Zatapianie smutków i żalów w alkoholu nie należało raczej do roztropnych czy też najlepszych wyjść, tym bardziej jeśli romansowało się z butelką taniego szampana sam na sam siedząc pod drzewem i spoglądając na samochody przemieszczające się w oddali. Jeden łyczek za spowodowanie kłótni, drugi łyczek za przegranie jej, trzeci za wstyd, czwarty za swoje żenujące życie, piąty za brak weny, szósty... Nie ważne za co, i tak będzie jeszcze siódmy, i ósmy, i dziewiąty, i... Aż do ostatniej kropelki. A dalej staczanie się z górki i pociągnięcie przeszczepów do wygodnego łóżeczka w domu i sen. Taki miałam ambitny plan.
Cały dzień zadręczałam się wczorajszą sprzeczką w ogrodzie, a poczucie winy nie dawało mi spokoju ani na chwilę. Było mi ciężko na duszy, pragnęłam przeprosić wszystkich za swoje dziecinne i nieprzyzwoite zachowanie, ale póki co zarówno rodzice, jak i Anne stronili od rozmów ze mną. Fiona i Mark byli źli tylko i wyłącznie na mnie za wszczęcie tej nieprzyjemnej sytuacji. Nie obwiniali Harry'ego, gdyż uważali, że został on przeze mnie sprowokowany i miał prawo do obrony. Ich stanowisko przeciwko mojej osobie, co najmniej mnie zirytowało. Jak mogli odwrócić się od własnej córki? Mogli chociaż udawać, że stoją za mną murem, ale nie, zachciało im się szczerości. Nawet gdy wspomniałam o jego bezczelnym porównaniu, które „przypadkiem” usłyszałam, twierdzili, że mimo wszystko powinnam zachować zimną krew i nie wychylać się poza tłum. Zastanawiało mnie to strasznie mocno jak niektórzy ludzie po prostu lubili być niczym nie wyróżniającymi się szarakami, wolącymi omijać problemy szerokim łukiem zamiast stawiać im czoła. Po kim w takim razie odziedziczyłam taką wolę walki skoro moi rodzice byli zwolennikami porażki i trzymania buzi na kłódkę?
Co do Anne, gniewała się na nas oboje, przy czym zapewne bardziej na swojego syna. W końcu był młodym mężczyzną, w dodatku żyjącym w świecie show biznesu, więc doskonale powinien znać pojęcia takie, jak powściągliwość czy opanowanie. Nerwy puściły z obu stron i zderzyły się tuż nad głowami naszych bliskich, czego ja niezmiernie żałowałam, niestety po fakcie. Najpierw myśl, potem przejdź do czynów, powiadają. Tak też zrobiłam. Zanim wybuchłam, zdecydowałam się na ten egoistyczny krok. Najwyraźniej miałam zbyt mało czasu, aby to dokładnie przeanalizować i podjąć odpowiednią decyzję. Ponadto szalejące wówczas wewnątrz mnie emocje zrobiły swoje. Czasu cofnąć nie mogłam, wypowiedzianych słów także. Musiałam wziąć odpowiedzialność za swoje czyny, przetrwać jakoś sztorm oskarżycielskich spojrzeń i przeczekać aż świadkowie owego zdarzenia nieco ochłoną i zechcą przyjąć moje przeprosiny.
Oparłam głowę o drzewo i popiłam trochę trunku prosto z butelki. Nie miałam cierpliwości do bawienia się w przelewanie szampana do kubeczka, poza tym z gwinta smakowało lepiej, a i cała scena żałości wyglądała bardziej zjawiskowo. Nancy Fritton opłakująca samotnie swój niechybny los nigdzie indziej, jak na Cotton Hill. Porażka dryfowała płynnie wokół mnie, nie dając o sobie zapomnieć. Łaskotała mnie po policzku, bawiła się włosami, drażniła niemiłosiernie i nie zamierzała odejść. Masz babo placek.
- Wypij bimber, który se naważyłaś – mruknęłam pod nosem, już lekko wstawiona i odgarnęłam za ucho wpadające mi na twarz włosy. U podnóża Cotton Hill dostrzegłam Charliego wspinającego się dzielnie na sam szczyt. Nie wydawał się być radosny jak zazwyczaj. Piął się uparcie w górę z rękoma w kieszeniach dżinsowej kurtki, co raczej nie ułatwiało mu zadania. Ja zawsze machałam rękoma na prawo i lewo, kiedy wdrapywałam się na górę, między innymi po to, aby utrzymać równowagę i nie spaść.
