, to było zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe, zbyt piękne, aby mogło trwać dłużej niż... Bodajże siedemnaście minut.
            Wujek Greg miał to do siebie, że uwielbiał, po prostu uwielbiał uprzykrzać innym życie, co poniekąd wyjaśniało dlaczego Olivier był takim małym łachudrą. Chociaż tym razem nie zrobił tego całkowicie specjalnie i z premedytacją, włączenie kolęd na cały regulator definitywnie nie należało do najprzyjemniejszych rzeczy, kiedy miało się zamiar SKUPIĆ i PRACOWAĆ, a z całą pewnością nie sprzyjało lepszej atmosferze w domu. Jeszcze większy hałas, prawdopodobnie jeszcze mocniej rozdrażniał mamę i obie ciotki, tyrające od rana w kuchni, zaś wujaszek sączył z ojcem, dziadkiem i drugim wujkiem whisky albo coś w ten deseń i podejrzewam, że niekoniecznie martwiło ich to, że ich biedne żony wyciskały ostatki sił, aby przygotować im smaczne dania.
            Próbowałam kleić słowa w jakieś w miarę sensowne zdania przy akompaniamencie All I Wan For Christmas Mariah Carey, niestety jedyne co miałam wówczas przed oczami to sceny z filmu Love Actually, co wcale, a wcale mi nie pomagało, raczej dekoncentrowało. Zrezygnowana zamknęłam laptopa i zadzwoniłam do Minnie na ploteczki, nie widząc żadnego innego wyjścia. O śnie mogłam pomarzyć, ewentualnie mogłam iść do niej albo do Milesa, ale nie uśmiechało mi się opuszczać murów domu w tak fatalną pogodę. Z racji, że miałam darmowe do tej dwójki, nie szczędziłam sobie minut ani niekiedy godzin na zwyczajne rozmowy z nimi, dlatego też przegadałam z Fletcher niemalże godzinę. Jak zwykle obie ponarzekałyśmy na to, co nas trapiło bądź męczyło, wymieniłyśmy się nowinkami, które krążyły po Holmes Chapel, a także obgadałyśmy szczegóły naszego corocznego, „tajnego” planu wymknięcia się na pasterkę i spotkania się na Cotton Hill około północy razem z Charliem i być może Harrym. Spekulowałyśmy również na temat sylwestra. Zostało do niego zaledwie kilka dni, a my nadal nie mieliśmy żadnych planów, co nas martwiło. Nie chciałyśmy z Mins wylądować znów w jednym z klubów w Macclesfield i oglądać fajerwerków z rynku ów miasta, bo nie było to jakoś nader atrakcyjnym wyjściem, zważywszy na to, że bywaliśmy tam w prawie każdy weekend. Jednak ani ona, ani ja, ani Charlie, ani nikt inny z naszej paczki nie miał żadnej potwierdzonej opcji. Austin mruczał coś o jakiejś domówce w Manchesterze, ale wciąż nie było to nic pewnego, zatem głowiliśmy się nad czymś innym. Byliśmy aż tak zdesperowani, że stwierdziliśmy, że gdy koniec końców niczego nie da rady załatwić, wydamy świąteczne pieniądze na porządną imprezę w Londynie, ot co.
            Podczas rozmowy z Fletcher mój telefon wydał z siebie charakterystyczny dźwięk sygnalizujący o nadejściu wiadomości, ale mimo ciekawości nie przerwałam i przeczytałam ją dopiero, gdy pożegnałam się z przyjaciółką. Widząc imię Harry'ego na wyświetlaczu, mimowolnie uśmiechnęłam się do siebie. Nie odzywał się przez całe dwa dni, co w sumie nie powinno ani mnie dziwić, ani martwić, choć wydawało mi się to być niczym wieczność, więc esemes od niego automatycznie poprawił mi humor. 
            „Hej, Nance! Jak tam rodzinka? Żyjesz jeszcze czy już dzwoniłaś do terapeuty? Będę w Holmes Chapel jutro po południu. Mama mówiła, że wpadasz na chwilę do Williego, więc na pewno się zobaczymy. Mamy coś dla Ciebie ;)”
            - Mam coś dla ciebie – zastanowiłam się głęboko w myślach, po czym prędko pokręciłam głową i się skarciłam. - Boże, ale ze mnie materialistka.
            Zamiast cieszyć się, że zobaczę go już nazajutrz, po przeczytaniu wiadomości największą uwagę przykułam do tego, że chłopak miał dla mnie jakiś prezent. Właśnie. Prezent. Nancy Fritton, wszystko zawsze na ostatnią minutę. Nie miałam ani konkretnego pomysłu, ani choćby zarysu tego co mogłabym podarować Harry'emu. To nie było takie proste jak niegdyś. Dwa lata temu dałabym mu jakąś dobrą książkę i ulubione słodycze, ale teraz... Co mogłabym dać osobie, która może mieć wszystko, co namacalne, bo przecież zdrowia kupić nie mógł? Nurtowało mnie to od dawna, zastanawiałam się nad tym nie raz, ale mimo częstych rozważań na nic porządnego nie wpadłam. Podobno liczą się intencje, kreatywność i wartość sentymentalna, ale nie stać mnie było na nic fenomenalnego, nic z listy świetnych rzeczy, jakie chciałabym mu dać. Po kilkunastu minutach DOPRAWDY intensywnych rozmyślań postawiłam na ostatni ze składników dobrego prezentu, czyli wartość sentymentalną. Zdecydowałam się zaryzykować i zrobić sama coś, co dla mnie miało ogromną wartość i znaczenie, i miałam nadzieję, że dla Harry'ego także będzie je miało, a mianowicie moim prezentem dla niego miała być antyrama, w której umieściłam pewne drobiazgi bezpośrednio łączące mnie z nim. Na samym środku widniały dwa zdjęcia, oczywiście przedstawiające naszą dwójkę. Pierwsze zostało zrobione przez Nialla podczas mojego pobytu w Londynie, było zatem najświeższym, jakie mieliśmy, drugie natomiast było tym samym, które zobaczyłam w pokoju Harry'ego, gdy bawiłam się z Williem w chowanego, czyli to z szesnastych urodzin Minnie. Trochę natrudziłam się z odnalezieniem go bowiem musiałam przejrzeć kilkanaście płyt pełnych zdjęć z najróżniejszych wypadów, czy spotkań. Przy okazji powspominałam stare dobre czasy, do czego nie doszłoby gdybym wcześniej nie podarła ów fotografii w akcie wściekłości. Z dalszą częścią prezentu miałam nieco większy problem, ponieważ aby wybrać odpowiednie fragmenty naszych tekstów potrzebowałam znacznie więcej czasu. Przejrzałam wszystkie wiersze Harry'ego, jakie miałam, przebadałam każdy z nich po parę razy, aby wyłonić z nich to, co najważniejsze i najlepsze. Wycinając poszczególne zdania zarówno z kartek z jego twórczością, jak i ze swoich zeszytów, miałam wrażenie, jakbym krzywdziła samą siebie, jakby każdy ruch nożyczkami zadawał kolejną, coraz to mocniejszą ranę, ale gdy pomyślałam, że robię to dla niego i wcale nie pójdzie to na marne ów dziwne uczucie odeszło. Cytaty z piosenek i wierszy bruneta wraz z fragmentami swojej „wczesnej” prozy poukładałam wokół naszych zdjęć, a w prawym, dolnym rogu napisałam czerwonym pisakiem średnich rozmiarów „Wesołych Świąt”. Całość prezentowała się całkiem dobrze. Co prawda nie był to ósmy cud świata, ale mimo to byłam w miarę usatysfakcjonowana z efektu końcowego i nie mogłam się doczekać aż dam go przyjacielowi.
            Po kilku godzinach przygotowywania prezentu, w ciągu których o dziwo nikt z rodziny mnie nie nękał nadeszła chwila, gdy wreszcie przypomnieli sobie o moim istnieniu. Szkoda, że nastało to w momencie, gdy ponownie zasiadłam do komputera i otoczona względną ciszą (kolędy ustały, a hałas z dołu zmniejszył się) zaczęłam pisać.
            Do mych uszu dobiegło skrzypienie otwieranych drzwi, więc błyskawicznie obróciłam się, aby zobaczyć kto był na tyle odważny, aby zakłócić mój spokój. Ów śmiałkiem okazała się być moja dziesięcioletnia kuzynka, dzięki czemu śmiało mogłam się na niej wyżyć w razie czego. W innym wypadku nie mogłabym raczej pokrzywić się na dorosłych.
            - Ciocia cię woła – burknęła charakterystycznym dla siebie tonem, który brzmieniem przypominał pełen obiekcji, pretensji, zarzutów i pesymizmu. Trochę dużo negatywów jak na istotę stąpającą po ziemi zaledwie dekadę. Co więcej jej twarz nie ukazywała absolutnie, powtarzam absolutnie żadnych emocji, co kolidowało właśnie z ów zjadliwym tonem. Po prostu stała z pokerową twarzą i ani drgnęła. Oboje z Oliverem stosowali na członkach naszej rodziny dwa różne sposoby szantażu i przemocy emocjonalnej, kolejno – psychiczny i fizyczny. Ollie strzelał do mnie i Jimmy'ego z pistoletu na kulki i tym podobne, a młoda zazwyczaj doprowadzała do szału neutralną postawą, stoickim spokojem i paroma innymi sztuczkami. Ciekawe zjawisko, bo ja nie byłam takim wariatem w dzieciństwie. Mali sadyści. Gdy się dobierali to byli niczym podwójne combo obrażeń.
            - Zaraz przyjdę - odparłam niezbyt zadowolona z jej obecności i nowiny, jaką przyniosła i z powrotem zwróciłam się w stronę komputera, aby chociaż dokończyć rozpoczęte zdanie, jednak moje skupienie odeszło w siną dal, kiedy zorientowałam się, że drzwi od mojego pokoju wcale się nie zamknęły, co oznaczało, że Lucy wciąż w nich stała. Odwróciłam się do niej, a ta jak posąg ślęczała z łapą na klamce i się na mnie gapiła. Bez słowa. Prawie minutę. Próbowałam ją przegonić, tudzież dać jej do zrozumienia, że ma się ulotnić poprzez uniesienie brwi i przybranie dość wymownej miny, na co w ogóle nie reagowała. Była aż tak upośledzona, czy zepsuł jej się wzrok? Ta scena była dość osobliwa, zresztą jak cała moja rodzina, a potwierdzało to dziwaczne zachowanie mojej kuzynki.
            - Idź już sobie. - Machnęłam dwa razy ręką i posłałam jej sugestywne spojrzenie, dopiero wtedy zniknęła w milczeniu, naturalnie drzwi zostawiając otwarte na oścież, co doprowadziło mnie do wydania z siebie jęku, a może raczej ryknięcia powstałego z mieszanki irytacji i... irytacji. Dokończyłam akapit na odwal, tylko po to aby nie zapomnieć co chciałam w nim zawrzeć. Skleiłam kilka prostych, słabo brzmiących zdań, które później miałam zamiar rozbudować i dopracować, po czym opieszale podniosłam się z krzesła i mozolnym krokiem ruszyłam przed siebie, po drodze wykonując jakieś modły i odprawiając rytuały, coś na podobę budowania wokół siebie niewidzialnej, aczkolwiek nad wyraz mocnej powłoki, która miała mnie obronić przed atakami ogrów i innych stworzeń czyhających na mnie na parterze, a także pomóc mi przetrwać interakcje, w jakie prawdopodobnie będę zmuszona się z nimi wdać.