- Szukałem cię – powiedział na przywitanie z dziwną jak na niego powagą i dosiadł się do mnie, przy okazji lustrując prawie pustą butelkę, którą trzymałam w dłoni. Podciągnął nogi do siebie i oparł o nie ręce, charakterystyczna poza Milesa. Kiedy widzisz z daleka kogoś siedzącego w taki sposób, możesz spodziewać się właśnie jego.
- Czy to było aż tak oczywiste, że tu jestem? - jęknęłam zrezygnowana, a Miles uśmiechnął się nieznacznie pod nosem. Co prawda, to prawda, bo gdzież indziej mogłabym być jak nie tutaj? To miejsce to moja wizytówka.
- Słyszałem o kłótni – odezwał się po chwili ciszy, patrząc w dal. Jakoś nie bardzo mnie tym zadziwił, więc ani drgnęłam. Również podziwiałam urocze widoki Holmes Chapel skąpanego światłem zachodzącego słońca. Trochę się zasiedziałam od południa...
- Od Minnie? - Byłam niemalże pewna, że to ona zrelacjonowała mu wszystko, zaraz po tym jak sama dowiedziała się ode mnie.
- Nie, od Harry'ego – odparł Charlie bez większego przejęcia, a ja jak oparzona obróciłam się w jego stronę. Tym razem udało mu się mnie zaskoczyć.
- Kiedy się z nim widziałeś?
Każdy, najdrobniejszy szczegół tego spotkania mnie intrygował. Musiałam wiedzieć o jego okolicznościach, treści, przebiegu, jednak zdawałam sobie sprawę, że nie wypada mi o to wypytywać. Zaklęłam w duchu, kolejne zagadki do zastanawiania się nad. Niech to szlag.
- Wczoraj wieczorem.
- I co ciekawego cie powiedział? - spytałam podstępnie z nadzieją, że Miles zechce wyjawić mi choć rąbka tajemnicy. Na pewno wiedział jak cholernie ciekawska byłam i specjalnie odpowiadał tak zdawkowo. A to zdrajca...
- Tylko o tym co się stało.
Ton, jakim się posługiwał brzmiał, jakby zmierzał do dania mi lekcji dobrych manier, przyzwoitości, zwrócenia mi uwagi i wyrażenia dezaprobaty do mojego występku. Zapowiadało się na kolejne spięcie. Zdaje się, że uchodziłam za wroga publicznego numer jeden. Śmiało dajcie mi nalepkę, sama przykleję ją sobie na plecy.
- Nie wspominał nic o tym jak wredną suką jestem? - Zupełnie niepotrzebnie rzuciłam z ironią, a Miles nie odczekując ani chwili dłużej wszedł mi w słowa.
- Nancy... - mruknął załamany, wzdychając głęboko i wreszcie na mnie spojrzał. - Dlaczego doszukujesz się problemu, który nie istnieje?
Ściągnęłam brwi na znak zdziwienia. O czym to oni sobie gawędzili, że Charlie nagle był taki tajemniczy i nie swój?
- Co? - wykrzywiłam się, żądając wyjaśnień. Prawdopodobnie będąc w pełni trzeźwa nie zrobiłabym tak, ale alkohol wpływał w jakimś stopniu na moje poczynania.
- Pewne rzeczy zmieniają się z biegiem czasu – zaczął swój marny wywód, który wzmagał moją irytację i tworzył coraz to nowsze wątpliwości. - Może to, co cię tak bardzo smuci i denerwuje tak naprawdę przeminęło już dawno temu, a ty jesteś jedyną osobą, która wciąż to rozpamiętuje.
Zmarszczyłam czoło jeszcze mocniej. Co też on pieprzył za farmazony. Od kiedy to on jest taki oficjalny i poważny? Co Styles mu nagadał, że postanowił przeistoczyć się w dobrego przyjaciela łagodzącego sytuację? Benjamin Franklin się, kurwa znalazł. Chyba nie sądził, że jak ze mną porozmawia i jakimś cudem zadziała swoją siłą perswazji, to polecę na Cedar Close błagać Harry'ego o przebaczenie. To jakiś plan zepchnięcia mnie z klifu? Pokazania mi, że moja nienawiść do niego to durnota i wszyscy wkoło mają z tego ubaw? Proszę, proszę, jedno towarzyskie spotkanko ze starym kumplem i już zrobił mu pranie mózgu. Ani razu nie przeszło mi przez myśl rozdzielanie Charliego między mnie a Stylesa. Ani razu nie pomyślałam o tym za kim stoi i czyje racje popiera. Zawsze był NASZYM Charliem. Naszym. I bez względu na to, czy ja i Harry ze sobą rozmawialiśmy czy nie, nikt nigdy nie kazał mu wybierać. Jednak po usłyszeniu tych dwóch przepełnionych aluzjami wypowiedzi, nie mogłam powstrzymać się od zadania tego pytania.