            Im dalej zabrnęłam, tym hałas stawał się silniejszy, a kiedy zbliżyłam się do szczytu schodów dotarł do mnie drażniący głos ciotki Dorothy. Ona nie mówiła. Ona skrzeczała. Mimochodem skrzywiłam się i odetchnęłam głęboko, doskonale wiedząc co czeka mnie za raptem kilkanaście sekund. Starałam się stawiać kroki zarówno cicho, jak i w miarę szybko, żeby nie zwrócić na siebie zbędnej uwagi, pomóc mamie i czym prędzej wrócić do swojego pokoju, niestety los zaplanował dla mnie inny bieg wydarzeń. Gdy byłam już prawie że na samym końcu, z salonu wyłoniła się ciotka Dorothy, rzecz jasna od razu mnie zauważając.
            - Ach, Anna*! Gdzie masz swój sweter? - zagadnęła zniesmaczona, oplatając mnie swoim masywnym ramieniem, a jedyne co pojawiło się na mojej twarzy to bezsilność i zrezygnowanie, czyli to, co zwykle w takiej sytuacji. Ta kobieta chyba nigdy nie zrozumie, że Anna i Nancy to dwa różne imiona.
            - Mam na imię Nancy, ciociu, a sweter w praniu. - Rozpoczęłam tradycyjną reprymendą odnośnie poprawności mojego imienia, zaś zakończyłam małym kłamstewkiem. Te całe swetry świąteczne nie dość, że były już trochę przymałe, to okrutnie gryzły i podczas noszenia ich nie było minuty bez szaleńczego drapania się po niemalże całym ciele.
            - Tak nie może być. - Pokręciła głową z dezaprobatą, zaciskając przy tym swoje malutkie usteczka, przez co jej pulchne policzki nadęły się jeszcze bardziej i wyglądała, jakby próbowała pobić rekord świata we wstrzymywaniu oddechu. - Powiem Jimmy'emu, żeby dał ci jakiś swój – kontynuowała z wielką ulgą, a zarazem dumna z tego, jak szybko udało jej się odnaleźć rozwiązanie dla tego ciężkiego problemu.
            - Dziękuję, byłoby miło z jego strony – odparłam z nadzieją, że jeśli przystanę na jej propozycję to wypuści mnie ze swych objęć wcześniej, tymczasem ratunek nadszedł całkowicie niespodziewanie i powiedziałabym, że nawet nim się obejrzałam.
            - O! Tu jesteś Nancy, chodź, pomóż mi – powiedziała mama na jednym wdechu, wciskając mi do rąk blachę pełną gotowych do pieczenia babeczek. Nie protestując, złapałam ją w akcie wdzięczności za oswobodzenie mnie z rąk drugiej najbardziej niebezpiecznej osoby w rodzinie. Co jak co, ale najwyższe miejsce na podium zajmował osobnik płci męskiej. - Włóż to do piekarnika – poinstruowała mnie Fiona, a sama zabrała się za sprzątnięcie blatu kuchennego.
            - Przypomnij mi czemu te świry przyjeżdżają DO NAS co roku? - spytałam ironicznie, podkreślając część zdania mówiącą o tym do kogo ZAWSZE zwalają się Frittonowie, jednocześnie wykonując polecone mi zadanie. Mama jak oparzona odwróciła się w moją stronę i aż zaparło jej dech w piersiach. Pewnie bała się, że ktoś to słyszał, ale nie było raczej takiej możliwości, ponieważ wszyscy kręcili się wówczas po salonie.
            - Nancy! - skarciła mnie prawie tak dobitnie, jak przy stole podczas pamiętnego obiadu u Anne. - To nasza rodzina! - dodała, jakby był to najbardziej niepodważalny argument w historii ludzkości.
            - I czasem mnie to martwi – mruknęłam, po części naprawdę tak sądząc, po części drocząc się z nią, do czego podkusiła mnie jej zabawna mina, mówiąca wiele rzeczy naraz. Między innymi to, że bała się, że w istocie ktoś mógł nas podsłuchać, a zarazem miała nadzieję, że tak nie było. Widniało tam także zdegustowanie pod tytułem „Jak mogłaś coś takiego powiedzieć, Nance?”, ale gdzieś tam dostrzegłam też niewielką nutkę zrozumienia i zastanowienia, czy może przypadkiem nie miałam racji? Może oni serio byli dziwni? Szczególnie Greg. I Ollie. I Lucy. I ciotka Dorothy. I Jimmy. Wszyscy, ale ta piątka szczególnie.
            - Pamiętaj, że jesteś takim samym Frittonem, jak oni.
            Nie odpowiedziałam nic. Zmarszczyłam tylko brwi i jak to na mnie przystało rozpoczęłam na tyle dogłębną analizę, na ile pozwoliła mi na to chwila.
            I tym oto akcentem Fiona dała mi do zrozumienia, że faktycznie byłam takim samym Frittonem, jak ta cała zgraja indywiduów, z tym że w przeciwieństwie do nich starałam się panować nad naszymi defektami w miarę swoich możliwości. Ale... Tak, byłam Frittonem z krwi i kości, a my nie dajemy sobie w kaszę dmuchać. Nigdy.



 
Anne* - Nancy było kiedyś skrótem od imienia Anne, ale bodajże od XVIII wieku jest już uznawane za zupełnie inne imię.


_____________________________________________
             Dobry wieczór, mili państwo! Dzisiaj znów krótko, bo już jestem zmęczona. Cieszę się, że wreszcie udało mi się skończyć ten rozdział i jutro (o ile pozwolą na to obowiązki) zabiorę się za szósteczkę na Off The Coast. Ten rozdział pisałam na kilka tur, miała w nim być jeszcze jedna scena, ale jednak wyjscie lepiej gdy zawrę ją w następnym. Już jesteśmy tak blisko TEGO, jeszcze tylko jeden odcinek i TO się stanie. Haha :D Jestem kupą, bo spoileruję, ale przecież wszyscy się TEGO spodziewają, prawda? :D Poza tym ten rozdział taki jakiś krótki się wydaje. Może troszkę nudny jest, ale takie spokojniejsze odcinki też muszą być. Do napisania, kochane czytelniczki (może i nawet czytelnicy, kto wie :O SĄ TU JACYŚ PANOWIE? :D) Przepraszam, że nie poinformowałam na twitterze wszystkich, ale nie mam już dziś czasu :<

Wesołego jajeczka, wszystkim życzę! :D
Meadow




17 komentarzy:

  1. Ciekawy rozdział! x

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć i czołem <3
    Cieszę się, że udało Ci się skończyć ten rozdział. Choć faktycznie dość krótki jak na Twoje możliwości, ale za to nadrabia jakże pięknymi opisami!
    Niby mamy atmosferę świąteczną obecnie, ale po pierwsze to inne święta i nie odczuwa się ich w ten sam sposób. Dla mnie osobiście Boże Narodzenie jest bardziej odczuwalne, dlatego tak wciągnęłam się w ten rozdział. Opis tych wszystkich szaleństw zakupowych tuż przed Wigilią, różnego rodzaju promocji, które tylko kuszą biednych, często spłukanych ludzi i oczywiście spadający z nieba śnieg, zmieszany niekiedy z deszczem. Wprowadziłaś mnie w taką zimową atmosferę i choć nie lubię, wręcz nie znoszę zimy, akurat to mi nie przeszkadza.
    Myślałam, że opieka na Willim sprawi Nancy jakieś problemy albo, że chłopczyk będzie po prostu niegrzeczny. Ale tutaj w sumie bardzo miłe zaskoczenie! Jedynie raz zrobił coś takie łał z tą ucieczką i gonitwą po całym centrum handlowym, ale wierzę, że to w celu rozluźnienia. To jego przyznanie się do tego, że polubił Zoe było takie awwww, przeurocze! No bo skoro padło to z ust czterolatka, czemu się dziwić? Ale Nancy bardzo dobrze postąpiła, wysłuchując go i doradzając, chłopczyk na pewno bardzo się ucieszył, że ma w niej wsparcie. Ktoś inny mógłby przecież uznać to za kompletne bzdury, ale przecież należy pamiętać, że takie wczesne zauroczenia są bardzo, bardzo ważne dla takich dzieci. Pomysł z kartką naprawdę świetny, więc liczę kiedyś na wzmiankę, że Zoe z przyjemnością przyjęła prezent i się jej spodobał. Podstępny trochę też nasz Willie - wkopał Nancy w robienie kartki dla Harry'ego, ale no cóż... dziewczyna musiała się poddać, bo raczej nie miała innego wyboru.
    Styles pojawia się tutaj dosłownie przez ułamek sekundy, w dodatku tylko w tekstowej wiadomości, ale czuję, że wszędzie go pełno. To pewnie za sprawą tego prezentu, który Nancy postanowiła dla niego wykonać. Jego wiadomość bardzo ją ucieszyła, co zresztą sama przyznała i jestem ogromnie ciekawa, co też takiego dla niej mają? Świetny pomysł z wykonaniem tego podarunku, myślę, że Harry doceni starania Nancy i przede wszystkim będzie miał coś wyjątkowego i niepowtarzalnego, czego z pewnością nie dostanie od żadnej fanki.
    Rodzina potrafi być czasem uciążliwa, więc doskonale rozumiem zdenerwowanie i irytację dziewczyny. Najczęściej ktoś coś od nas chce, kiedy mamy nagły przypływ weny, natchnienia i pomysłów i koniecznie chcemy to wykonać. Ale Nancy dzielnie to znosi, nie obyło się bez kilku uszczypliwych uwag, ale przecież każdy z nas ma do tego prawo, nie da się przez cały czas być cierpliwym.
    Kochana, jak już mówiłam wcześniej - wielbię Twoje opisy, które zdecydowanie górowały w tym rozdziale! Mam nadzieję, że z pisaniem kolejnej części pójdzie Ci łatwo. Dużo weny i czasu przede wszystkim. Korzystając z okazji - Wesołych, radosnych i spokojnych Świąt!
    Love <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Po pierwsze: jestem totalnie zakochana w szablonie, po drugie: jeszcze większą miłość żywię do tego rozdziału. Uwielbiam tę historię, a ponieważ dodajesz dosyć rzadko (co jest zrozumiałe, bo wszyscy cierpimy na chroniczny brak czasu), tym bardziej starałam się czerpać przyjemność z czytania :D
    Zatęskniłam trochę za atmosferą świąt Bożego Narodzenia, bo chociaż mamy teraz Wielkanoc, to jednak dużo bardziej magicznie jest właśnie w grudniu, przy choince i nawet przy tych niekoniecznie udanych coverach kolęd. Poniekąd rozumiem jednak Nancy, która do tego całego zamieszania podchodziła bardzo sceptycznie, nie mówiąc wrogo. W sumie racja, Boże Narodzenie to okres skumulowania hipokryzji, kiedy wszyscy wokół udają niesamowicie szczęśliwych i zżytych, z każdej strony sypią się wcale nieszczere życzenia, a do domu zjeżdża się rodzinka, niekoniecznie mile widziana. Ja sama ubolewam, gdy tylko mama zaprasza do domu babcię (jest tak upierdliwa i czepliwa, że chyba następnym razem specjalnie wyjdę do niej w samej bieliźnie i z makijażem w stylu Taylor Momsen, żeby ją wkurzyć), a Nancy musiała się zmierzyć z pięcioosobową zgrają, co nawet człowieka o anielskiej cierpliwości doprowadziłoby ostatecznie do szewskiej pasji.
    Cieszę się, że w tym rozdziale pojawił się mały William, który jest po prostu przeuroczym chłopcem. Jakkolwiek nie jestem fanką dzieci, to Willem chętnie bym się zajęła, jest grzeczny, wyjątkowo bystry jak na swój wiek i w żadnym wypadku nieupierdliwy. To było totalnie słodkie, kiedy zaczął opowiadać swojej opiekunce o tej dziewczynce z przedszkola! Takie pierwsze "miłości" są cudowne, bo chociaż niedojrzałe i dziecinne, to jednak szczere. Widać było, że Williamowi na swój sposób zależy na tej całej Zoe, czego oczywiście najlepszym dowodem jest determinacja, z jaką przystąpił do wykonania dla niej laurki. No i przede wszystkim powiedział o tym Nance, a że ufa jej i wie, że nie zostanie przez nią wyśmiany, mógł spokojnie zdobyć się na szczerość. Jakimś magicznym cudem spodziewałam się, że koniec końców rozmowa zejdzie na Harry'ego. Will chyba już za bardzo się zawstydził mówieniem o Zoe, dlatego spróbował przenieść uwagę na Nancy, tym samym szukając u niej czegoś na kształt zrozumienia. Gdyby mu powiedziała, że ona też LUBI jakiegoś chłopaka, to na pewno byłoby mu raźniej. Mały, jak już zresztą wcześniej wspomniałam, jest szalenie bystry i sam wydedukował, że Nance mogłaby wykonać kartkę dla Stylesa. Swoją drogą wyobrażam sobie, gdyby dziewczyna faktycznie wręczyła chłopakowi tę laurkę - cóż, on pewnie z grzeczności nic by nie powiedział, ale ja na jego miejscu spłakalam się ze śmiechu, no sorry Nancy XDDD
    Oliver to diabeł wcielony, ja i tak podziwiam główną bohaterkę za to, że powstrzymuje się do kąśliwych uwag i trzepnięć w tył głowy, bo ja bym gnojka chyba zabiła, nie obchodziłoby mnie, że jesteśmy w jakiś tam sposób spokrewnieni ;____; Niby taki wyszczekany gówniarz, a zaszczał całe łóżko. Karma, chłopie. Ale w sumie to widzę, że jaki ojciec, taki syn. Greg też powinien dostać porządnego liścia za odpalenie tych irytujących kolęd. Dobra, czasem jestem w nastroju i lubię ich sobie posłuchać - a jeszcze bardziej wyć głośniej niż wokalista - ale nie, kiedy jestem czymś zajęta, zwłaszcza czytaniem czy właśnie pisaniem. No ale cóż, święta polegają głównie na przebywaniu w domu wariatów, coś o tym wiem ;x
    Ciekawa jestem, co nasza paczka ostatecznie zaplanuje na Sylwestra (czy mi się wydaje, czy TO wydarzy się właśnie podczas świętowania Nowego Roku?!). Taki wyjazd do Londynu byłby naprawdę genialną opcją i jeśli faktycznie tam pojadą, to będę im zazdrościć do końca życia, zwłaszcza że swojego ostatniego Sylwestra spędziłam nudząc się w domu -,- Aż się podjarałam, jak Nancy dostała smsa od Harry'ego. Ej serio, czasami mam wrażenie, że reaguję bardziej emocjonalnie niż ona sama XD Muszę przyznać, że Styles nieźle mnie zaintrygował słowami "mam coś dla Ciebie". Ciekawa jestem, co takiego wymyślił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Chociaż wiem, że ma kasy jak lodu i mógłby jej podarować górę złota, to jestem przekonana, że będzie to coś małego i symbolicznego, co strasznie ucieszy Nancy, w sumie nie ma nic piękniejszego od właśnie takich drobnych prezentów od serca. Ona sama wpadła na świetny pomysł z tą antyramą, moim zdaniem to zawsze trafiony i udany podarunek. Lepiej zrobić coś samemu, jeśli się oczywiście potrafi, niż łazić po sklepach i kupić coś gotowego. Jestem pewna, że Harry będzie zachwycony.
      Ej ta mała Lucy jest taka... kripi ;o Serio, już chyba wolę tego wkurzającego Olivera i jego fizyczne znęcenia się, niż taką małą, niewzruszoną istotkę, która na dodatek stoi bez ruchu i się na Ciebie gapi, zupełnie tak, jakby właśnie się zastanawiała, na ile części Cię pokroić. W sumie ciotka Dorothy wcale nie jest lepsza. Dobra, być może stara się być serdeczna i na swój sposób jest miła, ale takie ściskanie, całowanie i skrzeczenie nad uchem zawsze mnie strasznie irytowało, zwłaszcza że sama mam takich osobników w rodzinie. Może i Nancy też ma na nazwisko Fritton, ale cieszę się, że pozostała... normalna. Też ma trochę pofyrtane w głowie, tylko że na taki fajny sposób, który bardzo lubię XD
      Cóż, nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na ciąg dalszy i życzyć Ci weny <33