- Miałam cię o to w ogólnie nie pytać, ale czyją ty stronę trzymasz?
- Tu nie chodzi o trzymanie czyjejś strony – powiedział niesamowicie rozgoryczony, prawie że podnosząc na mnie głos. Chciał dosadnie wbić mi do głowy swoje słowa. - Wszyscy są już zmęczeni tym głupim konfliktem. Nawet Minnie.
Szklana osłona obronna, jaką wokół siebie zbudowałam momentalnie pękła, rozbijając się na miliony ostrych jak brzytwa kawałków. Pociągnęłam nosem, powstrzymując się od płaczu i nerwowo rozejrzałam się po bokach, byle by tylko nie spojrzeć na Charliego, który wbił we mnie wzrok i najwyraźniej nie zanosiło się na to, aby go gdzieś przeniósł. Zatem żyłam w obłudzie i kłamstwie, nawet przyjaciele nie potrafili powiedzieć mi prosto w twarz, co sądzą o moim zachowaniu. Udawali, że jest okej, kiedy w istocie przeszkadzało im to jak wyrażałam się o Harrym. Wysłuchiwali moich niemiłych słów wbrew własnej woli. Nic nie mogło sprawdzić, że poczuję się jeszcze podlej, jak świadomość, że byłam dla nich nieznośna.
- Cóż... - szepnęłam ledwie słyszalnie. - Przepraszam za bycie żałosną i obiecuję poprawę – dodałam na odchodne i o dziwo bez zachwiania się, wstałam i zaczęłam schodzić pospiesznie z górki. Ostatnią rzeczą, o jakiej marzyłam było rozpłakanie się przed Milesem i wymuszanie na nim fałszywego współczucia czy też przytulenia mnie. Dziękuję, nie potrzebuję jego pocieszenia.
- Jezu Chryste, Nancy! - krzyknął za mną niezwykle zirytowany i czym prędzej ruszył moimi śladami. - Czy ja nazwałem cię żałosną?
- Nie bezpośrednio, ale pewnie nie raz tak pomyślałeś – rzekłam z lekkim smutkiem, nadal porając się z pokaźnej wielkości górką.
Poczułam zimną dłoń Charliego na swoim nadgarstku, a zaraz potem oboje się zatrzymaliśmy. Chłopak złapał mnie za ramiona i obrócił w swoją stronę, nie puszczając mnie.
Westchnął ciężko i popatrzył mi wprost w oczy, jakby zbierając się na odwagę, aby coś powiedzieć.
- Musicie to sobie wyjaśnić i wszystko wróci do normy.
- Dobrze wiesz, że nie odezwę się do niego pierwsza – zaprotestowałam natychmiastowo, tym razem bardziej spokojnie.
- Nie musisz. - On także zszedł z tonu i był już znacznie milszy niż, kiedy dyskutowaliśmy na samej górze Cotton Hill.
Nie muszę... Czy to miało oznaczać, że Harry zrobi to jako pierwszy? Na co mi to wszystko... Następne pytania i materiały do studiowania. Następne powody, dla których nocami zamiast spać, będę przewracać się rozgorączkowana z boku na bok. Nie miałam już siły, aby pytać co miał na myśli, nie chciałam tego ciągnąć. Podejrzewałam też, że nie będzie skory do prostolinijnego wyjaśniania. Pogodziłam się z tym, że nic nie jestem w stanie zrobić. Chyba... tylko czekać.
- Chodźmy do mnie pooglądać tv, kupimy po drodze pizzę – powiedział Charlie dla otuchy, wysyłając mi ciepły uśmiech, po czym oplótł mnie swoim ramieniem i przyciągnął bliżej siebie. Jak mogłam się na niego gniewać?
Jak to w każdy poniedziałek odkąd
podjęłam pracę u Anne, około godziny szesnastej powędrowałam
spokojnym kroczkiem pod jedyne przedszkole w Holmes Chapel, aby
odebrać Williego i spędzić z nim resztę popołudnia. Przedtem
zamieniłam z kobietą kilka słów przez telefon i nie wydawała się
być na mnie zła. Odzywała się jak zwykle, miło i pozytywnie. Nie
wysyłała jakichś negatywnych znaków. Dziękowałam w duszy za to,
że znów wszystko między nami było w porządku, aczkolwiek nie
odrzuciłam doszczętnie swoich planów przeprosin. Wyczekiwałam
tylko odpowiedniego momentu.
Wchodząc na boisko niewielkiego, jednopiętrowego budynku w kształcie literki „L” zobaczyłam Harry'ego stojącego zaraz przy schodach prowadzących do wejścia. Nie wiedział o tym, że odbieranie małego należy do moich obowiązków, czy najzwyczajniej w świecie lał na to i postanowił sprzątnąć mi go sprzed nosa? Stawił się na miejscu szybciej niż ja. Chciał mi pokazać, że przychodzenie na ostatnia chwilę jest nieodpowiedzialne?
Pokręciłam głową w celu pozbycia się tych absurdalnych oskarżeń. Za każdym razem, gdy pomyślałam o Stylesie coś głupiego, czy nieprawdziwego, od razu przywoływałam słowa Charliego i opamiętywałam się. Bezsensowne oskarżanie. Bezsensowne.
Stanęłam jak najdalej od niego, nieopodal głównej bramy i czekałam cierpliwie na dzwonek. Nie zauważył mnie. Nie rozglądał się nawet. Stał pokornie zwrócony w stronę drzwi, zapewne podobnie, jak ja odliczając minuty do wybuchu wesołych okrzyków czterolatków.
Patrząc tak na niego przeleciało mi przez myśl coś wręcz niedopuszczalnego. Tęsknota.
Tęskniłam za nim, mimo wszystko. Mimo to jak mnie potraktował zarówno dwa lata temu, jak i dwa dni temu. Tęskniłam i chciałam, aby na pstryknięcie palcami nasz świat był taki, jak dawniej. Pełen przyjaźni, zrozumienia, pomocy, radości. Może Charlie faktycznie miał rację. Może i ten konflikt był głupi, niepotrzebny, a większość już dawno puściła go w niepamięć i tylko ja rozdrapywałam rany, a gdy ktoś inny przypadkowo to zrobił, od razu rzucałam się z pretensjami. To ja byłam problemem, a nie ten spór. Wydawało mi się, że postępuję dobrze, jak na w miarę dorosłą osobę przystało, a w gruncie rzeczy działałam infantylnie i dziecinnie. Sama się kompromitowałam. Nadszedł czas najwyższy, aby temu zaprzestać. Przestać traktować koniec przyjaźni w tak wyniosły sposób, jakby nie wiadomo co to było. Postawić kropkę nad i.
Dzwonek zabrzmiał dość głośno, podrażniając moje bębenki. Nie minęła minuta, a z budynku wybiegło stado wygłodniałych i spragnionych dalszej zabawy dzieci. Wyszukiwałam wzrokiem Williego, aby przywołać go do siebie, lecz gdy odnalazłam go w tym tłumie mogłam już jedynie obserwować jak cały w skowronkach zbiega po schodkach i wpada w ramiona brata. Harry z szerokim uśmiechem podniósł młodego do góry i przytulił, zaraz po tym zaczęli o czymś rozmawiać.
Wchodząc na boisko niewielkiego, jednopiętrowego budynku w kształcie literki „L” zobaczyłam Harry'ego stojącego zaraz przy schodach prowadzących do wejścia. Nie wiedział o tym, że odbieranie małego należy do moich obowiązków, czy najzwyczajniej w świecie lał na to i postanowił sprzątnąć mi go sprzed nosa? Stawił się na miejscu szybciej niż ja. Chciał mi pokazać, że przychodzenie na ostatnia chwilę jest nieodpowiedzialne?
Pokręciłam głową w celu pozbycia się tych absurdalnych oskarżeń. Za każdym razem, gdy pomyślałam o Stylesie coś głupiego, czy nieprawdziwego, od razu przywoływałam słowa Charliego i opamiętywałam się. Bezsensowne oskarżanie. Bezsensowne.
Stanęłam jak najdalej od niego, nieopodal głównej bramy i czekałam cierpliwie na dzwonek. Nie zauważył mnie. Nie rozglądał się nawet. Stał pokornie zwrócony w stronę drzwi, zapewne podobnie, jak ja odliczając minuty do wybuchu wesołych okrzyków czterolatków.
Patrząc tak na niego przeleciało mi przez myśl coś wręcz niedopuszczalnego. Tęsknota.