      Usuń
  4. Kochana!
    Właśnie zaczęłam komponować w głowie genialny wstęp do komentarza, ale mama wyrzuca mnie z psem na spacer. Więc moje rude, czteronożne szczęcie tyca Cię nosem i pozdrawia serdecznie machając ogonem, którego nie ma. A ja muszę wyjść z nim i całą drogę będę się modlić by mądre słowa nie uciekły z mojej głowy jak mają ostatnio w zwyczaju.
    Pozdrawia pomorze, gdzie jest obecnie 36 stopni w słońcu. Niach, niach, niach. xD
    Jesteś mistrzem strategii niemal tak dobrym jak ja. Nie mogłaś sobie lepiej dobrać okresu by dodać rozdział. Piszesz o świętach BN, ale dodanie rozdziału tuż przed świętami Wielkanocy wpisuje się dobrze w klimat, bo co jak co - zrozumieć irytację Nancy przyszło mi bardzo łatwo, gdy czytałam o jej zmaganiach z rodziną i całym tym zamieszaniem, sama będąc zmęczona do kresu wytrzymałości po bieganiu wzdłuż alejek sklepowych i innych shitach.
    Willie powinien mieć w tym rozdziale skrzacie uszy, albo strzałę amora pod pachą. Tak wmanewrował naszą cudowną bohaterkę w rozmowę, że chociaż wcale nie chciała musiała pomyśleć o Harrym w romantycznym kontekście, a co więcej uświadomiła sobie, że w sumie obok jednej słodkiej pary przyjaciół zostali oni i to w sumie nawet wywołuje presję by coś z tym zrobić. Oczywiście to COŚ to akurat to na co wszyscy czekają zagryzając wargi lub - jak w moim przypadku - paznokcie. No, bo proszę Cie: ILE MOŻNA?
    Chciałabym wylać z siebie wiele jady dotyczącego świat, ale złagodziła go góra czekoladek Lindt’a, które wpierniczyłam ciesząc się jak głupia, że w końcu mogę zjeść coś słodkiego. Poza tym po co mam wysilać swoje przenośnie, przyimki, przymiotniki, przysłówki i inne formy ekspresji (jak na przykład wulgaryzmy xD ), skoro kochana, cudowna i cynicznie-sarkastyczna Meadow zawarła już wszystko co można powiedzieć na temat świąt. Każdy aspekt od kuchni, bachory, krewnych, zero prywatności, problemy z prezentami pojawiły się w tym rozdziale i ja już nic więcej nie mam do dodania. No może, że zapomniałaś o BIG CHRISTMAS FIGHT. Obowiązkowa przy każdych świętach BN i innych. Rada od M.K: aby uniknąć takich strasznych przeżyć lepiej spędzać święta z przyjaciółmi. Nawet jak mają paść spać zaraz po wstaniu od stołu. xDD
    Wspomniałam o tych prezentach nie bez powodu. Nancy miała problem z zdecydowaniem co by tu kędzierzawemu sprezentować i wcale się jej nie dziwię. Zaskoczyłam się nawet, że od tych wszystkich myśli nie rozbolała ją głowa. Ale jak widać marszczenie czoła sie opłaciło, bo pomysł na który wpadła jest jak najbardziej odpowiedni i zgaduję, ze wykonanie też nie najgorsze, bo w końcu można naszą główną bohaterkę nazwać artystą.
    Ale czy to znaczy, że nas też można?
    Dobra, nie zgłębiajmy się w to lepiej.