Tęskniłam za nim, mimo wszystko. Mimo to jak mnie potraktował zarówno dwa lata temu, jak i dwa dni temu. Tęskniłam i chciałam, aby na pstryknięcie palcami nasz świat był taki, jak dawniej. Pełen przyjaźni, zrozumienia, pomocy, radości. Może Charlie faktycznie miał rację. Może i ten konflikt był głupi, niepotrzebny, a większość już dawno puściła go w niepamięć i tylko ja rozdrapywałam rany, a gdy ktoś inny przypadkowo to zrobił, od razu rzucałam się z pretensjami. To ja byłam problemem, a nie ten spór. Wydawało mi się, że postępuję dobrze, jak na w miarę dorosłą osobę przystało, a w gruncie rzeczy działałam infantylnie i dziecinnie. Sama się kompromitowałam. Nadszedł czas najwyższy, aby temu zaprzestać. Przestać traktować koniec przyjaźni w tak wyniosły sposób, jakby nie wiadomo co to było. Postawić kropkę nad i.
Dzwonek zabrzmiał dość głośno, podrażniając moje bębenki. Nie minęła minuta, a z budynku wybiegło stado wygłodniałych i spragnionych dalszej zabawy dzieci. Wyszukiwałam wzrokiem Williego, aby przywołać go do siebie, lecz gdy odnalazłam go w tym tłumie mogłam już jedynie obserwować jak cały w skowronkach zbiega po schodkach i wpada w ramiona brata. Harry z szerokim uśmiechem podniósł młodego do góry i przytulił, zaraz po tym zaczęli o czymś rozmawiać.
Wyglądali na najszczęśliwszych
ludzi na świecie. Dwaj bracia, w końcu razem po długiej rozłące.
Szkoda było przerywać tak wspaniały moment. William był wpatrzony
w niego jak w obrazek. Oczy połyskiwały mu w świetle słońca.
Niesamowicie pochłonięty obecnością starszego brata, wysłuchiwał
uważnie każdego słowa, a jego ekscytacja rosła w zaskakującym
tempie.
Stałam tak i zastanawiałam się co robić. Iść sobie czy dalej ślęczeć i czekać na rozwój akcji. Na szczęście rozwiązanie nadeszło jak na zawołanie.
- Patrz, Nancy tam stoi! - krzyknął Willie, wskazując na mnie palcem. Harry odwrócił się mimochodem i uśmiechnął się niemrawo, czym nieco zbił mnie z tropu, następnie postawił małego na ziemi, a ten biegiem ruszył w moją stronę.
- Cześć, wielkoludzie – rzekłam przyjaźnie, mierzwiąc jego króciutkie włoski.
- Cześć, Nancy! Harry zabiera mnie do Bowley! - Chłopiec ani trochę nie krył swego bezgranicznego entuzjazmu. Jego oczy teraz już wyglądały niczym dwa małe, niebieskie klejnoty.
- Wow, ale fajnie! - Udałam, że również jestem podekscytowana, otwierając przy tym szeroko oczy, jakby ze zdumienia.
- No wiem! Uwielbiam to miejsce, jest wyczesane.
Zdziwiłam się nieco na określenie, którym się posłużył. Skąd on znał to słowo? Brzmiało co najmniej jak amerykański slang z późnych lat osiemdziesiątych używany do określenia jakiegoś nowego kawałka RUN DMC. Chyba ktoś mu włączył mtv pod moją nieobecność i tym kimś chyba był Harry.
- Cieszę się z twojego powodu, ale czy mógłbyś powiedzieć bratu, żeby następnym razem uprzedził mnie o swoich planach? - spytałam ostrożnie i troszkę nieśmiało, aczkolwiek w pełni świadoma, że wciągnęłam go właśnie w coś, co go kompletnie nie dotyczyło. Nie widziałam jednak innego wyjścia. Sama nie miałam zamiaru odezwać się do Stylesa, nawet w celu poinformowania o tym, że nie podoba mi się jego swoboda i fakt, iż nie raczył pisnąć słówkiem o swoich zamiarach.
- Jasne – odparł William bez zastanowienia. - Może pojedziesz z nami? - Klejnoty zabłysnęły jeszcze mocniej, a ja spanikowałam po przyswojeniu tego pytania.
- Bardzo chętnie, ale wydaje mi się, że brat chce spędzić ten czas tylko z tobą – odpowiedziałam, starając się przekonać małego, że mam rację.
- Nie, spoko, spytam go – rzucił na jednym wdechu i odwrócił się gotów do biegu.