    Komentarz trochę mi słaby wychodzi, ale widać przesilenie wiosenne wyciąga z nasz wszystkich energię i do bani się nam pisze. Dlatego też przechodzę już do zakończenia. Jest ono kurewsko ważne, bo cały rozdział ma przepiękną strukturę. Ten temat świąt pięknie pokazuje nam charakter Nan, która wścieka, piekli się i narzeka, ale każde podjęte przez nią działanie pokazuje tylko jedną rzecz: po prostu się dostosowała do warunków i jest taka jak każdy z członków rodziny. Jej niezadowolenie musi tak samo irytować jak przekręcanie imion przez ciotkę, czy alkoholowy odór wujka. Cóż, takie życie. Asymilacja to rzecz, która się zdarza nawet tym, którzy najgłośniej ją negują.

    Ściskam, całuję i wysyłam szczere życzenia masy weny, bo za chwilę zrobi się na tym blogsporcie zastój nie do zniesienia. I co ja będę biedna czytać?

    M.K

    P.S TAK BARDZO KOCHAM TEN SZABLON! NIE WAŻ SIĘ GO ZMIENIAĆ JESZCZE PRZEZ CHWILĘ!

    OdpowiedzUsuń
  5. Po pierwsze-cudowny wygląd bloga ♥
    Po drugie-jejuu nareszcie nowy rozdział,tyle czasu na niego czekałam dbiufbeiwubfubfiewbfiw
    Po trzecie-na pewno już to mówiłam, ale powiem jeszcze raz. Uwielbiam twój styl pisania, szczerze mówiąc to sama nie jestem pewna, co w nim takiego jest, ale wszystko, co piszesz przyjemnie się czyta. Mogłabyś napisać instrukcję obsługi pralki, a ja byłabym nią zachwycona.
    Co do rozdziału-nie działo się nic specjalnego,ale był fajny :) To jak Nancy opisuje swoją dziwaczną rodzinkę-mistrzostwo. Ale brakowało mi tu Harrego :( Czekam z niecierpliwością na TO co ma się stać haha :D
    No to do następnego,trzymaj się :) xx

    OdpowiedzUsuń
  6. Początek cudowny.. Hahhaha :D
    Zakończenie nie gorsze :3
    Jeśli pozwolisz, zostawiam link do siebie http://psychiczna-pulapka.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  7. Idealny. Już czekam.na nastepny.

    OdpowiedzUsuń
  8. Haha, początek rozdziału bardzo mnie rozbawił. W taki trafny sposób opisałaś cały ten świąteczny zawrót głowy. idealnie dobrane słowa, serio.
    Miło, że Nancy zgodziła się zaopiekować Williamem i dać Annie chwilę żeby mogła odsapnąć przed świętami. Awh, młody Styles się zakochał! Jakie to urocze, omg. W ogóle od zawsze uważałam, że to jest takie niezwykle słodkie, kiedy małemu chłopcu podoba się jakaś dziewczynka. Jejuu... <3 Jestem bardzo ciekawa co Nancy napisała na swojej kartce dla Harry`ego. Męczy mnie ta niewiedza haha.
    Boże, współczuję, że Nancy nawet we własnym domu nie może zaznać spokoju. Taka popieprzona rodzina musi być wrzodem na dupie. Fajnie, że wpadła na taki świetny pomysł z prezentem dla Harry`ego. Antyrama to jak najbardziej trafiony prezent. Na pewno Styles będzie zachwycony.
    Świetny rozdział, oczywiście jak zwykle. Czekam na następny i życzę dużo weny! :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Rozdział przeczytałam oczywiście już dawno, ale jak zazwyczaj nie zostawiłam po sobie komentarza, a teraz wchodzę sobie tu, żeby po wpatrywać się w datę pojawienia się następnego rozdziału i aż postanowiłam skomentować :D Chociaż jakieś słowa ode mnie rzadko się pojawiają, to wiedz, że zawsze tu jestem, jak pewnie wiele innych osób ;)
    Haha, świąteczny zawrót głowy ^_^ Ja sama uwielbiam Boże Narodzenia, ale te wszystkie domowe przygotowania sprawiają, że mam ochotę się gdzieś schować ;> A jeśli są święta, to są też prezenty!
    Nancy wybrała chyba najodpowiedniejsza jego formę, bo rzeczywiście- co można dać chłopakowi, którego stać na wszystko, jeśli nie coś od serca? Teraz tylko ciekawe, co Harry kupił jej :D
    Zmuszenie Nancy do zrobienia laurki też było the best! ;D i co ona tam popisała?? ;O
    Agjahckjhsjknshjh dlaczego ja cały czas myślę o tym złowieszczym proroctwie z opisu?! *_*
    No cóż, mam nadzieje, że rozdział pojawi się w miarę planowo i życzę weny ;3

    OdpowiedzUsuń
  10. Witam i o zdrowie pytam!
    Ja zawsze tak fajna, oryginalna i zawsze na końcu. My natural xD
    Fajny ten rozdział taki spokojny, opanowany, pełen przemyśleń i życiowych rad, naprawdę.
    Tak z innej beczki. Puściłam jakąś piosenkę na yt i na początku były syreny policji, a ja już wyskakuję z łóżka i lecę zobaczyć za okno co się dzieje, haha. I takie później: Tak, jesteś idiotką. *Doskonale wiem, że Cię to interesuje xd* Wracając do tego działa na górze.
    Zdajesz sobie sprawę jaki byś szum zrobiła na liście bestsellerów gdybyś wydała książkę? Twój styl jest taki... powiewny? Naprawdę nie wiem jak to określić. Taki nie, hmm.. powiem inaczej. W twoich opowiadaniach nie ma przepychu, tzn, że nie nakładasz tylu rzeczy naraz, że aż głowa boli, tylko to robisz z takim.. dystansem? (Jeśli nie rozumiesz, przepraszam, ale brakuję mi słów już). Nie ma też takiej MEGA prostoty, że jak się czyta to ma się ochotę powiesić z powodu tego, że w ogóle ktoś założył konto na bloggerze i zaczął pisać, o ile to tak można nazwać. Twój styl jest tak bardzo rzadko spotykany, że aż przechodzi ludzkie pojęcie. JESTEŚ JEDYNA W SWOIM RODZAJU, DOSŁOWNIE. Przeczytałam kilkadziesiąt książek, dobra nie oszukujmy się przeczytałam ich około 700 i uważam, że niektóre nie mogłyby się z twoimi ff równać. Taka prawda. Chyba już dużo napisałam na temat twojego talentu :)
    Rozmowa z Willem >>>>>>>> Pobiła na kolana i to dosłownie.
    Ciekawa jestem co takiego Nancy napisze na kartce, haha :D
    Też nie przepadam za moją rodziną w święta! Grr. "No chodź, Ewelinko przywitaj się z cioteczką!" " No jak ja Cię ostatnio widziałam to taka malusieńka byłaś" Rzygam tęczom. Tradycja ze swetrami już u mnie Bogu dzięki się przereklamowała xD Zaraz zasnę dlatego kończę, a jeszcze chcę przeczytać 6 u ciebie (i oczywiście skomentować) :*
    Aha, sorry muszę xD Ten rozdział jest taki sajbduwedvuaoO *-* Haha, dziękuję, dobranoc :D
    E. xx
    P.s Jak też się nie mogę doczekać TEGO czegoś xD
    P.ss TAK WIEM, ŻE MÓJ KOMENTARZ JEST NIE ZROZUMIAŁY JAK I DZIWY, ale wszystko co najlepsze jest dziwne ^^.

    OdpowiedzUsuń
  11. Stesknilam się za twoja twórczością ( niestety po naprawie telefonu nie mogłam nigdzie znaleźć linku:( no ale teraz jak widać juz go mam). Tak miło czytało się dwa rozdziały pod rząd, że nawet sobie nie wyobrażasz.
    Rozdziały jak zwykle świetne i tak lekkie do czytania. Już nie mogę doczekać się następnych.
    Jakoś dziś nie mam weny do długiego komentarza jak z resztą widać ale to pewnie przez ten ból brzucha który towarzyszy mi od rana :(
    Życzę weny...

    OdpowiedzUsuń
  12. aaaaa wreszcie się doczekałam. Tęskniłam ;x
    Rozdział jak zawsze genialny <3
    Czekam na następny :3
    Pozdrawiam :)
    C.

    OdpowiedzUsuń
  13. Czekam na kolejny rozdział i doczekać się nie mogę! Ruszy proszę! :)

    OdpowiedzUsuń
  14. Czekając na next, umieram ! :D Chcę więcej, bo następny rozdział na pewno będzie MEEEEEEEEEEEGA fajny jak ten ♥

    http://sometimes-we-forget-who-we-are.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  15. Dlaczego nie dodajesz kolejnych rozdziałów?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponieważ nie miałam czasu, żeby je napisać. Sesję skończyłam dopiero wczoraj, więc nie mam już nic do roboty i w przyszłym tygodniu pojawią się rozdziały na obu blogach.

      Usuń