- Nie! - W ostatniej chwili złapałam go za rękę i wróciłam o jeden krok, który zdążył postawić. Zrozumiawszy co też uczyniłam, prędko puściłam go i dla uratowania sytuacji dodałam – To znaczy... Lepiej jedźcie sami, dawno się nie widzieliście.
- No dobra, to do jutra.
Willie nie dostrzegł w moim zachowaniu nic nadzwyczajnego i dość łatwo pogodził się z tym, że mu nie potowarzyszę. Na do widzenia sprzedał mi radosny uśmiech i odszedł, prawdopodobnie nie mogąc doczekać się grania w kręgle i zapijania każdego rzutu truskawkowym shakem.
Chcąc uniknąć niemiłego uczucia, jakie odwiedziłoby mnie, gdybym tylko zerknęła na Harry'ego, opuściłam boisko przedszkola zaraz po pożegnaniu się z Williamem.
Tym razem nie zagrzmiało, nie pojawiły się nad nami szare, kłębiaste chmury, nie było piorunów, wichru i deszczu. Zamiast nich poczułam delikatny powiew wiatru, delikatny powiew czegoś dobrego.
Stałam tak i zastanawiałam się co robić. Iść sobie czy dalej ślęczeć i czekać na rozwój akcji. Na szczęście rozwiązanie nadeszło jak na zawołanie.
- Patrz, Nancy tam stoi! - krzyknął Willie, wskazując na mnie palcem. Harry odwrócił się mimochodem i uśmiechnął się niemrawo, czym nieco zbił mnie z tropu, następnie postawił małego na ziemi, a ten biegiem ruszył w moją stronę.
- Cześć, wielkoludzie – rzekłam przyjaźnie, mierzwiąc jego króciutkie włoski.
- Cześć, Nancy! Harry zabiera mnie do Bowley! - Chłopiec ani trochę nie krył swego bezgranicznego entuzjazmu. Jego oczy teraz już wyglądały niczym dwa małe, niebieskie klejnoty.
- Wow, ale fajnie! - Udałam, że również jestem podekscytowana, otwierając przy tym szeroko oczy, jakby ze zdumienia.
- No wiem! Uwielbiam to miejsce, jest wyczesane.
Zdziwiłam się nieco na określenie, którym się posłużył. Skąd on znał to słowo? Brzmiało co najmniej jak amerykański slang z późnych lat osiemdziesiątych używany do określenia jakiegoś nowego kawałka RUN DMC. Chyba ktoś mu włączył mtv pod moją nieobecność i tym kimś chyba był Harry.
- Cieszę się z twojego powodu, ale czy mógłbyś powiedzieć bratu, żeby następnym razem uprzedził mnie o swoich planach? - spytałam ostrożnie i troszkę nieśmiało, aczkolwiek w pełni świadoma, że wciągnęłam go właśnie w coś, co go kompletnie nie dotyczyło. Nie widziałam jednak innego wyjścia. Sama nie miałam zamiaru odezwać się do Stylesa, nawet w celu poinformowania o tym, że nie podoba mi się jego swoboda i fakt, iż nie raczył pisnąć słówkiem o swoich zamiarach.
- Jasne – odparł William bez zastanowienia. - Może pojedziesz z nami? - Klejnoty zabłysnęły jeszcze mocniej, a ja spanikowałam po przyswojeniu tego pytania.
- Bardzo chętnie, ale wydaje mi się, że brat chce spędzić ten czas tylko z tobą – odpowiedziałam, starając się przekonać małego, że mam rację.
- Nie, spoko, spytam go – rzucił na jednym wdechu i odwrócił się gotów do biegu.
- Nie! - W ostatniej chwili złapałam go za rękę i wróciłam o jeden krok, który zdążył postawić. Zrozumiawszy co też uczyniłam, prędko puściłam go i dla uratowania sytuacji dodałam – To znaczy... Lepiej jedźcie sami, dawno się nie widzieliście.
- No dobra, to do jutra.
Willie nie dostrzegł w moim zachowaniu nic nadzwyczajnego i dość łatwo pogodził się z tym, że mu nie potowarzyszę. Na do widzenia sprzedał mi radosny uśmiech i odszedł, prawdopodobnie nie mogąc doczekać się grania w kręgle i zapijania każdego rzutu truskawkowym shakem.
Chcąc uniknąć niemiłego uczucia, jakie odwiedziłoby mnie, gdybym tylko zerknęła na Harry'ego, opuściłam boisko przedszkola zaraz po pożegnaniu się z Williamem.
Tym razem nie zagrzmiało, nie pojawiły się nad nami szare, kłębiaste chmury, nie było piorunów, wichru i deszczu. Zamiast nich poczułam delikatny powiew wiatru, delikatny powiew czegoś dobrego.
_____________________________________________
Jedyną rzeczą w tym rozdziale, która mi się podoba jest pierwszy akapit. Ja wiem, że nie dzieje się zbyt wiele, ale za to w kolejnym odcinku będzie sztorm :D
Jak zwykle dziękuję bardzo, bardzo mocno za wszystkie komentarze, chyba zacznę na nie odpowiadać, bo aż ciężko czasem usiedzieć po przeczytaniu niektórych! Jesteście wspaniali i ogromnie ciesze się, że podoba Wam się ta historia. Nawet nie macie pojęcia jak wielką motywacją jesteście :D
+ Patrząc na sondę a propos bohaterów, widzę, że Minnie nie przypadła nikomu do gustu. Naprawdę jest aż tak nudna? XD
Pozdrawiam Was, myszki!!
PS. W niedziele TIU, już zacieram łapy na plakat, hihi c:
PS2. Jutro wracam do Polski po trzymiesięcznym tyraniu i jestem kurewsko podekscytowana tym faktem, więc stwierdziłam, że się tym z Wami podzielę!! :D
Jakoś nie przypadł mi ten rozdział do gustu.Wszystkie mi się podobały aż do tego,ale cóż,trudno.I tak czekam z niecierpliwością na nastepne.Idę jutro na TIU :)
OdpowiedzUsuńxoxo,Angelika
No cześć kochana. ;* Rozdział niesamowicie mi się podoba. Boziuu, jest fantastyczny! Jak - pytam się jak można tak przezajebiście pisać?! Też tak chcę, noo! ^^
OdpowiedzUsuńUwielbiam postać Nancy. Ma wielkie serducho, ale jednocześnie nienawidzi Stylesa. Potrafi pokazać pazurki, nie ma co. ;D I to mi się straszliwie podoba. Zresztą... czy jakiś element w twoim cudownym opowiadaniu mi się NIE podoba? xd Otóż nie! <3
Jejkuu, nie mogę się doczekać kolejnego starcia pomiędzy nią a Harry'm. Z jednej strony chcę, żeby się pogodzili, a z drugiej zaś cholernie podobają mi się te ich relacje. Ehh... mnie nikt nie zrozumie. :D
A muszę powiedzieć, że Charlie zachował się w tym odcinku niczym cham. Niby go lubię, ale wolę, kiedy Nancy przebywa ze Stylesem. Wtedy jest baaardzo ciekawie. ;)
Czekam na kolejny rozdział.
Buziaaaaki. ;****<33
I serdecznie zapraszam do siebie. Proszę, wpadnij. :)
UsuńLubię takie spokojne rozdziały ;) Czasami dobrze jest przeczytać odczucia bohaterki. Co do rozdziału, to jak zawsze jest super, uwielbiam to w jaki sposób piszesz, zdecydowanie masz do tego talent. Przy końcówce rozdziału myślałam, że jednak Nancy pojedzie z Harry'm i Williamem, coś by się działo na pewno. No to do następnego. :)
OdpowiedzUsuńMI się podobał, ale ja jestem dziwna. jednak zdania nie zmienię! Ten motyw z butelką był genialny. ;) I faktycznie, dobrze jest mieć takiego przyjaciela jak Charlie. Po za tym, spodziewałam się, że jednak Nancy pójdzie z nimi, ale cóż... Zostało czekać na następny! Czekam niecierpliwie. <3
OdpowiedzUsuń+ zapraszam do mnie! :)
http://everyadvantagehasdisadvantage.blogspot.com/
cudne. :)
OdpowiedzUsuńTo niezwykle jak ktoś potrafi opisać zwykłe, prozaiczne czynności w tak niezwykły sposób. Potrafisz sprawić, że ludzi uzależniają się od tego opowiadania i do niego wracają. Najlepszym przykładem jestem ja :)
OdpowiedzUsuńNie mogę wysiedzieć w miejscu czekając na następny rozdział, na kolejną dawkę emocjonalnego shake'a. I nigdy mnie nie zawodzisz. Sprawiasz, że mam ochotę wracać i mówić w komentarzach, że to po prostu świetne i niezależnie od tego co byś nie napisała, ja będę to dalej czytała. <3
Buziaki :***
Trochę krotko... albo po prostu tak sie zaczytalam XD spodobal mi sie rozdzial
OdpowiedzUsuńPrawdę powiedziawszy mocno mnie zszokowało to, co Charlie powiedział swojej przyjaciółce. Nie spodziewałam się, że ktokolwiek ma pretensje do Nancy, ponieważ dla mnie jej zachowanie jest w pełni zrozumiałe. Jasne, nie powinna wszczynać tej kłótni, ale trochę ją poniosło. Żałuje tego i jestem pewna, że zarówno jej rodzice, jak i Anne przyjmą przeprosiny. Gorzej z Harrym. Sądząc po tym, co mówił Charlie, Styles musiał mu coś więcej powiedzieć i niesamowicie mnie to intryguje. Może Hazza też ma już dość tego nieustającego konfliktu i spróbuje porozumieć się z Nancy? Byłoby wspaniale.
OdpowiedzUsuńKiedy dziewczyna poszła odebrać Williama i zobaczyła tam Harry'ego, myślałam, że dojdzie do kolejnej konfrontacji xd Miałam też nadzieję, że Hazza zachowa się nieco bardziej dorośle niż ostatnio i spróbuje z nią porozmawiać, ale niestety. Może następnym razem?
Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy <3
Mogłabyś pisać o różnych pierdółkach, a i tak czułabym się zachwycona, bo kocham Twój styl i lekkość z jaką czyta się Twoją historię... To prawda, że tutaj nic wielkiego się nie dzieje, ale ja wierzę Ci na słowo, że już niedługo będzie sztorm :D Sądziłam, że jednak Nancy pójdzie z małym i Harrym, no ale może zaplanowałaś coś znacznie lepszego :D Podoba mi się atmosfera między nimi, nie wiadomo czego się spodziewać :D już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! jak zawsze <3
OdpowiedzUsuńMiałam skomentować już wcześniej, ale jakoś nie mogłam się za to zabrać, dlatego robię to tak późno :)
OdpowiedzUsuńRozdział jest naprawdę świetny :D Podoba mi się szczery Charlie. Nie lubię opowiadań, w których główna bohaterka jest jedną wielką kupą słodkości, wszyscy się muszą z nią zgadzać, użalać nad nią i Bóg-jeden-wie jeszcze co ;)
Jestem ciekawa jak dalej potoczą się losy Nancy i Harry'ego... Ah Ale się nakręciłam na nn. Nie będę mogła przez cb spać w nocy!
Dobra, nie przedłużając: Dziewczyno ja cię uwielbiam! :D
I czekam z niecierpliwością na następny :)
http://just-like-a-mirror.blogspot.com/
Chciałabym, by ta ostateczna konfrontacja Harry-Nancy właśnie nadeszła, jakoś nie jestem w stanie jej sobie wyobrazić, ale jestem bardzo ciekawa jak to wszystko się rozkręci. Nie za bardzo wiem jak odbierać słowa Charliego, na ileś procent jestem pewna, że Styles maczał w tym paluszki.. ale.. no właśnie! Ciągle to: ALE! Ale z drugiej strony, bez tego ale.. nie byłoby ciekawie. :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :*
Kilka dni temu przez przypadek - ha! (pewnie jakaś wyższa siła nade mną czuwała) kliknęłam gdzieś w Twój profil w komentarzach na jednym z blogów - trafiłam tutaj. I sobie myślę, kurde Harry, 1D, znowu. Nie, nie, nie to żeby było w tym coś złego, ale jakiś rok temu postanowiłam się od nich uwolnić, kończąc z pisaniem. Widać jednak oni są niezniszczali i jak już raz wpadniesz w onedirectionową manię, to zostajesz z nią do końca życia.
OdpowiedzUsuńAle mówię sobie - daj szansę, zaryzykuj, może powrót do przeszłości nie będzie taki zły. No i zaczęłam sobie czytać. I czytam i czytam i czytam. I przestać nie mogę. Aż tu nagle, nawet nie wiem kiedy, pojawił się dziesiąty rozdział i koniec. I takie krótkie 'buuuu' z moich ust, bo chętnie poczytałabym więcej! :)
Piszesz lekko, naturalnie, nie na siłę. Sam pomysł też godny pochwały, bo jest i jakieś skomplikowane uczucie, jest jakaś intryga jak mniemam i ta przykuwająca uwagę relacja na linii N - H (te ich dogadywania, cięte riposty są po prostu świetne!), dlatego chyba tak wciągnęła mnie ta historia.
No dobra, nie przynudzam więcej, czekam na kolejny!
Pozdrawiam!
http://when-the-night-gets-dark.blogspot.com/